niedziela, 30 czerwca 2013

14. To tylko sen


Początkowe rozproszenie komórek w moim mózgu spowodowało, że poczułam się tymczasowo otępiała. Czułam, że każda moja kończyna jest zdrętwiała z zimna, a ja sama znajduję się na wyjątkowo twardej powierzchni. Moja głowa aż eksplodowała z bólu, na tyle mocno, że nie potrafiłam otworzyć oczu, jednak zrobiłam to kilka sekund później. W gabinecie Snape'a panował mrok, więc mogłam założyć, że nadal panuje noc i że przysnęłam tylko na dwie godzinki. Spojrzałam więc na kociołek, który zdołałam wyłączyć przed spaniem i z zadowoleniem na ustach, wlałam go do probówek i postawiłam w bezpiecznym miejscu. W nocy nic ciekawego nie zaprzątnęło mojej głowy, jednak bardzo mnie to zaniepokoiło. Od momentu mojej ucieczki z rodzinnego dobytku, John zaprzątał moją głowę i myśli jedynie kilka razy, przeważnie podczas kilkugodzinnej drzemki. Od dawna nie słyszałam jego stanowczego głosu, który tyle razy, dobitnie sprowadzał mnie na twardy grunt. Czułam, że to tylko cisza przed burzą. Kompletnie rozleniwiona poprawiłam szatę wierzchnią i wyszłam z Gabinetu, uprzednio go zabezpieczając. Nietoperz by mnie zawiesił na Wieży Północnej, gdyby się dowiedział, że nie rzuciłam zaklęć zabezpieczających jego dobytek. Całe zamczysko pogrążone było jeszcze we śnie. Pochodnie wygasły już kilkanaście godzin temu, uczniowie byli pogrążeni w głębokim śnie, a obrazy.. no cóż. Obrazy nadal tliły własną iskierką życia, rozprawiając o czasach dawnych, przyszłych, jak i dzisiejszych. Spięłam niesforne i nasączone dymem eliksirów, włosy, po czym wspięłam się po kamiennych schodach. Gruba Dama spała jak zaczarowana, lecz kiedy chrząknęłam i kilka razy tupnęłam nogą o marmurową posadzkę, przewróciła się na drugi bok i otworzyła oczy z niesmakiem. 
 Czegóż to chcesz, dziecko? Nie widzisz, która jest godzina?  Ziewnęła i machnęła ręką na znak, by drzwi się otworzyły. Skinęłam jej głową w podziękowaniu, po czym weszłam przez otwór i runęłam na szkarłatną kanapę, wyścieloną bawełnianym kocem w paski, którym była owinięta Hermiona podczas nauki i drapania Krzywołapa za uchem obok zapalonego kominka. Teraz niestety w kominku nie palił się ogień, a wokół nie znalazłam żywej duszy, prócz mnie samej i kilku postaci na portretach. Na zegarze spostrzegłam godzinę czwartą, dlatego pomyślałam sobie, że ucięcie sobie jednogodzinnej drzemki nie sprawi nikomu różnicy, czy kłopotu. A sen na czymś miękkim, ciepłym i chociaż minimalnie podobnym do łóżka w dormitorium był wygodniejszy, niż odpoczynek na chłodnej, twardej ziemi.
Jakże się pomyliłam co do przyjemności z tych obu możliwości.

*

Niebo zaszklone było cieniem samego czarta, a wokół żarzyły się jaskrawozielone pochodnie. Trawa, która wyglądała na zgniłą, jeszcze żyła, lecz pod postacią obumarłej rośliny, która pragnie chociaż odrobiny oddechu. Las, który znajdował się obok potężnej konstrukcji, był przepełniony nadprzyrodzonymi istotami, które oczekiwały nadejścia kogoś niespodziewanego. Kogoś spektakularnego, kogo zapowiedział ich przywódca. Wszyscy z niecierpliwością spoglądali, wyczuwali, lecz gość nadal zaniedbywał ich swoich zbyt długim nieprzybywaniem. Dopiero po niecałej godzinie narzekania, przeklinania ujrzeli w zaroślach zakapturzoną postać, która sunęła leniwie kilka stóp nad ziemią, nic sobie nie robiąc z panującego wokół szumu i podekscytowania. Wylądowała dopiero obok Johnatanna, który swoim czarującym uśmiechem powitał jegomościa i załapał go za ramię, jak gdyby unikając jego hucznego upadku.
 Mój panie  rzekł, uginając przed nim kolano. Nieznajomy położył swoją kościstą rękę na głowie mężczyzny i wymamrotał obce słowa pod nosem. Wydawało się, że to zwykła modlitwa i przyrzekanie wierności, jednak pomiędzy mężczyznami powstała czarna, gęsta poświata, która złączyła ich ciasnym węzłem, oplatając się wokół ich szyi, nóg i rąk. Młodszy z nich, jęknął, jednak nadal klęczał przed swoim „wybawicielem”. Drugi z nich przywoływał ciemne moce i coraz ciaśniej oplatał je pomiędzy ich duszami. Po krótkiej chwili wszystko zniknęło, a mężczyzna, który klęczał, powstał i spojrzał na nieznajomego z zadowoleniem.
Wspólnie, pokonamy całość  wysyczał jegomość. Wszystko zaczęło się rozpływać; cała sceneria znikała pod ciężarem wybudzającego się. Czułam, że wszystko, co usłyszałam było ważne, jednak mój umysł nadal nie potrafił doskonale posługiwać się pamięcią wewnętrzną. Postarałam się, aby cały sen został przeze mnie fotograficznie zapamiętany, a następnie, kiedy moje źrenice otworzyły si na wpadające do Pokoju Wspólnego, światło, wstałam i postanowiłam, że nikomu o tym nie powiem. W końcu, komu by zależało na tym śnie, jeśli nie komuś złemu?

