Przeszłam, prawie niezauważona przez szkolne korytarze, by znaleźć się w Wielkiej Sali, przesyconej zapachami niebanalnych potraw. Skrzaty domowe i tym razem nie zawiodły i przyrządziły posiłek pożegnalny z największym staraniem. Na dniach miały rozpocząć się ferie świąteczne, więc wszyscy uczniowie wyglądali na podekscytowanych. Świąteczna gorączka odbiła się również na wystroju pomieszczeń zamkowych. Wielka Sala stanowiła centrum bogactwa z gigantyczną choinką, przystrojoną bombkami, girlandami i lewitującymi świeczkami aż po sam czubek. Nad nami, niebo wypuszczało z chmur płatki śniegu opadające leniwie na nasze ramiona. Zdawało się, że w całym zamku tylko lochy nie zostały przystrojone. Nawet mimo interwencji profesora Werenda, która polegała na wystrojeniu całego zimnego lochu, różnokolorowymi lampkami, Snape tak się zdenerwował, że Michael zamiast bez lampek, wrócił w nie zawinięty. Tak, więc lochy nadal ziały zimnem i brakiem świątecznego nastroju.
— Muszę
jeszcze kupić prezenty dla Rona, bliźniaków, profesor
McGonagall... — wymieniała Hermiona, spoglądając na swoją
świąteczną listę zakupów i wykreślając osoby, którym już
zakupiła podarek.
— Czyli
mam rozumieć, że wybierasz się ze mną na Pokątną? — spytałam,
obrzucając brązowowłosą radosnym wzrokiem. Do mojego nosa dotarł
zapach świeżej muffinki z czekoladą, więc nie czekając, aż ktoś
sprzątnie mi ją sprzed nosa, wzięłam ją, oblizując się ze
smakiem.
— Na
to wygląda — mruknęła. — Gdzie się podziewają chłopcy?
Jeszcze godzina i wyruszamy!
— Wydaje
mi się, że jak wychodziłam z Pokoju Wspólnego, to jeszcze się
pakowali. Oczywiście, przy okazji narzekając na Malfoy'a. Ron
wywęszył coś wczoraj i nie przestaje o tym mówić. — Westchnęła
Ginny. Byłam ciekawa, o czym dowiedział się Rudzielec, lecz moje
rozmyślania przerwało nagłe pojawienie się Debby, w towarzystwie
Draco, którzy stanęli przy mnie ze skruszonymi minami. W sumie
blondyn nie wydawał się pełen poczucia winy, a raczej znudzony
tym, co wymyśliła jego partnerka.
— Możemy
porozmawiać? — spytała dziewczyna, nie odrywając ode mnie
wzroku. Zauważyłam jednak, że wykręca palce ze zdenerwowania.
Skinęłam pospiesznie głową i powędrowałam za nimi, aż do drzwi
głównych.
— O
co chodzi? — Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. Nie
oczekiwałam od nich czegoś spektakularnego. Ostatnio często się
sprzeczaliśmy, głównie z powodu Lucjusza. Draco nadal
prawdopodobnie obwiniał mnie o częściowy rozpad ich rodziny,
jednak nie było to moją winą. Pewnie ktoś już mu doniósł, że
byłam pod wpływem czarno-magicznego zaklęcia i nie mogłam
zachowywać innej postawy.
— Chciałam...
— zaczęła Debby, spoglądając kątem oka na swojego chłopaka. —
To znaczy chcieliśmy przeprosić. Nie chcę by ta ciągła złość
niszczyła naszą przyjaźń — mruknęła, obejmując mnie.
Westchnęłam cicho i spojrzałam na Dracona. Jego stalowo-szare
tęczówki nie wyrażały żadnego uczucia. Nadal były chłodne i
brzmiała w nich stalowa nuta dystansu, jednak kiedy oderwałam się
od przyjaciółki i podeszłam do niego, również obdarzył mnie
czułym gestem. Był on może mniej odważny, niż czyn Debory,
aczkolwiek i tak podziwiałam jego wkład w przeprosiny. Posłałam
im nieśmiały uśmiech i zaczesałam niesforny kosmyk za ucho.
— Więc
święta... Spędzacie je razem? — spytałam.
— Tak.
