poniedziałek, 15 lipca 2013

16. W powietrzu





Kolejny poranek i kolejne zmierzenie się z losem. Wyprostowałam się, patrząc przez okno na śnieżnobiałe błonia, obsypane promieniami słońca. Ten dzień zaczynał się nieprawdopodobnie szczęśliwie, a na moich ustach już od samego otwarcia powiek, pojawił się krystaliczny uśmiech. Miałam ochotę krzyknąć i wzbić się w powietrze, lecz nic takiego nie miało miejsca. Ruszyłam więc do garderoby, nakładając na siebie cudowną sukienkę w kolorze miodu. Włosy pozostawiłam rozpuszczone, a na nogi nałożyłam zwyczajne, szkolne obuwie. Szatę również przywdziałam, jednak odpiętą. Ruszyłam swawolnym krokiem do Wielkiej Sali mijając uczniów, którzy spoglądali na mnie podejrzliwie. Poprzedni wieczór, który dla innych musiał być nie lada zdziwieniem, stał się dla mnie przeszłością. Kiedy wparowałam do pomieszczenia, wszystkie roześmiane rozmowy ucichły, zmieniając się po pewnym czasie w szept. Usiadłam na swoim miejscu i zaczęłam konsumować swoje śniadanie, kiedy obok mnie pojawiły się dziewczyny.
— Cześć, Jenny. Jak się czujesz? — spytała brązowowłosa, spoglądając na mnie ze współczuciem. Obrzuciłam ją pełnym pogardy wzrokiem, po czym zaśmiałam się zgryźliwie.
— Idealnie, Granger. Chciałabyś coś? — mruknęłam. — Jeżeli nie masz na kim wyładować swojego współczucia, tam gdzieś w oddali siedzi Longbottom. On z pewnością z uwagą wysłucha twoich mądrych myśli i się do nich dostosuje – rzekłam, pochłaniając kolejnego tosta. Mój głód był nie do powstrzymania, dlatego od razu w mojej głowie zagłębił się pomysł zjedzenia czegoś nieco w moim rozkładzie dań. Myśląc o tym, miałam oczywiście na myśli szkarłatną ciecz, płynącą w żyłach każdej obecnej tu osoby. 
— Co Ci się stało, Jennifer? — zapytała Ruda, wyraźnie zbita z tropu. Prychnęłam z pogardą.
— Nic Ci do tego, Weasley. Idź razem ze szlamą porozglądać się po regałach z książkami. Z pewnością znajdziecie sposób na głębsze rozeznanie się w jej brudnej krwi — odparłam, wychodząc.
W oddali doszło do mnie kilka zgryźliwych i po trochu niezrozumiałych uwag, lecz postanowiłam je zignorować. Dzień przecież był taki piękny, że aż szkoda byłoby go marnować w zamkowych murach, wśród idiotów, komentujących moje zachowanie. Nie musiałam się nigdzie spieszyć, wszystko zmierzało ku lepszemu.
Kiedy zjawiłam się na błoniach, usiadłam pod rozłożystym drzewem i zamknęłam oczy, by dać ponieść się naturze. Wokół panowała przyjazna atmosfera. Ptaki szybowały leniwie po niebie, do moich nozdrzy docierał aromat nadchodzących świąt Bożego Narodzenia, w uszach dźwięczały kolędy, a to wszystko zostało zakłócone pojawieniem się cienia – dementorzy… Szybowali wokół murów, rozglądając się. Ciekawiło mnie, czy uczniowie mogą czuć się przy nich bezpiecznie, czy to kolejna ze sztuczek inkwizycji Czarnego Pana w Ministerstwie? Może Lucjusz wykonywał kolejny z jego rozkazów? Wzruszyłam leniwie ramionami.
Lucjusz… Byłam ciekawa, czym ten mężczyzna może mnie jeszcze zaskoczyć. Był szarmancki, uwielbiał sprawiać kobietom przyjemność, a na dodatek ostatnio był jedyną osobą, która znalazła dla mnie czas i wykazała się wyjątkowym zrozumieniem. Zaczynałam o nim myśleć, jak o kimś poważnym w mojej przyszłości, jednak jego syn nie istniał w niej stosunkowo na dokładnej półce. Nie chciałam być jego macochą, a najlepszą przyjaciółką. Przyjaciółką… Kompletnie straciłam rozum, by myśleć o przyjaźni, czy o miłości. Wzdrygnęłam się na samą myśl, jednak jakiś złośliwy podszept w mojej głowie mówił, że te uczucia nie są mi obce, a jedynie sama siebie oszukuję. Kiedy doszło do mnie, że moje myśli zmierzają ku moim osobistym odczuciom, przede mną pojawił się profesor Snape, stojąc z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej. Oczekiwał czegoś, to było widać, jednak po wczorajszym incydencie, raczej nie miało dla mnie znaczenia czego może chcieć.
