wtorek, 2 lipca 2013

15. Strefa mroku

Jedną z moich ulubionych par, jest oczywiście Drebby, czyli Draco oraz Deborah. Jest w nich jakieś takie nieziemskie przyciąganie, które sprawia, że aż lepiej mi się pisze. 



Wszyscy tłoczyli się niespokojnie przed Wielką Salą, rozmawiając i szepcząc między sobą. Każdy spoglądał na nas zaciekawiony, a ja z dramatycznym przeczuciem, że zaraz się przewrócę ze strachu, coraz mocniej ściskałam ramię chłopaka. Harry kilka razy subtelnie zwrócił mi uwagę, że troszkę gniotę jego rękę, więc starałam się robić dobrą minę, do złej gry.
— Zaraz wracam — wyszeptał Wybraniec i zniknął gdzieś poza zasięgiem mojego wzroku. Przygryzłam delikatnie wargę i przybliżyłam się do Rudej.
— Gdzie jest Harry? — spytała, rozglądając się na boki. Wzruszyłam ramionami, ponieważ nie miałam zielonego pojęcia, dokąd mój partner mógł pójść. Przedtem nie wyglądał na zdenerwowanego, ani nic go nie niepokoiło. Miałam nadzieję, że zdąży załatwić wszystko w idealnym czasie. W końcu, po kilku decydujących minutach oczekiwania, zabrzmiał dzwon, który wszystkich nas zaprosił do sali. Wściekła do granic możliwości, nadal ze zdenerwowaniem poszukiwałam czarnowłosego ponad głowami zaproszonych par. Wreszcie kolejka zaczęła się zmniejszać; przed drzwiami stał asystent Ministra Magii: Yaxley, odczytując imiona i nazwiska par, które wchodziły z dumnie uniesionymi głowami, prezentując swoje kreacje. Kiedy przyszła kolej na mnie, obrzucił wzrokiem puste miejsce przy moim ramieniu.
— Nie masz pary? — spytał zdezorientowany.
— A widać ją gdzieś tutaj? — burknęłam. Wszyscy spoglądali na mnie jak na szaloną, ponieważ jak dotąd w historii szkoły nie zapisała się żadna pojedyncza osoba wchodząca na Bal Bożonarodzeniowy. Miałam ochotę złapać Harryego w jakimś ciasnym zaułku i wydrapać mu te zielone oczy.
— Ja z nią jestem. — Obok siebie usłyszałam stalową nutę, a kiedy obróciłam głowę, moje oczy ujrzały Lucjusza, który patrzył na Yaxley'a z wyrzutem. Asystent natychmiast się zmieszał i zaczął dopisywać coś w swoim notesie, kreśląc i powtarzając pojedyncze literki.
— Mam już parę — wysyczałam wprost do jego ucha. Zauważyłam, że na jego twarzy namalował się łobuzerski uśmiech, który swoim czarem i urokiem sprowadzał na moją jak dotąd racjonalną naturę, wiadro wypełnione po brzegi lodowatą wodą.
— Nie widzę jej tutaj. Może miewasz halucynacje, kochanie? — odrzekł, próbując wyprowadzić mnie z równowagi. Zacisnęłam dłonie w piąstki i wzięłam głęboki oddech, wygładzając nierówności sukni. Gdzieś z tyłu zrobiło się niemałe zamieszanie, a relacjonująca z oddali wydarzenia z Balu, Rita Skeeter, miała teraz doskonały temat na swoją pierwszą stronę.
— Jennifer Lucrecia Black wraz z partnerem, Lucjuszem Malfoy'em, Ministrem Magii i Protektorem społeczeństwa. — Zabrzmiał baryton, sprowadzając na nas zaciekawione spojrzenia. W drodze do stolika usłyszałam kilka zgryźliwych, kilka zdziwionych i kilka zadowalających uwag, które tyczyły się głównie mojego partnera. Wchodząc do sali zapisałam w księdze rekordów dwa nowe zdarzenia: jedyna samotna dziewczyna na Balu Bożonarodzeniowym jak i jedyna dziewczyna, która przyszła w towarzystwie Ministra Magii na tenże Bal. Po nas były jeszcze dwie, nieznane mi pary, aż obok Yaxley'a wystąpiła Debora wraz z Draconem, który kroczył obok niej niczym dumny paw, przedstawiający swoje cenne pióra. Debby miała na sobie szmaragdowo-zieloną suknię, idealnie dopasowaną do szczupłej, aczkolwiek kobiecej figury, z lśniącego, bogato wyszywanego materiału. Suknia, zupełnie jak moja, nie posiadała ramiączek. Dziewczyna miała wyeksponowany nie tylko biust, lecz także plecy. Wyglądała elegancko, z klasą. Na jej szyi widniał srebrny łańcuszek w kształcie węża oraz bransoletka z takim samym znakiem. Oczywiście, ubrała wysokie obcasy pod kolor kreacji. Jej jasne włosy opadały na lewe ramię, eksponując kawałek szyi, a jej imponujące usta były podkreślone krwistą czerwienią. Draco również nie chciał odstawać od partnerki. Przyodział ciemnoszary garnitur, dopasowując do niego szmaragdowy krawat. Uśmiechnęłam się pod nosem widząc parę, która trzymała się za ręce, co raz spoglądając sobie w oczy. Kroczyli dumnie, jak gdyby cały świat stał przed nimi otworem. Wyglądali jak królewska para, która była najważniejszym punktem wieczoru. Lecz może tak właśnie było? Może mieli być atrakcją dzisiejszego Balu, wyglądając jak książę i jego królewna z bajki?
Wszystko się może zdarzyć. 
Nawet nie zauważyłam, kiedy przede mną pojawił się Draco, a zaraz za nim Deborah.
— Patrzcie, kogo my tu mamy... Widać, że uwielbiasz psuć innym zabawę, Black — mruknął, patrząc to na mnie, to na Lucjusza.
— Draco, posłuchaj. Jestem tu z Harrym, właśnie idę go poszukać.
— Oczywiście. To dziwne, bo widziałem Pottera rozmawiającego z Chang. Dziwny zbieg okoliczności, że Yaxley przeczytał akurat twoje imię i nazwisko, jako osoby towarzyszącej mojemu ojcu — warknął. Jego twarz napełniła się nienawiścią, jednak przyzwyczaiłam się do niej. Draco i ja nie znaliśmy się od zawsze, ale z każdą chwilą przestawaliśmy czuć do siebie jakąkolwiek nutkę sympatii.
— Dracon, wytłumacz mi proszę, czy nie masz partnerki, którą powinieneś teraz zaszczycić tańcem? Skończ wyładowywać swoje emocje na biednych kobietach i zacznij okazywać chociaż trochę klasy — powiedział Lucjusz, nachylając się do syna. Zmierzyli się wzrokiem, lecz to młodszy Malfoy się poddał. Zauważyłam rozdarte spojrzenie Debby, która lustrowała odchodzącego chłopaka.