Draco i ja będziemy tegoroczne święta urządzać u mnie. Oboje
uznaliśmy, że będzie to najbezpieczniejsze wyjście z sytuacji i
dla niego i dla jego matki i ojca. Moi rodzice nie mieli nic
przeciwko temu, więc... Tak, spędzamy je razem — odparła
podekscytowana Debby.
— Więc
oczekujcie, że przyślę wam prezenty! Merlinie, moja lista wydaje
się większa, niż lista Hermiony, a uwierzcie mi, że to jest czyn
wysoko ponad normę. — Parsknęłam śmiechem. Faktycznie, gryfonka
uwielbiała sprawiać innym ludziom upominki, w czym przypominała
czarodziejski odpowiednik Matki Teresy, jednak za to ją pokochałam.
Za uczynność, miły gest i chęć niesienia pomocy ludziom.
— A
ty gdzie spędzasz święta, Black? U Wieprzleja? — sarknął
Draco, za co dostał kuksańca w żebra od Debory.
— Nie
do końca. Tegoroczne święta spędzamy na Grimmauld Place. Nora
jest zbyt mała i obawiam się, że nie pomieściłaby tak sporej
ilości zaproszonych. Wy oczywiście w każdej chwili możecie
wprosić się na doskonałe ciasto makowe Pani Weasley. Ron mówił,
że każdego roku wychodzi jej genialne, więc to jedna z rzeczy, na
które nie potrafię się doczekać — rzekłam, wprawiając w
zachwyt swoją przyjaciółkę i wywrócenie oczami u ślizgona.
— Więc,
Wesołych Świąt, Jenny. Pisz do nas! — Deborah ucałowała mnie,
po czym do tego samego zmusiła blondyna. Jeszcze przez drogę
powrotną do stołu Gryffindoru naśmiewałyśmy się z jego
zarumienionych policzków. Kiedy usiadłam obok Miony i Ginny, te
rzuciły mi zaciekawione spojrzenia.
— Koniec
wojny. Wszystko wraca ku lepszej drodze — odparłam, zwracając
głowę ku idącym w naszym kierunku chłopakom. Wyglądali na
pełnych energii. Tak też zjedli śniadanie; szybko i sprawnie.
Potem ruszyliśmy zabrać nasze walizki z wejścia głównego, przy
którym spotkałam profesora Werenda i Snape'a.
— Mam
nadzieję, że pojawią się panowie na naszej Wigilii. Nie może
nikogo zabraknąć! — rzuciłam, posyłając im czarujący uśmiech.
— Ja
z pewnością się pojawię. Już dawno nie widziałem Molly, a muszę
koniecznie poznać resztę jej gromadki. Co do Seva, muszę go
zmusić, więc mam nadzieję, że mi w tym pomożesz. — Puścił mi
oczko, z czego obydwoje zanieśliśmy się śmiechem. Snape wypuścił
powietrze i wybrzdąkał coś pod nosem.
— Proszę
się tak nie boczyć, profesorze. Do zobaczenia! — Pomachałam
obydwu na pożegnanie, po czym dogoniłam swoich przyjaciół, którzy
szli już prostą drogą przez bramę. Pogoda dopisywała, chociaż
mróz jaki nas owiał był chwilowo nie do zniesienia. Słońce
przebijało się przez chmury, wokół zebrał się śniegowy puch.
Wszystko było nim okryte, niczym białym prześcieradłem. Nad nami
szybował Fawkes. Kiedy uniosłam głowę ku górze, pikował ku nam,
by usadowić się na moim ramieniu. Dotknęłam jego płomiennych
piór. Zadrżał przyjemnie.
— Jak
się masz? — szepnęłam do niego. Poruszył swoją głową i
mrugnął kilkakrotnie. Zauważyłam w jego oczach szacunek i coś,
co wśród ludzi nazywaliśmy po prostu pożegnaniem. Uśmiechnęłam
się jak gdyby sama do siebie i obserwowałam jak ptak zrywa się do
lotu i znika pomiędzy wieżami. W końcu doszliśmy do Express
Hogwart, przy którym stał już Hagrid.