— Profesorze… Miło pana widzieć, chociaż… Może i nawet nie — mruknęłam, wstając i mierząc spojrzeniem jego sylwetkę. Zaczynała podobać mi się ta dominacja nad każdym z nich z osobna, tym bardziej, że jeszcze nigdy nie wypełniało mnie takie uczucie – uczucie bycia lepszą, silniejszą od innych.
— Black, dobrze się czujesz? — spytał, chwytając mnie za przegub ręki. Zachichotałam i odwróciłam się do niego plecami.
— A wyglądam, jakbym czuła się źle? Mam idealne tętno, nie jestem blada, spocona, ani nie mam gorączki. Wydaje mi się, że dzisiaj czuję się wprost wyśmienicie, panie profesorze — odparłam, idąc prosto przed siebie. Usłyszałam jego kroki za mną, więc zwolniłam.
— Była u mnie Granger. Twierdzi, że byłaś dla niej i dla Weasley wyjątkowo niemiła. Czy to ma coś wspólnego z wczorajszym wieczorem? Jeżeli tak, nie chcę, żebyś myślała, że kiedy zaczniesz stroić fochy, cały świat obróci się wokół ciebie, by wynagrodzić ci wyrządzone przeze mnie krzywdy — powiedział. Coś w jego spojrzeniu nie było na porządku dziennym. Co chwilę taksował mnie wzrokiem, przyglądał się moim ruchom i próbował ze wszystkich sił dopatrzyć się jakichś anomalii. Niestety, tym razem czarnowłosemu nie wychodziło to zbyt dobrze.
— Byłam dla nich normalna. Poza tym, to nie ma nic wspólnego z wczorajszym zdarzeniem. Nie mam ochoty przejmować się drobnostkami, wynikającymi z pańskiego minimalnego poczucia władzy nad wszystkim. Nie dopilnował pan czegoś i teraz czuje nieodparte wrażenie poczucia winy — stwierdziłam, stając i obracając się do niego twarzą. — Swoją drogą jedyną osobą, której świat kręci się wokół niej jest pan. Może warto to czasem zauważyć.
Tak, zamierzałam mu wspomnieć o jego wuju. To, czego się od niego dowiedziałam. Jednak przeszkodziło mi w tym nadejście jasnowłosej czarownicy. Narcyza Malfoy – a raczej znów Black – szła ku nam z dumnie uniesioną głową. Narcyza zawsze sprawiała wrażenie tej idealnej matki i perfekcyjnej żony, którą teraz przestała być. Kiedy do nas dotarła, uśmiech nie schodził z jej porcelanowej twarzy, a usta, które tak często układała w prostą linię, zrównały się z wargami Severusa. Trwali tak w uścisku przez kilka sekund, kiedy czarnowłosy ją odepchnął, czując wyraźne zaciekawienie w moich oczach.
— To może ja już pójdę — mruknęłam, przyglądając się dwójce. Ona patrzyła na niego z lubością, natomiast on próbował odtrącić jej wzmagania, dotyczące kolejnego pocałunku. Wyglądał na zmieszanego i chcącego wytłumaczyć to, co właśnie zaszło. Skinęłam jedynie głową i ruszyłam do zamku.
Od samego progu zauważyłam precyzyjny chód Lucjusza, który w towarzystwie dwóch urzędników z Ministerstwa Magii, kroczył przez korytarz. Kiedy mnie spostrzegł, powiedział coś swoim towarzyszom, którzy natychmiast zeszli z wyznaczonej ścieżki i zniknęli tuż za rogiem. Starszy czarodziej podszedł do mnie i obdarował pocałunkiem – długim i namiętnym. Kiedy oderwaliśmy się od siebie, spoglądał na mnie przez chwilę.
— Czemu tak mi się przyglądasz? — spytałam.
— Po prostu się za tobą stęskniłem. Co robiłaś? — Objął mnie ramieniem i posadził na marmurowym parapecie. Przygryzłam delikatnie wargę i spojrzałam na mężczyznę.
— Zjadłam śniadanie, posiedziałam przez chwilę na błoniach, przyczepił się Snape i zepsuł mi mój wypoczynek swoim gderaniem o moim samopoczuciu i obściskiwaniem się z twoją byłą żoną na moich oczach. Powiedz mi, czy ty nie miałbyś zepsutego dnia? — burknęłam, schodząc z parapetu i idąc przed siebie.