— Jeżeli go zranisz jeszcze mocniej, wiedz, że stoję za nim murem, Jennifer — szepnęła. Kiedy odchodziła miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Moja najlepsza przyjaciółka, z którą przeżyłam tyle wspólnych chwil pełnych radości, czasem smutków, zostawiła mnie samą, robiąc wielką bruzdę na moim sercu. Kiedy skończono przedstawiać gości, rozpoczęły się tańce. Oczywiście, mój partner zaprosił mnie do kilku z nich.
— Mówiłem, jak doskonale dziś wyglądasz? — szepnął mi do ucha. Odwróciłam od niego uwagę, próbując znaleźć Wybrańca pomiędzy tańczącymi parami. Nagle spostrzegłam go obok stolika z ponczem, nadal wesoło rozmawiającego z Chang. Spojrzałam nieśmiało na starszego mężczyznę, który cały czas wdzięcznie trzymał mnie w swoich ramionach. Lucjusz był mężczyzną z wyjątkowo bystrym spojrzeniem. Przez chwilę poczułam się lekka, jednak przestałam się tak czuć w chwili, gdy poczułam czyjś dotyk na ramieniu. Obok nas stał Harry, szczerząc się do mojej osoby. Wyrwałam się z ramion blondyna i pchnęłam Wybrańca na ścianę.
— Ty chyba zwariowałeś? Harry powiedz mi, co ty sobie najlepszego myślałeś? — wrzasnęłam, sprowadzając na siebie kilka, zaciekawionych spojrzeń. Chłopak był przerażony, gdyż już nie raz widział mnie mającą atak szału. Teraz jedyne o czym myślałam, to jak spokojnie rozegrać tą partię.
— Czemu mnie zostawiłeś?
— Bo... słuchaj... Cho chciała ze mną iść. Zauważyłem, że nie ma pary, więc...
— Więc postanowiłeś jej potowarzyszyć. Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś w chwili, kiedy mieliśmy wchodzić, Harry. Następnym razem, może razem z Cho zdecydujecie kto ma być waszą parą, bo nie zamierzam wchodzić wam w drogę — warknęłam na odchodne. Kiedy dotarłam do stolika z ponczem, miałam dość. Dość całego wieczoru, który składał się jedynie z łez i bólu. Dość wszystkich, którzy przechodząc, pytali się czy wszystko jest w porządku. Nagle usłyszałam głośny krzyk, który pochodził oczywiście od Nietoperza. Robił nieziemską awanturę, w której kilka razy słyszałam swoje nazwisko. Gdyby nie dotarł do mnie w tej chwili, nie miałabym pojęcia, o co mu chodzi.
— CZY TY WIESZ, IDIOTKO, CO NAROBIŁAŚ?!
— Severus, opanuj się...
— JAK MAM SIĘ DO JASNEJ CHOLERY OPANOWAĆ, WEREND?! POWIEDZ MI, JAK?! — Wydawało mi się, że twarz profesora, na co dzień blada i bez wyrazu, zmieniła odcień w dojrzały kolor śliwki. Był purpurowy, a zestaw żył na jego karku zwiększył się o kilka nowych. Złapałam się kurczowo blatu stolika, na którym stała misa z ponczem. Kiedy do mnie podchodził miałam wrażenie, jakby chciał mi się dobrać do gardła. Wyglądał na rozjuszonego i wyprowadzonego z równowagi, więc gdyby nie profesor Werend, z pewnością leżałabym teraz na ziemi zbryzgana krwią. Nawet jako wampir, szybszy i silniejszy niż on, bałam się o swoje życie.
— O co chodzi, profesorze? — mruknęłam, prawie niesłyszalnie. Chwycił blisko leżącą szklankę i roztrzaskał ją na ścianie, naprzeciwko nas. Przełknęłam ślinę i spojrzałam z litością w oczach na zebranych. Wszyscy stali kilka metrów z daleka od zdarzenia, ponieważ reakcja czarnowłosego, również nie wzbudziła w nich innego uczucia niźli strach.
— O CO?! O CO?! — wrzeszczał jak opętany, póki Michael nie złapał go w pół, mówiąc, żeby się uspokoił. Oddychał niczym rozjuszona bestia, rwąca się do ataku. Patrzył na mnie, jakbym uczyniła najobrzydliwszą rzecz w całym wszechświecie.
— Black, zabiłaś osobę. Swoim idiotycznym rozumem wielkości orzecha włoskiego, zamordowałaś jedną osobę, rozumiesz? — wymamrotał, wyswobadzając się z uścisku nauczyciela i podchodząc do mnie z każdym krokiem licząc do dziesięciu. Starał się uspokoić, lecz zaczynałam wierzyć, że gdy do mnie dojdzie, rozszarpie mnie na kawałki. Do mnie zaś nie dochodziło to, co powiedział. Zamordowałam kogoś? Jak? Kogo? W jakim celu?
— Zrobiłaś Eliksir Wiggenowy, prawda? — powiedział mi do ucha. Skinęłam głową na potwierdzenie. — Ten eliksir wyglądał dla ciebie normalnie, tak jak wtedy, kiedy go robiłaś. Jednak teraz czymś się różnił. Wiesz czym, Black? — jego słowa wypadały z jego ust niczym jad, który z każdą sekundą coraz bardziej zapadał się w mojej krwi. Moje serce tłukło się w żebrach jak szalone. Drżałam, póki nie poczułam na ramieniu jego dłoni.
— Jeden z naszych aurorów wdał się w bójkę ze Śmierciożercami. Kiedy go znaleźli był ranny, jednak liczył na eliksir, którego mieliśmy w zapasie na kilka miesięcy. Umarł po dwudziestu minutach, bo jakaś niekompetentna małolata zabrała się za coś, co powinno trafić w ręce Dyrektora. Zabiłaś człowieka swoim idiotyzmem i za to, nie chce Cię już widzieć w moim Gabinecie, zrozumiałaś? — warknął, odchodząc w cieniu swojej czarnej szaty. Moje oczy zaszły przezroczystą mgłą, która chwilę potem zaczęła się skraplać, tworząc na moich policzkach łzy. Otworzyłam usta, próbując wydobyć z nich jakiś dźwięk, jednak jedyne co mi się udało to cichy szloch. Usiadłam na podłodze, próbując oddychać w miarę spokojnie, jednak cała fala pełna bólu trafiła w sam środek mojego ośrodka emocji. Wszyscy zaczęli się rozchodzić, impreza przestała być radosna, nawet kilka par postanowiło wyjść. Patrząc przed siebie, spostrzegłam twarz Lucjusza, który coś do mnie mówił. Uniósł mój podbródek i przybliżył do swojej twarzy, ocierając wierzchem kciuka moje słone łzy. W jego słowach istniała jakaś magia. 
Coś, co stwarzało, że czułam się wolna. 
Czułam się w pełni silna aczkolwiek niezależna od nikogo. 
I takie uczucie właśnie mi się podobało. 