— Cześć
dzieciaki! Cholibka, już tak dawno was nie widziałem. Mogliście
przynajmniej wstąpić na kubek herbaty! — ryknął, wynurzając
się spośród chmary uczniów, wchodzących do przedziałów w
wagonach. — Jenny! Patrzcie jak wyrosła! Ostatni raz cię
widziałem na fotografiach. Podobna jesteś do matki, niech skonam!
— Fotografiach?
Skąd je wziąłeś? — spytałam zaciekawiona.
— Eee...
Za długi jęzor, stanowczo za długi — mruknął, jak gdyby sam do
siebie, ale doskonale mogłam go usłyszeć. — Syriusz pokazywał
nam kiedyś, przy Ognistej. Ależ cię chwalił!
Hagrid
blefował. W każdym bądź razie nie było prawdy w jego słowach, a
już na pewno nie zauważyłam jej w momencie, kiedy na jego czole
pojawiły się kropelki przezroczystego potu, a jego usta zaczynały
mówić rzeczy, które nie chciały z nich wyskakiwać.
— To...
Do zobaczenia na Wigilii. Mam nadzieję, że ucieszycie się z
prezentów. No... Także to... Miłej podróży! — odparł,
znikając w tłumie. Zmrużyłam oczy i spoglądałam jak oddala się
z każdą sekundą. W końcu, kiedy usłyszałam gwizd pociągu
weszłam, poszukując przyjaciół w wagonach. Kiedy ich znalazłam,
włożyłam walizkę na półkę i usiadłam pod oknem, obserwując,
jak maszyna zaczyna ruszać. Przez szybę migały lasy, osady,
polany, aż w końcu docieraliśmy do upragnionego celu. Nie
wiedziałam ile czasu minęło. W pociągu było cicho; Ginny wyszła
szukać Dean'a, Hermiona czytała książkę, Harry i Ron rozmawiali
o nadchodzącym meczu Quiditcha, który miał się odbyć kilka dni
po przerwie świątecznej. W międzyczasie kupiłam sobie Fasolki
wszystkich smaków Bertiego Botta i
dwa pudełka czekoladowych żab. Otwierając
jedno z pudełek żaba wyskoczyła zbyt szybko, bym mogła zrozumieć,
o co chodzi w tym smakołyku.
—
Musisz uważać następnym razem. Lubią
uciekać — powiedział Harry. — Poza tym, zobacz, kogo masz na
karcie.
Spojrzałam
i rzeczywiście na magicznej karcie znajdował się ktoś taki, jak
Bran Krwiopijca. Z
początku pomyślałam, że to jakiś wampir, jednak przewracając
kartę na stronę z opisem, moje myśli się rozwiały.
„Olbrzym
zamieszkujący szczyt zaczarowanego zamku. Bran szlifował kości
swoich ofiar. Jadł chleb, popijając go krwią człowieka. Zabity
przez odważnego Jacka.”
Przełknęłam
ślinę. Co jak co, lecz karta do uroczych nie należała.
—
Ale heca! Ona ma Brana Krwiopijce! Jest
pierwszy w talii! Mam ich chyba z trzy, o ile nie mniej — krzyknął
Ron. Zachichotałam i spojrzałam na Harry'ego, który brał się za
otwieranie drugiego.
—
Tylko mi nie mów, że to kolejny z
czarowników, którzy mają obsesję na punkcie rozdrabniania swoich
ofiar i gotowania z nich posiłków — mruknęłam posępnie. Na
szczęście druga postać okazała się łagodniejsza, od
poprzedniej.
—
Dymphna Furmage – czarownica
uprowadzona przez chochliki kornwalijskie. Zakończyła swoje krótkie
życie (lat 86) w strachu przed nimi. Faktycznie, krótki żywot
— odparł Harry, oddając mi kartę.
—
Co to te całe chochliki? Jakieś
gryzonie? — spytałam, spoglądając tym razem na zaciekawioną
Hermionę. Wybudziła się z transu czytania jakieś kilkanaście
minut temu, kiedy czytałam historię Brana Krwiopijcy.
—
Chochliki kornwalijskie to małe, bardzo
denerwujące stworzenia. Mierzą do ośmiu cali, wydają piskliwe i
bardzo wysokie dźwięki. Wyglądem minimalnie przypominają
mugolskie wróżki, wiesz, coś takiego, jak Dzwoneczek,
lecz one są niebieskie,
złośliwe i bardzo lubią psocić. Nasz nauczyciel Obrony przed
Czarną Magią pokazywał nam je na drugim roku.
