wtorek, 30 lipca 2013

18. Niespodziewany gest


Moje oczy, niczym w spowolnionym tempie, rejestrowały wszystko, co działo się przede mną. Ludzie biegali, krzycząc w niebo głosy i broniąc się za wszelką cenę niezliczoną ilością zaklęć. Zamaskowani poplecznicy Czarnego Pana rozbijali wszystko, co napotkali na swojej drodze, mimo że było ich tylko sześciu. Nie był to napad, ale i tak nie poprzestawali na mrocznych klątwach, celowanych nawet w małe dzieci. Spojrzałam ze strachem w oczach na przyjaciółki, które zupełnie tak, jak ja, zostały sparaliżowane całym zajściem. Próbowałam wykonać krok, lecz każdy nieprzemyślany ruch z naszej strony mógł skończyć się katastrofą. Nie było nikogo, kto by nas zręcznie obronił, a my same... No cóż, nie oszukujmy się. Trzy kobiety, z różdżkami w płaszczach, do tego obładowane zakupami. Ja swoje wysłałam na Grimmauld Place, lecz Ginny i Hermiona stwierdziły, że ktoś by je tam znalazł i odpakował szybciej, niż było to wskazane. Jeden z zamaskowanych odwrócił głowę, by wycelować w nas zaklęciem.
— Hej?! To nie ta mała, której szuka nasz Pan?! — ryknął, mknąc w naszym kierunku. Krzyknęłam i złapałam obie dziewczyny za ręce, biegnąc ile sił w nogach. W duchu dziękowałam dziadkowi za przemianę mnie w wampira, który posiada mnóstwo przydatnych cech, jak szybkość. Po kilku minutach zaczęłam słabnąć, a moje serce przestawało bić normalnym rytmem. Przystanęłam, oglądając się za siebie na dziewczyny. Były roztrzęsione, lecz spoglądały na mnie z wdzięcznością. Jednym ruchem wysłały zakupy do domu i rozejrzały się po okolicy.
— Nokturn. Paskudne miejsce — sapnęła Hermiona, kładąc ręce na biodrach. Faktycznie, ulica nie należała do najprzyjemniejszych. Różniła się od Pokątnej schludnością, a raczej jej brakiem. Z kominów unosił się nieprzyjemny zapach, a na wystawach sklepowych spoczywały ludzkie szczątki, bądź organy ludzi w formalinie. Mijając niektóre z nich, można było dostrzec brak zaangażowania w tą ulicę. Za pewne tutaj spotykali się najniebezpieczniejsi złoczyńcy w całym społeczeństwie czarodziei. Patrząc na plakaty poszukiwanych, jeszcze utwierdziłam się w tym fakcie.
— Możemy stąd iść? Robi się chłodniej, a Snape pewnie nas szuka — powiedziała Ginny. Skinęłam głową i ruszyłam przodem, rozglądając się na boki. Z zakamarków wychodzili ludzie o wyglądzie, który powodował ciarki na plecach. Poprawiłam szal i ruszyłam szybszym krokiem, z czasem wychodząc na „powierzchnię”. Kiedy dojrzałam znajomy napis na szyldzie „ulica Pokątna”, poczułam ulgę w sercu. Na ulicy zrobiło się ciszej, ludzie powoli wychodzili z kryjówek. Zapewne Śmierciożercy chcieli się zabawić, więc postanowili zastraszyć całą ulicę. Szłyśmy tak dobre kilka minut, kiedy na naszej drodze pojawił się Snape, tym razem bez Narcyzy.
— Nic wam nie jest? — spytał, spoglądając na każdą z osobna. — Miałyście stamtąd nie wychodzić. Nie weszli tylko do Apteki, bo stwierdzili, że zbyt mało ciekawych rzeczy można tam znaleźć. Ale wy oczywiście musiałyście być mądrzejsze.
Spojrzałam na niego spod przymrużonych oczu. Byłam niewyobrażalnie wściekła. Adrenalina wytworzona w czasie ucieczki, zmieniła się w apogeum złości.
— To pan nas zostawił. Gdyby nie to, że potrafię szybko biegać, złapaliby nas w mgnieniu oka. Zauważyli nas! — krzyknęłam, w środku aż dygocąc. Chciałam mu pokazać do czego by doszło, gdyby nie mój szybki refleks i jego głupota, by nas zostawić same.