*

Kiedy pojawiłam się w dormitorium dochodziło już wpół do siódmej. Hermiona pakowała wszelkie możliwe podręczniki, zerkając na mnie co chwila, jak gdyby ze współczuciem. Zeszłego dnia drogi moje i Ginny ponownie weszły w przyjazne stosunki, dlatego spodziewałam się w najbliższym czasie takiego samego obrotu sprawy z innymi. Parvati narzekała, że Lavender powinna już wrócić ze Skrzydła Szpitalnego, bo nie ma kto jej doradzić, co dzisiaj ubrać. Ja natomiast, bezszelestnie weszłam do łazienki, ustawiając się pod prysznicem. Zimna woda spłynęła po mnie niczym górski potok. Poczułam, że jestem wolna, a każdy napięty mięsień mojego ciała przypominał mi, czym jest moja wolność. Odświeżona i ubrana wybiegłam z sypialni i ruszyłam swawolnym i pewnym siebie krokiem do Wielkiej Sali. Na dzisiaj nie miałam żadnych planów, gdyż Bal Bożonarodzeniowy nie dopinał do swoich zadań żadnych obowiązków. Przemknęłam obok grupy rozchichotanych pierwszorocznych, w tle zauważając ciemną sylwetkę, podpieraną przez nieco zgrabniejszą. Czyżby profesor czuł się na siłach, by opuścić mury szpitala?
 Profesorze Werend. Profesorze Snape.  Skinęłam głową podchodząc do mężczyzn. Oczywistym faktem było, który z nich powitał mnie ze szczerym i łobuzerskim uśmiechem pełnym entuzjazmu, a który najzwyczajniej w świecie prychnął i wywrócił do góry oczyma. Postanowiłam zignorować jednak ten fakt i zwróciłam się grzeczniej do czarnowłosego:
— Jak się pan czuje? Już lepiej?
A jak ci się wydaje, Black? Wyglądam...
Severus czuje się już doskonale, Jenny. A propos, miał ci coś ważnego powiedzieć. Przejdźcie się na spacer, pomaszerujcie po błoniach, porozmawiajcie o ważnych sprawach. Gdybym był potrzebny, wystarczy dać znać  mruknął, poklepując mnie po ramieniu. Zachichotałam, ponieważ odchodząc niemalże przyczynił się do eleganckiego zderzenia twarzy Nietoperza z ziemią. Szczęście w nieszczęściu, że stałam obok i złapałam go w ostatnim momencie.
Czego się tak szczerzysz?
Wygląda pan na pełnego wigoru  powiedziałam, biorąc go pod ramię. Błonia tego dnia nie były nawet w najmniejszym stopniu zapełnione ludźmi. Wszyscy za pewne się zbierali do zajęć lekcyjnych, bądź do zadań wymierzonych przez Opiekunów. Słońce wstało już na horyzoncie, a liście na drzewach delikatnie się kołysały. Poczułam, że powietrze napełnia moje płuca czymś bajecznym. Czymś, czym mogłabym oddychać przez resztę swojego życia.
Miałem ci podziękować...  Nawet z początku nie usłyszałam jego słów, lecz z każdą sekundą, gdzie próbowałam je skleić w całość, dochodziło do mnie, co profesor powiedział. Stanęłam jak wryta, próbując pozbierać wszystkie myśli. Stał przede mną, taki zmieszany, lecz czułam, że słowa pochodziły z głębi serca. 
 Za to, jak starannie zajmowałaś się eliksirami podczas mojej nieobecności. Michael powiedział, że ledwo co pojawiałaś się na posiłkach. Myliłem się co do ciebie.  Na jego twarzy spostrzegłam coś na kształt uśmiechu. Skromnego, jednak przepełnionego szczerością. Odwzajemniłam go, oczywiście, jednak miałam ochotę skakać z radości. Snape nie słynął z wyjątkowego okazywania uczuć, aczkolwiek wobec mnie postąpił szarmancko.
Nie ma za co. Starałam się, jak mogłam  odparłam. Szliśmy tak przez kilka minut w ciszy, kiedy czarnowłosy zażądał (a raczej poprosił!) abyśmy usiedli. Postanowiliśmy odpocząć na konarze niegdyś wielkiego drzewa. Wokół nas panowała martwa cisza. W oddali słychać było delikatne rżenie terstali, które z miłością oddawały się swoich codziennym zajęciom. Spojrzałam na czarnowłosego i stwierdziłam, że zmizerniał, przez ten czas. Był chudszy, o ile było to możliwe. Miał jaśniejszą cerę i spoglądał swoim pustym wzrokiem przed siebie, jak gdyby szukając właściwej drogi.