— Żałuj, że nie widziałaś tego
widowiska! Lockhart tak się wystraszył, że kiedy je wypuścić z
klatki i one zaczęły wariować i wszystko niszczyć, to schował
się do swojej nory i nie wystawiał nosa, póki nie usłyszał, że
już po wszystkim — powiedział Ron, chichocząc pod nosem.
Hermiona zmroziła go wzrokiem.
—
Wiadomym
było, że Lockhart nie był żadnym utalentowanym czarodziejem, ale
ty też nie popisałeś się umiejętnościami, Ronaldzie —
mruknęła, znowu chowając nos w książce. Ron sposępniał i
zaczął zaglądać przez okno, a Harry wzruszył ramionami i posłał
mi spojrzenie, mówiące Dzieci...
Skinęłam głową i zajęłam swoje myśli nadchodzącym czasem
wspólnego świętowania.
~*~
Kiedy dotarliśmy z powodzeniem na
Grimmauld Place 12, oczywiście podwiezieni przez niezawodnego forda
anglię, który trzy razy stawał by obsypać przechodniów
drastyczną falą spalin samochodowych. Wchodząc do mieszkania po
raz pierwszy poczułam klimat rodzinnych świąt. Wszędzie
czuć było zapachy wigilijnych potraw, w rogu stała wielka choinka
ozdobiona masą strojników, a zaraz obok choinki pojawił się
Syriusz, uśmiechając się łobuzersko. Rzuciłam walizki i od razu
objęłam ojca, stęskniona do granic możliwości.
— Tato! Stęskniłam się za tobą!
Nawet nie wiesz, jak bardzo! — odparłam rozradowana. — Tak w
ogóle, to zapomniałam ci podziękować za wspaniałą sukienkę.
Przydała się.
— To dobrze! Puszczaj, bo mnie udusisz!
— sapnął, aczkolwiek kiedy go wypuściłam jego śmiech
rozbrzmiewał w całym pomieszczeniu.
— No, nareszcie jesteście! Martwiłam
się o was. Arturze, czemu tak długo?! — krzyknęła Pani Weasley,
wychodząc z kuchni. Kiedy nas zobaczyła, objęła wszystkich,
wycałowała i dopiero wtedy stanęła przed mężem.
— Grzebali się. Zanim pozbieraliśmy
wszystkie walizki minęło sporo czasu. Ginny musiała pożegnać
koleżanki, Ron oczywiście zapomniał w przedziale różdżki...
— Nic nie zapomniałem! Po prostu,
wyślizgnęła mi się z kieszeni! — krzyknął Rudzielec,
oznaczając swój protest.
— Nie ma jeszcze nikogo? — spytała
Hermiona, siadając na krześle przy wielkim stole, posłanym białym
i odświętnym obrusem.
— Fred i George są na Pokątnej, Remus
i Tonks też wpadną przed pierwszą gwiazdką. Co do Severusa,
Albusa, Minerwy i reszty nie mam pojęcia — mruknęła gospodyni i
wróciła do swoich poprzednich zajęć. Spojrzałam na tatę, a ten
od razu wyczuł, o co mi chodzi.
— Niech zgadnę. Chcesz się wybrać na
Pokątną? — mruknął, zakładając skrzyżowane ręce na piersi.
— Właściwie to chcemy — wskazałam
na mnie, Hermionę i Ginny. — Chłopcy nawet nie chcą słyszeć o
zakupach, a my musimy się wybrać po prezenty gwiazdkowe. Tato, to
już jutro, a ja nie mam właściwie nic, co mogłabym komuś
wręczyć.
Spojrzał na mnie, potem zerknął na
dziewczyny. Zastanawiał się, czy dobrym pomysłem byłoby nas
puścić same. Skąd to wiedziałam? Ponieważ w jego spojrzeniu było
przerażenie. Bał się, że jak puści nas same, ktoś nas zobaczy i
zorientuje się, że jesteśmy łatwym celem. Myśląc o kimś, miał
na myśli Śmierciożerców, bądź ludzi mojego dziadka.