— Skończ tę dyskusję, Black. Nie mam ochoty się zajmować bezpodstawnymi insynuacjami w stosunku do mojej osoby. Wiem, kto tu zawinił i z pewnością nie byłem to ja, a wasza niekompetencja — warknął, idąc przed siebie. W pewnym momencie czarnowłosy nakazał złapać się za ręce, po czym poczułam niemiłe ukłucie w pępku i po chwili została po nas smuga dymu. Wreszcie z cichym pyknięciem pojawiliśmy się na ulicy. Nikt na szczęście nas nie zauważył. Przed nami, niczym spod ziemi, wyrósł jeszcze jeden dom z numerem 12.

*

— Merlinie, Jennifer. Nic wam nie jest? — spytał zatroskany ojciec, kiedy weszliśmy do środka. Najwyraźniej wieści o ataku na Pokątną rozeszły się po całym czarodziejskim świecie. Pani Weasley z łzami w oczach tuliła swoje najmłodsze dziecko do piersi, a Hermiona wylądowała w ramionach Rona.
— Nic. Na szczęście zdołałyśmy uciec z tego piekła i ku uciesze was wszystkich, ochronić bożonarodzeniowe prezenty — mruknęłam, szczerząc zęby do bliźniaków, którzy akurat się pojawili.
— Grunt, to odwaga naszej wspaniałej...
— … i nie zastąpionej...
— JENNIFER! — ryknęli, tym razem wspólnie rudowłosi, przez co zrobiło mi się cieplej na policzkach. Nie zauważyłam nawet, kiedy Snape wkroczył do salonu.
— Co ty sobie myślałeś, Smarku?! Wysyłając z tobą dziecko na żądanie Albusa, miałem nadzieję, że przyprowadzisz je całe i zdrowe — krzyknął Syriusz, doskakując do czarnowłosego.
— Zastanawiam się, o co ci chodzi, Black. Przecież twoja dziewucha jest w całości, chyba, że któryś z jej palców przypadkowo się rozszczepił podczas powrotu. Co do jej zdrowia fizycznego nie zauważyłem nic nienormalnego. Za to z jej psychiką bym coś zrobił. Widać, że wdała się w idiotycznego ojca z ilorazem inteligencji równym gumochłonowi — sarknął, obchodząc czarodzieja. Widziałam, jak tata zaciska pięści i oddycha głęboko, próbując się uspokoić.
— Tato... — Podeszłam do niego, obejmując go w pasie. — Profesor Snape ze wszystkich sił starał się nas upilnować. Sam byś dostał szału, gdybyś chodził z nami po tylu sklepach. Wyszedł tylko na chwilę. Po prostu zrobił to w nieodpowiedniej chwili — mruknęłam.
— Ona ma rację, Syriuszu. A teraz chodźmy się przygotować do jutrzejszego święta! — rzekła pulchna kobieta z uśmiechem na twarzy, zaganiając wszystkie swoje i nie swoje dzieci do pracy. Ja wraz z dziewczynami rozwieszałyśmy lampki, bombki i wszelkie inne strojniki na choince, podczas gdy chłopcy zostali zagonieni do sprzątania. Kilka razy podczas poszukiwania dodatków na choinkę spotkałam skrzata domowego – Stworka, który kiedy spojrzał na mnie, powiedział, że wreszcie nadszedł jego ratunek i ocalenie od splamionego domu pełnego szlamu i zdradzieckiej krwi. Syriusz wytłumaczył mi dokładnie, dlaczego Stworek zachowuje się tak nieuprzejmie. Matka Syriusza, a moja babka, lubowała się w czystej krwi, a wszystkie szlamy były dla niej skalaniem czarodziejskiego rodu. Stworek był jej oddany do końca swoich dni i dlatego, kiedy poczuł moją krew, która była całkowicie czysta, myślał, że los się do niego uśmiechnął. Gdy nadszedł już wieczór, cały dom aż pachniał świątecznymi łakociami, zapachem iglastej choinki czy po prostu świąteczną atmosferą. Przed północą w domu ucichło. Wszyscy zasypiali, ciesząc się na nadchodzące Boże Narodzenie. Ja zyskałam pokój Regulusa, śpiąc w nim sama. Prezenty, które udało mi się kupić, spoczywały spokojnie pod łóżkiem. Leżałam bezczynnie, próbując przypomnieć sobie ostatni sen z Johnatanem w roli głównej. Po świętach muszę porozmawiać z Syriuszem i wszystko mu opowiedzieć. Może on będzie wiedział, co oznacza współpraca Johna z Czarnym Panem. Czy to rzeczywiście zwiastowało rychły koniec przyjaznej atmosfery? Czy Czarny Pan spowoduje, że czarodziejskie imperium zniknie w mgnieniu oka i sprowadzi na swoje miejsce ciemne i niebezpieczne siły czarnej magii? Tego nie wiedział nikt.