1 komentarz:

  1. Mówię sobie "a wejdę, napiszę komentarz do 14 rozdziału, w końcu jej się należy", A TU 15, KTÓRY SPRAWIA, ŻE PISZCZĘ Z RADOŚCI!!! ♥
    i'm coming home, coming home, tell the world i'm coming home... dawno, dawno temu się tego słuchało, osłodkiAdlerze chroń mnie.
    DREBBY ♥ !!!!!!!!!!!! Mogłabym czytać i czytać i czytać i czytać o nich, a i tak nie miałabym dosyć. ^^ Lucjusz mnie zaczyna irytować, niech się w końcu odwali od Dżeni, to już nawet nie jest fajne, przestało mi się to podobać. :< On jest niby taki uroczy i w ogóle, ale... Dobra, powiem to: GDZIE TEN DBAJĄCY O SYNA TATUŚ? NAJPIERW ROZCHODZĄ SIĘ Z NARCYZĄ, TERAZ TRAKTUJE GO JAK JAKIŚ... NIE WIEM : o Ugh, biedny Draco. :'( Smuteczek. XD
    Team Snape. ♥ Och, jak ja kocham takie zamieszanie! :D Czekam z niecierpliwością na kolejny, piszaj szybciej Ty utalentowana pisarko! ^^ :*

    OdpowiedzUsuń