— Dobrze, ale ktoś z wami pójdzie —
powiedział i wsypał garść proszku Fiuu do kominka, po czym
wsadził do niego tylko głowę.
— Albusie, czy możesz wysłać tu
kogoś? Dziewczyny bardzo chciałyby wybrać się na Pokątną, a
doskonale wiesz, że niebezpiecznie byłoby je wysyłać samotnie —
odrzekł mój ojciec, po czym dziękując za zgodę dyrektora,
odszedł w bok czekając na „szczęśliwego” wybrańca. Po chwili
płomienie rozbłysły, a z kominka wyszedł Snape.
— Żartujesz... — mruknęłam, łapiąc
się za głowę. Ron parsknął śmiechem, a Harry mu potowarzyszył.
— Black, zachowuj się. Myślisz, że
chce mi się łazić za głupimi dziewuchami po sklepach z
gwiazdkowymi bzdetami? Tutaj cię rozczaruje, ale nie — warknął,
stając obok nas. — Będziecie tak stać jak trzy sieroty, czy
zamierzacie się ruszyć? Nie zamierzam siedzieć na Pokątnej do
wieczora i wysłuchiwać waszych zwierzeń.
Ojciec wywrócił oczyma. To było do
przewidzenia, że Dumbledore wyśle kogoś, kto najlepiej zna się na
obronie mojej osoby. Tak więc po chwili, wszyscy czterej
wskoczyliśmy do kominka i zniknęliśmy w płomieniach, każdy z
osobna krzycząc „Na Pokątną!”
~*~
Kiedy zjawiliśmy się w samym środku
wielkiego rozgardiaszu, omal nie przewróciliśmy staruszki, nie
staranowaliśmy jakiegoś czarodzieja ze stertą prezentów i prawie
nadepnęliśmy jakiegoś czarnego kota, który wyglądem mówił
obserwatorowi, że dopiero co wyskoczył z kominka. Na samym początku
wszyscy wybraliśmy się do Banku Gringotta, by wziąć swoje
oszczędności, przeznaczone na cele świąteczne. Snape nie był
zadowolony, kiedy trafiło na moją kolej, gdyż pieniądze w skarbcu
należały zarówno do mnie, jak i do ojca, więc nie miałam
sumienia brać większej ilości, po czym rozmyślałam się i brałam
o knut więcej. Kiedy już zdołali mnie stamtąd wyciągnąć,
pierwszym sklepem był „Czarodziejskie niespodzianki Gambola i
Japesa”, gdzie bliźniaki często urządzali masowy zakup
swoich ulubionych gadżetów do rozbawiania ludzi. Kupiłam im
magiczne fajerwerki, które zaraz po wypuszczeniu, wystrzeliwały
obraz ludzi, których najbardziej nie lubimy. Zawsze moglibyśmy się
przy tym pośmiać, a Fred i George do śmiechu byli niezbędni.
Zaraz potem wybraliśmy się do księgarni „Esy i Floresy”,
która słynęła z kunsztownego doboru ksiąg dla zainteresowanych.
Kiedy Hermiona stała przy regale z księgami zaczynającymi się na
literę „N”, ja dyskretnie ją minęłam i zaczęłam
prawdziwe wariactwo zakupowe. Snape stał przy ladzie i przyglądał
mi się, co rusz wywracając oczyma. Hermionie wybrałam książkę
„Powstanie i upadek Czarnej Magii”, Neville'owi
„Śródziemnomorskie magiczne rośliny wodne i ich właściwości”,
natomiast Lunie zakupiłam „Przewidywanie
nieprzewidywalnego: jak uchronić się przed wstrząsami”. Przy
ostatnim podarunku zachichotałam, ponieważ tytuł idealnie
odzwierciedlał charakter Lovegood. Też była wyjątkowo
nieprzewidywalna. Kiedy ruszyłam z trzema tomami do kasy zauważyłam
wyjątkowo ciekawą książkę, która zaintrygowała mnie nie tylko
tytułem, ale także dopasowaniem do pewnej osoby. Sięgnęłam po
nią i uśmiechnęłam się pod nosem. Tak, to idealny prezent dla
niego, pomyślałam. Ruszyłam więc do kasy i zapłaciłam,
wysyłając wszystkie pakunki do swojego pokoju, na Grimmauld Place.