A to jeszcze bardziej mnie przerażało.

*

Kiedy się obudziłam, poczułam, że ktoś mną szarpie. Otwierając oczy miałam nadzieję, że to jakaś pomyłka i jest to po prostu kolejny sen. Jednak kiedy zaczęli mnie wyciągać z łóżka, śmiejąc się przy tym, zrozumiałam, że to jawa. Przeczesałam palcami włosy i spojrzałam po zebranych. W moim pokoju pojawiła się Hermiona, Ginny i ku mojemu zdziwieniu Harry, który stał przy framudze i uśmiechał się zawadiacko. Puknęłam się kilka razy w czoło i ziewnęłam.
— Jesteście tyranami... Wiecie, która jest godzina? — Westchnęłam, wychodząc z ciepłego łóżka. Brązowowłosa spojrzała na zegarek i z triumfem wyznała:
— Jest 12:30. Jesteś wyjątkowym śpiochem, kiedy nie musisz spieszyć się na tortury u Snape'a. Nie wiedziałam, że można aż tak długo spać.
— Jak widać, można. Teraz dajcie jej się ubrać, bo pani Weasley zwołuje już wszystkich członków Zakonu, żeby pomogli przy przygotowaniach. Jenny w piżamie niewiele by tam zrobiła — zarechotał Harry, próbując nas rozśmieszyć. Oczywiście, udało mu się uzyskać ten efekt po kilku minutach. Kiedy wyszli, poszłam do toalety, oczyściłam twarz, zebrałam włosy do upięcia, umyłam zęby i ubierałam białą sukienkę. Na dworze nadal padał śnieg, co tylko pogłębiło świąteczny nastrój domowników. Kiedy zeszłam, w kuchni była tylko mama rudzielców, a w innych pokojach znajdowali się wszyscy, których znałam. Wielki stół był przystrojony białym obrusem, na którym było chyba z pięćdziesiąt głębokich, płaskich i małych talerzy. Pod choinką były już uzbierane prezenty, więc machnięciem różdżki przywołałam tam swoje pakunki. Dopiero teraz zorientowałam się, że nie mam prezentu dla Debby.
— Hermiona... — szepnęłam do przyjaciółki. — Chodź, musisz mi w czymś pomóc.
Spojrzała na mnie ze zdziwieniem, lecz skinęła głową i chwilę później byłyśmy u mnie w pokoju.
— Chciałam zrobić dla Debory sama prezent. Wymyśliłam, że może to być kula śnieżna z jej podobizną i Draco w środku! — powiedziałam. Brązowowłosa myślała nad tym pomysłem bardzo długo, aż w końcu wpadła na idealne wyjście z opresji. Stłukłyśmy ramkę z jakimś zdjęciem, z resztek szkła układając kształt kuli. W środku wyczarowałyśmy śnieg, który nie dość, że był na spodzie, to jeszcze spadał, niczym z wyimaginowanego nieba. Na warstwie śniegu wyobraziłam sobie Debby i Dracona, obejmujących się wzajemnie. Kiedy otworzyłam oczy, para faktycznie znajdowała się w kuli. Uśmiechnęłam się sama do siebie i zerknęłam na Mionę.
— Jesteś aniołem! — rzekłam, obejmując przyjaciółkę. Zapakowałam kulę w papier świąteczny i wysłałam ją do sterty prezentów pod choinką. Kiedy zeszłyśmy, wszyscy już siedzieli przy stole. Ja zajęłam miejsce pomiędzy Syriuszem, a Harrym. Kilka miejsc dalej, po drugiej stronie stołu, spostrzegłam profesora Snape'a i Michaela. Pomachałam im radośnie, po czym myślami wróciłam do snu sprzed kilku dni.
— Tato... Muszę ci o czymś...