— Z Narcyzą? Severus z Narcyzą, dobrze słyszałem? Merlinie, poprawiłaś mi dzisiejszy dzień.— Zaczął się śmiać, aczkolwiek kiedy go zmroziłam wzrokiem, zaczął być poważniejszy. Odkąd rozstał się z matką Dracona był wyjątkowo swobodny w swoich czynach i nie bał się mówić otwarcie o swojej nienawiści do byłej małżonki. W końcu to ona przyprawiła mu rogi i spowodowała ich huczne rozstanie.
— Myślałam, że zainteresujesz się bardziej moim samopoczuciem, a nie informacją, że Nietoperz zasiał nowe ziarno swojego perfidnego charakteru w mózgu Narcyzy. Osobiście jedyne co na ten temat mam do powiedzenia, to fakt, że mam ochotę zwymiotować.
— Z twoim samopoczuciem jest idealnie, więc nie mam powodów, by się przejmować. Nie wiem, czego Severus może od ciebie wymagać. Jest po prostu wściekły na siebie, że pozbawił cię codziennego sprzątania mu gabinetu. Teraz próbuje na wszelkie sposoby oczarować cię i zmusić, byś mu wybaczyła, ale nie wie jak do tego podejść. — Westchnął, całując mnie w czoło. — Powinienem już iść, czekają na mnie. Baw się dobrze — powiedział i odszedł.
Wypuściłam powietrze z ust i zerknęłam przez okno. Narcyza i Snape już odeszli, prawdopodobnie inną stroną, dlatego istniało minimalne ryzyko, że znów na niego wpadnę. Puściłam się biegiem przez pokrytą śniegiem, trawę, po czym usiadłam dopiero przed jeziorem. Niestety, mój niezawodny radar specjalizujący się w omijaniu ludzi, ponownie wystawił moje nerwy na próbę. Profesor Werend, pewnie zawiadomiony przez czarnowłosego, postanowił, że zajmie się moim niecodziennym zachowaniem.
— Witaj, Jenny — rzekł na powitanie. — Prawda, że cudowny dzień dzisiaj?
— Witam. Może i cudowny. Z pewnością byłby taki, gdyby co sekunda nie wpadało na mnie więcej ludzi, niż zdołałabym wyminąć na korytarzu. To jakieś wasze wspólne zajęcie? — warknęłam, wznosząc ręce ku niebu. Byłam zła, ponieważ cały mój dzisiejszy dzień składał się z rozmów z ludźmi, z którymi nie miałam najmniejszej ochoty spekulować na jakikolwiek temat. A już tym bardziej nie na mój.
— Jesteś jakaś zgorzkniała. Może przejdziemy się na herbatę do „Trzech Mioteł”? Z pewnością nas rozgrzeje i będziemy mogli spokojnie podyskutować. Co ty na to? — spytał. Uśmiechnęłam się przeciągle, aczkolwiek nie dlatego, że zamierzałam skorzystać z jego propozycji. Miałam szczery zamiar wylać mu tą herbatę na głowę i postarać się, aby nigdy więcej nie zadawał takich idiotycznych pytań. Zamiast tego, obróciłam się do mężczyzny twarzą.
— Jeżeli pan się nie odczepi do kilkunastu sekund, to pożałuje pan, że w ogóle miał czelność pytać się mnie o takie… — zaczęłam, jednak do mojego karku wbiła się igła, sporych rozmiarów za pewne. Moim zamglonym spojrzeniem zdołałam uchwycić twarz Mistrza Eliksirów i łagodzące spojrzenie Michael'a. Wszystko straciło koloryt, a ja odpłynęłam do krainy snów.

*

Kiedy się przebudziłam, czułam, że kilka godzin z mojego życia przepadło bezpowrotnie. Nie potrafiłam przypomnieć sobie jak znalazłam się w gabinecie dyrektora, ani dlaczego się w nim znajduje. Wokół mnie panowało poruszenie Dumbledore rozmawiał o czymś ze Snape'em, profesor Werend prócz podania mi szklanki wody, machinalnie wypytywał mnie o samopoczucie. Kiedy dwaj czarodzieje skończyli swoją rozmowę, młodszy z nich podszedł do mnie i przyłożył zimną dłoń do mojego czoła. Po tej czynności sprawdził moje źrenice, następne wybadał reakcję na bodźce. Kiedy skończył, usiadł na pufie obok mnie.
— Zostałaś zaczarowana — powiedział prosto z mostu, nie zwracając uwagi na to, czy mi się to spodoba, czy nie. Z początku spojrzałam na niego, jak na wariata, ale kiedy żaden z nich nie odezwał się ani słowem, zrozumiałam, że ktoś faktycznie zahipnotyzował mnie jakimś zaklęciem, bym przy sile jego starań, była mu posłuszna i zapomniała wszystko, co miałam zapomnieć.