Po udanych zakupach w księgarni, wstąpiłam do „Markowego
sprzętu Quiditcha” i kupiłam Harry'emu zestaw stroju do
Quiditcha z wyszytym imieniem i kolorami Gryffindoru. Słyszałam
ostatnio, jak bardzo o tym marzył, więc skoro ani Miona, ani Ginny
tego nie wykorzystały, to czemu ja nie mogłam? Ronaldowi kupiłam
wyjątkowo mocną pałkę, wykonaną z najlepszego drewna. Potem
nastąpiło już totalne rozproszenie na ulicy i Snape tylko się
modlił, żebyśmy trzymały się razem. Ginny kupiłam w sklepie
Madame Maklin – Szaty na wszystkie okazje”, wyjątkowo
jedwabisty płaszcz wyszczuplający. Kiedy się go nałożyło,
sylwetka od razu przybierała inny kształt. Draco kupiłam złoty
znicz z wygrawerowanym smokiem. Prezent dla Debby musiałam niestety
zrobić samodzielnie, lecz była to tylko kwestia czasu. Państwu
Weasley kupiłam zestaw srebrnych sztućców, na każdą okazję,
które same się czyściły i lśniły swym blaskiem przez długie
lata. Michaelowi i profesor McGonagall kupiłam pióra; profesorowi
Werendowi czarne, samopiszące, z czarnym atramentem, a pani profesor
brązowe z szarymi pasmami, odzwierciedlającymi delikatność i
zręczność w pisaniu. Tonks kupiłam jaskrawo-różowy szalik,
który odzwierciedlał jej niepohamowaną energię. Remusowi kupiłam
woskową figurę w kształcie wilkołaka, która gdy tylko
nadchodziła pełnia, wyła do księżyca.
— Black, powiedz mi, że to twoja
ostatnia głupia zabawka — warknął Snape, zaczepiając mnie w
aptece. Przed chwilą gdzieś zniknął, wmawiając mi, że poszedł
poszukać Hermiony i Ginny, lecz kiedy patrzyłam przez okno, znikał
w Centrum handlowym Eeylopa”.
— Kupiłam profesorowi Dumbledore'owi
miód pitny. To dobry prezent? — spytałam, podając mężczyźnie
butelkę. Skinął prawie niezauważalnie głową i spojrzał przez
okno. Do apteki weszły dziewczyny, mówiąc, że tutaj też muszą
zrobić zakupy.
— To wy tu siedźcie. Nigdzie macie się
nie ruszać, czy to jasne? — powiedział, spoglądając na nas
stalowym wzrokiem. Skinęłyśmy głowami, a wtedy on wyszedł.
Stanęłam przy szybie, przyglądając się czarnowłosemu, który
wyszedł na spotkanie Narcyzie Malfoy.
— Ślepa miłość — mruknęłam, jak
gdyby sama do siebie. Para wybrała się do kawiarni kilka przecznic
stąd, a ja stałam przy oknie, dopóki nie poczułam ciepłej ręki
Rudej, na moim ramieniu. Skończyłyśmy zakupy, więc wyszłyśmy z
apteki, lecz kiedy przekroczyłyśmy próg, spotkała nas niemiła
niespodzianka.
Śmierciożercy wtargnęli na ulicę
Pokątną.
Jakoś nie widzi mi się paring Narcyza-Snape. :< Oni po prostu do siebie nie pasują! XD
OdpowiedzUsuńHahah i pamiętaj o moim shippowaniu Ginny i Werenda! To się musi stać! *_*
"Świąteczny gnój", "Świąteczny nastrój szlag trafił", "Prezenty gwiazdkowe", "Randka Snape'a", a Ty po prostu "Świąteczna Gorączka" ? :< Brak mi słów na Ciebie! :< XD I GDZIE MOJE LAST CHRISTMAS? ;_;
Kurcze, Ty masz tak świetny styl ♥ Nie ważne, jak wiele razy będę czytać, za każdym jestem zachwycona. ^^
Czemu ci nie pasuje? Według mnie ich połączenie jest takie... nieprzewidywalne?
UsuńOczywiście! Ale wiesz, z tego wyjdzie większe bagno, niż z czegokolwiek innego, bo w końcu profesor-uczennica? To musi być jak istny fajerwerk na Nowy Rok!
ŚWIĄTECZNA GORĄCZKA! "Świąteczny gnój" brzmi bardzo brzydko, "Świąteczny nastrój szlag trafił" trochę nie za sympatycznie, "Prezenty gwiazdkowe" też jakoś mi nie przypasował, po dłuższym namyśle, ponieważ na końcu przybyli Śmierciożercy, więc nie było tak sympatycznie. Co do "Randki Snape'a" to nawet mi tego wcześniej nie podałaś! Poza tym, on nie miał randki, a towarzyszkie spotkanie! "Last Christmas" nie pasowało do ostatniego fragmentu! :3
Dziękuję i nawzajem! ♥
A It's a most wonderfull time of the year? ^^ Na mtv rock ciągle jest taka reklama z grillowaniem i ta piosenka, wtf. o_O
UsuńTaktak, nieprzewidywalne połączenie, ale ja go już chcę z kimś innym, wiesz z kim. :3 Tylko Twój blog mi tak przypadł do gustu, hhaha: pedofilia wszędzie! XD <3 Będą dwa fajerwerki? *_*
Oj tam, od razu brzydko. :C
Piosenka dodana, bo faktycznie bardzo mi się spodobała i nawet wpasowała się w rozdział.
UsuńOn będzie z kimś innym i ja się już o to postaram, żeby to zaszło jak najszybciej. Oczywiście muszę jeszcze nad tym pomyśleć, dopracować kilka szczegółów i mamy miłość jak w banku!
Pedofilia się rozszerza, to wiadomo! <3
Na to wychodzi, że tylko dwa. Chyba, że wymyślę coś jeszcze.
No tak... nieładnie XD
Widzę Lucjusza na nagłówku! Na dniach wracam tu i nadrabiam całą historię, bo wręcz tego człowieka kocham! A biorąc pod uwagę opis twojego bloga to może być jużtylko ciekawiej ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiaam.
Lucjusz jest w opowiadaniu, lecz na razie nie tak dużo. Z czasem zacznie się pojawiać częściej i będzie miał znaczącą rolę w życiu głównej bohaterki, więc zapraszam. Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz. W razie jakichkolwiek pytań, próśb co do opowiadania, śmiało pisz! :)
UsuńRównież pozdrawiam!
No i wszystkie rozdziały przeczytane :D. Powiem ci, że przyjemnie się czyta. A teraz do konkretów - Narcyza i Snape, dalej nie mogę z tego parringu. Za każdym razem jak wyobrażam sobie ich podczas jakichś miłosnych uniesień to nie po prostu nie mogę się nie śmiać xd Ale nie zrozum mnie źle, wszystko z nimi w porządku. Gratz dla ciebie, że odważyłaś się na taką odważną rzecz.
OdpowiedzUsuńSnape jak zawsze boski, uwielbiam Draco i Deborę razem, takie słodziaki. Kurcze brak Lucjuusza, eh no ale trudno żeby pojawiał się w każdym rozdziale. Dawkujesz mi przyjemności xd.
Śmierciożercy na Pokątnej ups...
;)
Dziękuję ci bardzo! :)
UsuńWiesz, że ja nawet nie wiem jak wymyśliłam taki parring?! To wyszło tak niespodziewanie i rzeczywiście jakby tak sobie ich wyobrazić w filmie, to okropnie to wychodzi. Lecz to z czasem się zmieni.
Dawkuję, żeby było jak najwięcej zaskoczenia! Nie chcę, żebyś przypadkowo się znudziła! W następnym rozdziale może jeszcze Lucjusza nie będzie, ale potem będzie się pojawiał coraz częściej! :) Na razie chcę utrzymać świąteczną atmosferę, żeby tak bardzo nie cierpieli w tym Hogwarcie *.* Poza tym, sama mam obsesję na punkcie Malfoy'a seniora, jak i Snape'a, więc nie obawiaj się, będą oni bardzo często!
Ah no tak, byle bohaterów nie zamęczyć :D.
UsuńKurcze Malfoy senior jest tak boski, że aż określić tego nie umiem jak bardzo. U mnie też powoli będzie go coraz więcej ;)