— Nie teraz, Jey. Za chwilę zaczniemy jeść! — krzyknął uradowany, patrząc z radością w oczach na Molly Weasley, która niosła tacę pełną przysmaków bożonarodzeniowych. Nim się obejrzeliśmy, wszystko leżało na naszych talerzach. Pieczony indyk, pudding z suszonych owoców. Na deser podano babeczki z suszonymi owocami i ciasto makowe, które tak bardzo zachwalał Ron. Kiedy każdy się posilił, głowy wszystkich zwróciły się na choinkę, pod którą znajdowała się sterta prezentów. Ja, Hermiona, Ginny, Fred i George, Ron, Harry, Luna, Neville i wiele innych zaczęli rozdawać upominki poszczególnym osobom. Kiedy uzbierała się przede mną pokaźna liczba pakunków, zaczęłam je rozpakowywać.
— Niezły połów w tym roku —oznajmił Fred, rozrzucając wokół siebie papiery. Podążyłam za jego przykładem i już po chwili w moich rękach znalazła się paczka z odręcznym pismem Hermiony. Dała mi pióro, które zmieniało samoistnie atrament, czarując piszącego obszerną gamą kolorów. Syriusz podarował mi pierwotny egzemplarz „Powstania i upadku czarnej magii”, za co byłam mu wdzięczna, bo w nowoczesnej wersji nie było tylu informacji. Bynajmniej tak powiedziała sprzedawczyni w Esach i Floresach. Prezentem od Michael'a był album ze zdjęciami z moich niektórych spotkań z Nietoperzem. Ginny zalewała się łzami, kiedy zobaczyła fotografię ze Snape'em leżącym na ziemi i zwijającym się w spazmie bólu, po mojej dosyć nieoczekiwanej reakcji obronnej. Prezentem od Tonks i Remusa była poduszka, która śpiewała do snu i odstraszała nocne mary. Ron i Harry podarowali mi gigantyczne pudełko Fasolek Wszystkich Smaków, państwo Weasley ręcznie szyty sweter z wielką literą „J” na przodzie i paczką pełną różanych pączków domowej roboty. Bliźniacy zrobili mi niesamowitą niespodziankę wręczając mi do rąk puszka pigmejskiego w kolorze jasnej lawendy. Krzyczałam z radości, ściskając to jednego, to drugiego.
— Udusisz...
— ...nas! — powiedzieli jednocześnie.
Ginny podarowała mi dwie buteleczki eliksirów; płynne szczęście i eliksir miłosny, która zapewnie wymęczyła od Snape'a. Profesor Dumbledore i profesor McGonagall podarowali mi książki „Eliksiry dla zaawansowanych” i „Najsilniejsze eliksiry”. Debby i Draco przysłali prezenty nieco wcześniej, niż ja to uczyniłam. Blondyn podarował mi eleganckie perfumy, które swoim zapachem przymrużały mężczyznom oczy, a kobiety szalały przy nich z radości. Deborah zaś przysłała mi przepiękną bransoletkę, przy której widniała karteczka „Potter się zdziwi!”. Zaśmiałam się, ponieważ z początku nie miałam pojęcia o co chodzi, lecz kiedy założyłam biżuterię, a wszyscy zaczęli się rozglądać gdzie zniknęłam, zrozumiałam, że jasnowłosa sama stworzyła bransoletkę wdrażając w jej konsystencję włosy demimozów – zwierząt, które w obliczu zagrożenia stawały się niewidzialne. Były to rzadkie stworzenia, więc byłam ciekawa, skąd dziewczyna wytrzasnęła włosy demimoza.
— Cwaniara! — powiedziałam, niby sama do siebie, ale i tak większość zebranych mnie usłyszała. I w końcu przyszedł moment na ostatni prezent. Stał samotnie, wielki i jak się potem okazało, dosyć ciężki. Chwyciłam go w ręce i poczułam delikatne poruszenie. Zaczęłam zdzierać papier. Kiedy w końcu zniknął, moim oczom ukazała się klatka z kruczoczarną sową w środku. Miała jasnoniebieskie tęczówki i zerkała na mnie przyjaźnie. Zaczęłam rozglądać się po wszystkich, myśląc, że to prezent od taty. Ten jednak wyglądał na zdziwionego. Jedyną osobą, która nie była zainteresowana upominkiem, był Snape. Skinęłam mu, a on podniósł leniwie kącik wargi i posłał mi porozumiewawcze spojrzenie. Czyli to jednak prezent od niego.