O czym pan myśli?  spytałam. Krępująca cisza nie była w moim stylu. Uwielbiałam, kiedy w moich uszach dźwięczał jakiś bliżej nieokreślony sygnał, który informował mnie, że nie jestem martwa. Profesor spojrzał na mnie przymglonym wzrokiem, a potem skierował swoje spojrzenie na niebo, z którego zaczęły spadać przezroczyste krople.
Dziś Bal. Masz jakiegoś partnera, Black?  Jego pytanie było luźne. Nie kpił, nie starał się doszukać czegoś złego. Po prostu chciał podtrzymywać rozmowę i za to byłam mu wdzięczna. Nie czułam się jak na przesłuchaniu, czy w kostnicy.
Nie miałam czasu na takie bzdury. Moje życie kręciło się od dormitorium do pańskiego gabinetu. Jeżeli nie w tej drodze, to można mnie było znaleźć w bibliotece, albo w Skrzydle Szpitalnym. W tym ostatnim rzadko, ale czasami udawało mi się tam dotrzeć. A pan? Jakaś dama została przez pana uroczyście zaproszona? 
— A żebyś wiedziała  mruknął. Otworzyłam szeroko oczy, jednak nic nie dodałam. Po chwili obok nas zjawił się przezroczysty patronus Dumbledore'a, mówiący o tym, by Snape jak najszybciej pojawił się w jego gabinecie. Pożegnaliśmy się zwyczajnym skinieniem głowy, rozstając się przed Wielką Salą. Miałam jeszcze kilka godzin do przygotowań, więc ruszyłam mozolnym krokiem do sypialni, by wygrzebać z szafy jakąś starą sukienkę. Jednak kiedy weszłam do pokoju, na moim łóżku znowu znajdowało się obszerne pudło.
To są chyba jakieś żarty...!  Westchnęłam, lecz liścik zawierał treść od taty, informując, że chciałby, żebym wyglądała ładnie na Balu, bo na to właśnie zasłużyłam. Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam się przygotowywać. Twarz ozdobiłam jasnym, promiennym makijażem z perłową szminką, złocistym cieniem do powiek i czarną, pogrubiającą rzęsy mascarą. Na szyję założyłam piaszczystego koloru kolię, którą znalazłam w pudełku na biżuterię Rudej. Nałożyłam swoją kreację i stanęłam przed lustrem. Jej materiał był lekki, aczkolwiek miał w sobie tą iskrę bogactwa. Fałdy były spienione niczym morskie fale, opadając do samej ziemi. Suknia nie miała ramiączek, toteż obawiałam się, że w którymś momencie będę musiała szukać jej pod nogami zebranych. Na stopy wdziałam lekko brązowe obcasy, a włosy postanowiłam rozpuścić. W końcu, jako długie i kręcone prezentowały się nie najgorzej bez upięcia. Kiedy skończyłam, do pokoju wparowała Ginny i Hermiona, zasłaniając usta. Kilka minut poświęciłyśmy na rozmowę o ich sukniach: Ginny miała ciemnoniebieską, posrebrzaną po bokach, a włosy upięła w swobodny kucyk. Natomiast Hermiona przyodziała brunatną sukienkę do kolan, złote buciki, a jej niesforne włosy upięłyśmy w kok. Wszystkie wyglądałyśmy wyjątkowo, ale właśnie na to była ta okazja. Kiedy zeszłyśmy do Pokoju Wspólnego stało tam trzech mężczyzn, w doskonale dobranych garniturach. Ronald towarzyszył Hermionie, która nerwowo zerkała na Harry'ego. Dean towarzyszył Rudej, natomiast dziewczyny, potajemnie, wkręciły Harry'ego jako mojego partnera. Posłałam chłopakowi subtelny uśmiech, po czym chwyciłam go pod ramię i biorąc głęboki oddech, ruszyłam za pozostałymi parami. Byłam ciekawa, czy tegoroczny Bal będzie czymś zjawiskowym, pełnym zabawy i uśmiechów.
Bo czy w końcu Bal nie powinien być odpoczynkiem od codziennych rozterek? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz