Początkowe
rozproszenie komórek w moim mózgu spowodowało, że poczułam się
tymczasowo otępiała. Czułam, że każda moja kończyna jest
zdrętwiała z zimna, a ja sama znajduję się na wyjątkowo twardej
powierzchni. Moja głowa aż eksplodowała z bólu, na tyle mocno, że
nie potrafiłam otworzyć oczu, jednak zrobiłam to kilka sekund
później. W gabinecie Snape'a panował mrok, więc mogłam założyć,
że nadal panuje noc i że przysnęłam tylko na dwie godzinki.
Spojrzałam więc na kociołek, który zdołałam wyłączyć przed
spaniem i z zadowoleniem na ustach, wlałam go do probówek i
postawiłam w bezpiecznym miejscu. W nocy nic ciekawego nie
zaprzątnęło mojej głowy, jednak bardzo mnie to zaniepokoiło. Od
momentu mojej ucieczki z rodzinnego dobytku, John zaprzątał moją
głowę i myśli jedynie kilka razy, przeważnie podczas
kilkugodzinnej drzemki. Od dawna nie słyszałam jego stanowczego
głosu, który tyle razy, dobitnie sprowadzał mnie na twardy grunt.
Czułam, że to tylko cisza przed burzą. Kompletnie rozleniwiona
poprawiłam szatę wierzchnią i wyszłam z Gabinetu, uprzednio go
zabezpieczając. Nietoperz by mnie zawiesił na Wieży Północnej,
gdyby się dowiedział, że nie rzuciłam zaklęć zabezpieczających
jego dobytek. Całe zamczysko pogrążone było jeszcze we śnie.
Pochodnie wygasły już kilkanaście godzin temu, uczniowie byli
pogrążeni w głębokim śnie, a obrazy.. no cóż. Obrazy nadal
tliły własną iskierką życia, rozprawiając o czasach dawnych,
przyszłych, jak i dzisiejszych. Spięłam niesforne i nasączone
dymem eliksirów, włosy, po czym wspięłam się po kamiennych
schodach. Gruba Dama spała jak zaczarowana, lecz kiedy chrząknęłam
i kilka razy tupnęłam nogą o marmurową posadzkę, przewróciła
się na drugi bok i otworzyła oczy z niesmakiem.
— Czegóż to chcesz, dziecko? Nie widzisz, która jest godzina? — Ziewnęła i machnęła ręką na znak, by drzwi się otworzyły.
Skinęłam jej głową w podziękowaniu, po czym weszłam przez otwór
i runęłam na szkarłatną kanapę, wyścieloną bawełnianym kocem
w paski, którym była owinięta Hermiona podczas nauki i drapania
Krzywołapa za uchem obok zapalonego kominka. Teraz niestety w
kominku nie palił się ogień, a wokół nie znalazłam żywej
duszy, prócz mnie samej i kilku postaci na portretach. Na zegarze
spostrzegłam godzinę czwartą, dlatego pomyślałam sobie, że
ucięcie sobie jednogodzinnej drzemki nie sprawi nikomu różnicy,
czy kłopotu. A sen na czymś miękkim, ciepłym i chociaż
minimalnie podobnym do łóżka w dormitorium był wygodniejszy, niż
odpoczynek na chłodnej, twardej ziemi.
Jakże
się pomyliłam co do przyjemności z tych obu możliwości.