— Nie rozumiem... To znaczy rozumiem, oczywiście, ale nie do końca wiem, o co chodzi. Chce mi pan powiedzieć, że ktoś użył siły perswazji na moim umyśle?
— Nie, Black. Nie siły perswazji, czy siły swojego uroku osobistego. Tu chodzi o czystą magię. Czarną magię — skwitował czarnowłosy. Poprawiłam włosy, opadające na moje oczy. Czarna magia. Merlinie, kto mógł posunąć się do takiego występku!

— Pamiętasz, że wczoraj się posprzeczaliśmy na Balu. Potem wszyscy widzieli, jak opuszczasz Wielką Salę z Lucjuszem i już na nią nie wracasz. Z ustaleń informacji, jakie podały nam panna Granger i panna Weasley wynika, iż nie wróciłaś również do dormitorium. Musiałaś więc całą noc spędzić z Malfoy'em poza terytorium Hogwartu. Kiedy zjawiłaś się na śniadaniu, byłaś opryskliwa i odnosiłaś się do wszystkich, jakbyś stała się inną osobą. Jak gdyby...
— Ktoś mną zawładnął 
— mruknęłam.  Tylko dlatego, że miałam zły humor zauważyliście, że ktoś mnie zaczarował?
— Nie, nie tylko dlatego. Granger przyleciała do mojego gabinetu i wszystko streściła. Z początku myślałem, że wyżywasz się na wszystkich z mojego powodu. Kiedy Cię znalazłem, faktycznie, początkowo na to wyglądało, lecz po dłuższej obserwacji zauważyłem kompletnie inne szczegóły, wyróżniające się na tle twojego codziennego wyglądu, czy zachowania. Przede wszystkim zdradziły Cię twoje źrenice, ponieważ naturalny kolor twoich oczu, to ciemny brąz, a twoje tęczówki przybrały odcień jasnego błękitu. Ponadto, twój sposób komunikowania się, gestykulacja, szacunek. Wszystko to się diametralnie zmieniło. Wiem, bo sam dostałem zadanie, żeby Cię zahipnotyzować — mruknął, spuszczając głowę w dół. Schował się za kurtyną ciemnych włosów, by wziąć głęboki oddech i zmierzyć mnie wzrokiem.
— Że co?! — krzyknęłam, zrywając się z łóżka. W takim bądź razie skoro on dostał to zadanie, to po co rozmawiamy teraz o Lucjuszu?
— Każdy Śmierciożerca dostał takie zadanie od Czarnego Pana. Mamy tobą manipulować, aż się złamiesz i przejdziesz na stronę cienia. Przypuszczam, że Lucjusz od dłuższego czasu grzebał w twoim umyśle, doprowadzając do jego destrukcji. Dlatego zabiłaś człowieka, nie biorąc pod uwagę konsekwencji. Nie byłaś wtedy sobą — stwierdził. Złapałam się za głowę i przeczesałam palcami włosy. Byłam zdenerwowana, wyprowadzona z równowagi. Jak osoba, którą uważałam za ewidentny wzór mężczyzny doskonałego, mogła stać się jednym z wrogów na mojej liście. Zaufałam mu, możliwe, że nawet zaczęłam coś do niego czuć. Przez niego traciłam najbliższe mi osoby, a teraz dowiedziałam się, że to wszystko po to, by Czarny Pan miał mnie za poplecznika.
— Ja... To znaczy… — chrząknęłam, próbując dojść do sedna sprawy. — Mogę się przed tym jakoś bronić? Chodzi mi o to, czy jak następnym razem spotkam Lucjusza i zobaczy on, że całe jego działanie spełzło na niczym, to czy będę mogła się ochronić przed kolejnym atakiem na mój mózg?
— Nie. Masz za słabą tarczę obronną, a doskonale wiesz, że jak na razie ćwiczyliśmy tylko raz i to obronę własną w zakresie cielesnym, nie umysłowym. Dlatego od dzisiaj, za każdym razem, kiedy przyjdziesz robić eliksiry, będziemy trenować. Nie tylko walkę, lecz także broń umysłu — powiedział, spoglądając kątem oka na dyrektora. Mimo, że sytuacja na to nie pozwalała, na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Snape przyjął mnie z powrotem na praktyki i będzie nadal moim mentorem. Miałam ochotę krzyknąć z radości i rzucić się profesorowi na szyję, jednak mogłabym tym czynem sprowokować go do przemyślenia propozycji. Ucieszyłam się więc w duchu, nie dając czarnowłosemu powodu, by ponownie mnie wyrzucił.