— Jest śliczna! — krzyknęła Ginny, podchodząc do klatki i wyjmując stamtąd sowę.
— To najrzadszy gatunek! Harry ma sowę śnieżną. Twoja to jej rzadka odmiana; kruczoczarny puchacz. Masz szczęście! Niełatwo można je dostać! — mruknęła Hermiona, siadając obok mnie i Rudej. W moich oczach błyszczało uznanie do wcześniej znienawidzonego profesora. Teraz wiedziałam, że skoro kupił mi taki prezent, nie żywił do mnie negatywnych uczuć.

*

Kiedy wszyscy nacieszyli się prezentami, zeszłam na dół, by dalej pozwiedzać dom. W efekcie wędrówki natknęłam się na duży pokój, nie posiadający umeblowania. Na ścianach była tapeta pełna zdjęć i podpisów. Gdy lepiej się przyjrzałam, wyszukałam imię taty, pod wypaloną dziurą. Dotknęłam ją delikatnie opuszkami palców.
— Moja matka zrobiła to zaraz po mojej ucieczce — mruknął, a ja na dźwięk jego głosu, podskoczyłam.
— Ucieczce? Uciekłeś z domu?
— Tak. Miałem szesnaście lat. Ten dom nie był szczęśliwym siedliskiem. Uciekłem do Potterów. Oni zawsze ciepło mnie witali — powiedział, uśmiechając się pod nosem. — Denerwowała mnie ta obsesja na punkcie czystej krwi. Moja matka zaczynała wariować pod tym względem, a to było niezdrowe dla całej rodziny.
Spojrzałam na niego. Był przybity. Jego oczy wyrażały zmęczenie, a poszarzałe cienie pod oczami jedynie pogłębiały uczucie jego wypalenia.
— Syriusz... Ja muszę Ci o czymś powiedzieć... — zaczęłam niepewnie, lecz kiedy zauważyłam, że zaczyna mnie słuchać, wzięłam głęboki oddech i nabrałam odrobinę odwagi. — Chodzi o moje sny... Mam coś w rodzaju snów proroczych, które po pewnym czasie się spełniają...
— Masz podobną przypadłość do Harry'ego... Mów dalej, proszę.
— No, więc... Ostatnio śnił mi się mój dziadek, Johnatan. Rozmawiał z jakimś zakapturzonym mężczyzną, który najprawdopodobniej był kimś potężnym. Połączyli się jakimś zaklęciem i ten zakapturzony powiedział, cytuję „Razem pokonamy całość”. Co to ma znaczyć? I kim u licha był ten tajemniczy przybysz? — spytałam, żywiąc nadzieję, że ojciec wszystko mi wytłumaczy. Ten jedynie otępiał, pogłaskał się po brodzie i położył rękę na moim ramieniu.
— Dobrze, że mi powiedziałaś, Jenny. To bardzo ważne — odrzekł. — Chodzi o to, że ten tajemniczy jegomość do prawdopodobnie Lord Voldemort... On i John połączyli siły, by nas pokonać, a w efekcie uczynić czarną magię potęgą całego magicznego świata. Musimy o tym natychmiast powiedzieć Albusowi. Czy śniło Ci się coś jeszcze? — spytał. Wytężyłam umysł i wtedy kolejny sen wyświetlił mi się przed oczyma.
— John rozmawiał z jakimś swoim podwładnym. Mówił, że ten ma mnie odnaleźć razem z kulą. Wiesz... Ja chyba wiem, o jaką kulę chodzi, ale co mam do tego ja, nie mam zielonego pojęcia — powiedziałam. Kula, to za pewne ta, która pochodziła z krainy Haslem. Ta, którą miał odebrać potomek Merlina, czyli Snape. Ale dlaczego John chciał porwać mnie?
— Ja również nie bardzo wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Wybiorę się na dniach do Albusa i porozmawiam z nim o tych snach. Czy chcesz powiedzieć mi coś jeszcze?
Spojrzał na mnie tym swoim pytającym wzrokiem, a ja z promiennym uśmiechem na twarzy, pokiwałam przecząco głową.
Szkoda. Myślałem, że w końcu dowiem się, od kogo dostałaś tą piekielną sowę.