*
Niebo
zaszklone było cieniem samego czarta, a wokół żarzyły się
jaskrawozielone pochodnie. Trawa, która wyglądała na zgniłą,
jeszcze żyła, lecz pod postacią obumarłej rośliny, która
pragnie chociaż odrobiny oddechu. Las, który znajdował się obok
potężnej konstrukcji, był przepełniony nadprzyrodzonymi istotami,
które oczekiwały nadejścia kogoś niespodziewanego. Kogoś
spektakularnego, kogo zapowiedział ich przywódca. Wszyscy z
niecierpliwością spoglądali, wyczuwali, lecz gość nadal
zaniedbywał ich swoich zbyt długim nieprzybywaniem. Dopiero po
niecałej godzinie narzekania, przeklinania ujrzeli w zaroślach
zakapturzoną postać, która sunęła leniwie kilka stóp nad
ziemią, nic sobie nie robiąc z panującego wokół szumu i
podekscytowania. Wylądowała dopiero obok Johnatanna, który swoim
czarującym uśmiechem powitał jegomościa i załapał go za ramię,
jak gdyby unikając jego hucznego upadku.
— Mój panie — rzekł, uginając przed nim kolano. Nieznajomy położył
swoją kościstą rękę na głowie mężczyzny i wymamrotał obce
słowa pod nosem. Wydawało się, że to zwykła modlitwa i
przyrzekanie wierności, jednak pomiędzy mężczyznami powstała
czarna, gęsta poświata, która złączyła ich ciasnym węzłem,
oplatając się wokół ich szyi, nóg i rąk. Młodszy z nich,
jęknął, jednak nadal klęczał przed swoim „wybawicielem”.
Drugi z nich przywoływał ciemne moce i coraz ciaśniej oplatał je
pomiędzy ich duszami. Po krótkiej chwili wszystko zniknęło, a
mężczyzna, który klęczał, powstał i spojrzał na nieznajomego z
zadowoleniem.
— Wspólnie, pokonamy całość — wysyczał jegomość. Wszystko
zaczęło się rozpływać; cała sceneria znikała pod ciężarem
wybudzającego się. Czułam, że wszystko, co usłyszałam było
ważne, jednak mój umysł nadal nie potrafił doskonale posługiwać
się pamięcią wewnętrzną. Postarałam się, aby cały sen został
przeze mnie fotograficznie zapamiętany, a następnie, kiedy moje
źrenice otworzyły si na wpadające do Pokoju Wspólnego, światło,
wstałam i postanowiłam, że nikomu o tym nie powiem. W końcu,
komu by zależało na tym śnie, jeśli nie komuś złemu?
*
Kiedy
pojawiłam się w dormitorium dochodziło już wpół do siódmej.
Hermiona pakowała wszelkie możliwe podręczniki, zerkając na mnie
co chwila, jak gdyby ze współczuciem. Zeszłego dnia drogi moje i
Ginny ponownie weszły w przyjazne stosunki, dlatego spodziewałam
się w najbliższym czasie takiego samego obrotu sprawy z innymi.
Parvati narzekała, że Lavender powinna już wrócić ze Skrzydła
Szpitalnego, bo nie ma kto jej doradzić, co dzisiaj ubrać. Ja
natomiast, bezszelestnie weszłam do łazienki, ustawiając się pod
prysznicem. Zimna woda spłynęła po mnie niczym górski potok.
Poczułam, że jestem wolna, a każdy napięty mięsień mojego ciała
przypominał mi, czym jest moja wolność. Odświeżona i ubrana
wybiegłam z sypialni i ruszyłam swawolnym i pewnym siebie krokiem
do Wielkiej Sali. Na dzisiaj nie miałam żadnych planów, gdyż Bal
Bożonarodzeniowy nie dopinał do swoich zadań żadnych obowiązków.
Przemknęłam obok grupy rozchichotanych pierwszorocznych, w tle
zauważając ciemną sylwetkę, podpieraną przez nieco zgrabniejszą.
Czyżby profesor czuł się na siłach, by opuścić mury szpitala?
— Profesorze Werend. Profesorze Snape. — Skinęłam głową podchodząc
do mężczyzn. Oczywistym faktem było, który z nich powitał mnie
ze szczerym i łobuzerskim uśmiechem pełnym entuzjazmu, a który
najzwyczajniej w świecie prychnął i wywrócił do góry oczyma.