— Czy to już wszystko? Chciałabym iść zjeść obiad, bo z pewnością pora lunchu już mnie ominęła — zaśmiałam się lekko, słysząc, jak cały gabinet rozbrzmiewa muzyką, wydobywającą się wprost z mojego brzucha. Domagałam się jedzenia, ponieważ śniadanie również nie zostało przeze mnie zapamiętane. Zresztą, jak większość zdarzeń, począwszy od wczorajszego wieczora, a kończąc na momencie, kiedy całkiem obolała, obudziłam się w gabinecie dyrektora. Starzec skinął głową, nadal obserwując mnie przez swoje okulary-połówki. Wstałam więc, mijając mężczyzn, a kiedy doszłam do drzwi mruknęłam:
— Skoro potrafię sama iść, to jest znak, że znajdziecie moje zziębnięte zwłoki dopiero przy schodach głównych. — Westchnęłam, słysząc w oddali chichot. Kiedy wydostałam się z kamiennej chimery i przebrnęłam kilka kroków przed siebie, usłyszałam cichy śmiech w sali obok. Oczywiście, gdybym przypadkowo nie usłyszała Debby, ominęłabym salę, myśląc, że to jakaś zakochana para urządziła sobie schadzkę. Nie myliłam się, ani co do zakochanej pary, ani w związku ze schadzką. Jednak urządzali sobie ją moi przyjaciele, których brakowało mi przy boku. 
Drzwi były lekko uchylone, dlatego przybliżyłam się do nich, opierając się o marmurową ścianę i z zapartym tchem obserwując poczynania pary. Draco trzymał Debby na biurku nauczycielskim. Całowali się, to było widać na pierwszy rzut oka. Stłumiłam radosny śmiech, który zrodził się w moim sercu i chciał wydostać się, krzycząc: „Miłość! Ach, ona doprowadzi nas kiedyś do obłędu!”, jednak na ziemię sprowadziły mnie słowa zarówno blondyna, jak i jasnowłosej.
— Kocham Cię, Deb — szepnął jej do ucha, jednak mój wampirzy zmysł pochwycił wyznanie, zachowując je w wiecznej pamięci. To była chwila wyrwana z kontekstu, jednak poruszyła moje emocje. Na moich rozpalonych teraz policzkach, pojawiły się przezroczyste ślady po łzach, musiałam więc przetrzeć oczy, by nie stracić zakochanych z pola widzenia. Deborah objęła swojego wybranka, splatając mu ręce na szyi i przylegając do jego ciała.
— Ja Ciebie też, Draco. Ja Ciebie też — odpowiedziała po dłuższej chwili. 
Chwyciłam za klamkę i ze strachem zamknęłam drzwi najciszej, jak tylko mogłam. Nie chciałam, by ktoś zaprzestał tej chwili nawet, jeżeli miała ona przemienić się w zawrotnym tempie w kolejną kłótnię. Ich związek był mieszaniną dwóch charakterów. Deborah była dziewczyną wierną, aczkolwiek zawistną. Kiedy ktoś, komu ufała niszczył jej życie, ona odpłacała się tym samym. Często się uśmiechała, zdradzała przyjaciołom swoje sekrety, by jeszcze lepiej ukrywać ich tajemnice. Pod jej jasnowłosą czupryną tkwiła wielka potęga mądrości. Draco był arystokratą, wyjątkowo rozpieszczonym chłopcem, lecz z wielką miłością. Był nieufny, kilkakrotnie pokazał mi, że jest również chamski, jednak gdy ktoś go lepiej poznał, widział w nim wielki potencjał i dobroć. Oczywiście, ja tej dobroci jeszcze nie spostrzegłam, ale przy dłuższym okresie może i mnie przydarzy się ta wiekopomna chwila. Póki co, ich temperament wzbudzał w każdym uczucie, że to miłość na całe życie. 

1 komentarz:

  1. Drebby jest wspaniała! Wielbię tą parę. <3 Kochana, kiedy ja widzę Dramione albo Draco&Ginny to mi się w żołądku przewraca... O_O Ale z Deborą są idealni! <33333333333333333333333333
    Rozdział świetny, czekam z niecierpliwością na kolejny, bo pewnie będzie fajt z Lucjuszem.
    Zawsze, kiedy u Ciebie komentuję to wychodzę na jakiegoś narwańca. :c Cóż, takie życie. NIE LUBIĘ OWOCUW MOŻA. XD
    Całuski! :*

    OdpowiedzUsuń