Postanowiłam zignorować jednak ten fakt i zwróciłam się
grzeczniej do czarnowłosego:
— Jak
się pan czuje? Już lepiej?
— A jak ci się wydaje, Black? Wyglądam...
— Severus czuje się już doskonale, Jenny. A propos, miał ci coś
ważnego powiedzieć. Przejdźcie się na spacer, pomaszerujcie po
błoniach, porozmawiajcie o ważnych sprawach. Gdybym był
potrzebny, wystarczy dać znać — mruknął, poklepując mnie po
ramieniu. Zachichotałam, ponieważ odchodząc niemalże przyczynił
się do eleganckiego zderzenia twarzy Nietoperza z ziemią.
Szczęście w nieszczęściu, że stałam obok i złapałam go w
ostatnim momencie.
— Czego się tak szczerzysz?
— Wygląda pan na pełnego wigoru — powiedziałam, biorąc go pod
ramię. Błonia tego dnia nie były nawet w najmniejszym stopniu
zapełnione ludźmi. Wszyscy za pewne się zbierali do zajęć
lekcyjnych, bądź do zadań wymierzonych przez Opiekunów. Słońce
wstało już na horyzoncie, a liście na drzewach delikatnie się
kołysały. Poczułam, że powietrze napełnia moje płuca czymś
bajecznym. Czymś, czym mogłabym oddychać przez resztę swojego
życia.
— Miałem ci podziękować... — Nawet z początku nie usłyszałam jego
słów, lecz z każdą sekundą, gdzie próbowałam je skleić w
całość, dochodziło do mnie, co profesor powiedział. Stanęłam
jak wryta, próbując pozbierać wszystkie myśli. Stał przede mną,
taki zmieszany, lecz czułam, że słowa pochodziły z głębi
serca.
— Za to, jak starannie zajmowałaś się eliksirami podczas mojej nieobecności. Michael powiedział, że ledwo co pojawiałaś się na posiłkach. Myliłem się co do ciebie. — Na jego twarzy spostrzegłam coś na kształt uśmiechu. Skromnego, jednak przepełnionego szczerością. Odwzajemniłam go, oczywiście, jednak miałam ochotę skakać z radości. Snape nie słynął z wyjątkowego okazywania uczuć, aczkolwiek wobec mnie postąpił szarmancko.
— Za to, jak starannie zajmowałaś się eliksirami podczas mojej nieobecności. Michael powiedział, że ledwo co pojawiałaś się na posiłkach. Myliłem się co do ciebie. — Na jego twarzy spostrzegłam coś na kształt uśmiechu. Skromnego, jednak przepełnionego szczerością. Odwzajemniłam go, oczywiście, jednak miałam ochotę skakać z radości. Snape nie słynął z wyjątkowego okazywania uczuć, aczkolwiek wobec mnie postąpił szarmancko.
— Nie ma za co. Starałam się, jak mogłam — odparłam. Szliśmy tak
przez kilka minut w ciszy, kiedy czarnowłosy zażądał (a raczej
poprosił!) abyśmy usiedli. Postanowiliśmy odpocząć na konarze
niegdyś wielkiego drzewa. Wokół nas panowała martwa cisza. W
oddali słychać było delikatne rżenie terstali, które z miłością
oddawały się swoich codziennym zajęciom. Spojrzałam na
czarnowłosego i stwierdziłam, że zmizerniał, przez ten czas. Był
chudszy, o ile było to możliwe. Miał jaśniejszą cerę i
spoglądał swoim pustym wzrokiem przed siebie, jak gdyby szukając
właściwej drogi.
— O czym pan myśli? — spytałam. Krępująca cisza nie była w moim
stylu. Uwielbiałam, kiedy w moich uszach dźwięczał jakiś bliżej
nieokreślony sygnał, który informował mnie, że nie jestem
martwa. Profesor spojrzał na mnie przymglonym wzrokiem, a potem
skierował swoje spojrzenie na niebo, z którego zaczęły spadać
przezroczyste krople.
— Dziś Bal. Masz jakiegoś partnera, Black? — Jego pytanie było
luźne. Nie kpił, nie starał się doszukać czegoś złego. Po
prostu chciał podtrzymywać rozmowę i za to byłam mu wdzięczna.
Nie czułam się jak na przesłuchaniu, czy w kostnicy.
— Nie miałam czasu na takie bzdury. Moje życie kręciło się od
dormitorium do pańskiego gabinetu. Jeżeli nie w tej drodze, to
można mnie było znaleźć w bibliotece, albo w Skrzydle
Szpitalnym. W tym ostatnim rzadko, ale czasami udawało mi się tam
dotrzeć. A pan? Jakaś dama została przez pana uroczyście
zaproszona?
— A żebyś wiedziała — mruknął. Otworzyłam szeroko oczy, jednak
nic nie dodałam. Po chwili obok nas zjawił się przezroczysty
patronus Dumbledore'a, mówiący o tym, by Snape jak najszybciej
pojawił się w jego gabinecie. Pożegnaliśmy się zwyczajnym
skinieniem głowy, rozstając się przed Wielką Salą. Miałam
jeszcze kilka godzin do przygotowań, więc ruszyłam mozolnym
krokiem do sypialni, by wygrzebać z szafy jakąś starą sukienkę.
Jednak kiedy weszłam do pokoju, na moim łóżku znowu znajdowało
się obszerne pudło.
— To są chyba jakieś żarty...! — Westchnęłam, lecz liścik zawierał
treść od taty, informując, że chciałby, żebym wyglądała
ładnie na Balu, bo na to właśnie zasłużyłam. Uśmiechnęłam
się pod nosem i zaczęłam się przygotowywać. Twarz ozdobiłam
jasnym, promiennym makijażem z perłową szminką, złocistym
cieniem do powiek i czarną, pogrubiającą rzęsy mascarą. Na
szyję założyłam piaszczystego koloru kolię, którą znalazłam
w pudełku na biżuterię Rudej. Nałożyłam swoją kreację i
stanęłam przed lustrem. Jej materiał był lekki, aczkolwiek miał
w sobie tą iskrę bogactwa. Fałdy były spienione niczym morskie
fale, opadając do samej ziemi. Suknia nie miała ramiączek, toteż
obawiałam się, że w którymś momencie będę musiała szukać
jej pod nogami zebranych. Na stopy wdziałam lekko brązowe obcasy,
a włosy postanowiłam rozpuścić. W końcu, jako długie i kręcone
prezentowały się nie najgorzej bez upięcia. Kiedy skończyłam,
do pokoju wparowała Ginny i Hermiona, zasłaniając usta. Kilka
minut poświęciłyśmy na rozmowę o ich sukniach: Ginny miała
ciemnoniebieską, posrebrzaną po bokach, a włosy upięła w
swobodny kucyk. Natomiast Hermiona przyodziała brunatną sukienkę
do kolan, złote buciki, a jej niesforne włosy upięłyśmy w kok.
Wszystkie wyglądałyśmy wyjątkowo, ale właśnie na to była ta
okazja. Kiedy zeszłyśmy do Pokoju Wspólnego stało tam trzech
mężczyzn, w doskonale dobranych garniturach. Ronald towarzyszył
Hermionie, która nerwowo zerkała na Harry'ego. Dean towarzyszył
Rudej, natomiast dziewczyny, potajemnie, wkręciły Harry'ego jako
mojego partnera. Posłałam chłopakowi subtelny uśmiech, po czym
chwyciłam go pod ramię i biorąc głęboki oddech, ruszyłam za
pozostałymi parami. Byłam ciekawa, czy tegoroczny Bal będzie
czymś zjawiskowym, pełnym zabawy i uśmiechów.
Bo
czy w końcu Bal nie powinien być odpoczynkiem od codziennych
rozterek?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz