sobota, 25 maja 2013

13. Każdy posiada swoją własną maskę

Rozdział dedykowany wszystkim, którzy czytają i się przy tym nie nudzą.


Otworzyłam oczy, próbując zrozumieć, gdzie się znajduję. Wszędzie czułam zapach dymu, który ogarnął moje płuca do tego stopnia, że nawet nie chciałam myśleć o tym, co się stanie, kiedy przestanę oddychać z zaczadzenia. Zamrugałam kilkakrotnie, odgarniając od siebie kurz i dym, który zdążył się rozprzestrzenić także w całym pomieszczeniu i moje spojrzenie napotkało nauczyciela Obrony przed Czarną Magią, który klęczał przy mnie, szepcząc jakieś zaklęcia. Kiedy się zorientował, że nie jestem już pogrążona w nieprzytomności, wstał i podał mi rękę. Zwinnie ją pochwyciłam i wstałam, oczywiście z jego pomocą.
— Co się stało? Gdzie jest profesor Snape? — spytałam, próbując wypatrzeć wszystko, co wskazywało na najgorsze zakończenie. Cała sala była zrujnowana, kociołek z którego wybuchła substancja leżał dosłownie wszędzie, a ściany pokrywała czarna maź, opływająca niczym farby olejne. Zakasłałam, czując w nozdrzach ostry zapach dymu, więc pociągnęłam nauczyciela na zewnątrz. Kilka minut dłużej w tym piekle, a mogłabym się nieźle załatwić.
— No więc? Gdzie on jest?
— Spokojnie, nic mu nie jest. Poppy zabrała go do siebie, żeby opatrzyć mu rany. Dostał troszkę mocniej od Ciebie, ale jestem pewny, że z tego wyjdzie — mruknął, idąc przed siebie. Miałam złe przeczucie, że nauczyciel nie mówi mi całej prawdy, dlatego postanowiłam namówić go do pójścia do Skrzydła Szpitalnego, aby przekonać się, czy z Profesorem aby wszystko jest w najlepszym porządku.
— To skoro nic mu nie jest, to chodźmy go odwiedzić.
— To nie najlepszy pomysł... — mruknął, ale nim się zorientował, wyprzedziłam go i pognałam do szpitalnego pomieszczenia. Otworzyłam drzwi i spostrzegłam coś czarnego w białej, zakrwawionej pościeli, a koło tego szkolną pielęgniarkę i samego dyrektora. Kiedy mnie usłyszeli, zasunęli parawan, a dyrektor podszedł do mnie.
— Wszystko w porządku panno Black?
— Tak, czemu miałoby nie być? Co z nim? Wszystko w porządku? — spytałam, wychylając głowę, żeby chociaż jeden mały szczegół nie umknął mojemu sprytnemu spojrzeniu. Dyrektor położył rękę na moim ramieniu i spojrzał tymi bystrymi, turkusowymi oczyma, przewiercając mi duszę na wylot. Poczułam, jak moje całe ciało ustępuje, a uszy słyszą jedynie magię, którą Dyrektor mi przekazuje. Profesor Dumbledore miał niesamowitą siłę przekonywania jak i spokoju i dlatego każdy uczeń czuł się w jego otoczeniu bezpiecznie. Sama jego aura wskazywała na bezpieczeństwo. Bronił milionów, prócz siebie. Był prawowitym kandydatem na to miejsce i gdyby było więcej medali, których jeszcze nie otrzymał, z pewnością jego półka uginałaby się pod ich ciężarem.
— Obawiam się, że Severus nie miał tyle szczęścia co ty, dziecko. Stał zaraz przy środku wybuchu, został oblany substancją, a kawałki kotła przebiły skórę. Wydaje mi się, że słysząc wybuch pierwsze co zrobił, to zasłonił Ciebie. Dlatego nie masz żadnych obrażeń, prócz wstrząsu mózgu i stopniowej dawki czadu w płucach.
Zachłysnęłam się powietrzem. Poczułam, jak do oczu zbiera się fala łez, ale dzielnie ją powstrzymałam, spoglądając w przenikliwe oczy Dumbledore’a. Gdybym tam nie weszła, gdybym mu nie zawracała głowy, tak jak mnie prosił. Gdybym z nim nie współpracowała, siedział by teraz n tych swoich eliksirach do nocy, próbując ocalić wszystkich przed krwawą wojną, a tak, ja tylko osłabiłam zdolność do ochrony zamku.
— Czy ja mogę?
Kiwnął głową i z uśmiechem opuścił Skrzydło. Odsunęłam ciężką kotarę i wzięłam głęboki oddech. Jego twarz była pokryta licznymi pęcherzami, zapewne z powodu ciekłej substancji, a szata ociekała krwią. Zrobiło mi się słabo, bo krew przyciągała moją uwagę aż zanadto, ale powstrzymałam się myśląc tylko o sposobie, jaki mogę zrobić, by mu pomóc. Usiadłam obok i przygryzłam nadgarstek, rozglądając się, czy nikt mnie nie obserwuje, po czym przyłożyłam mu go do ust. Krwi ubywało, ciało się regenerowało, a ja z każdą chwilą widziałam coraz mniej i coraz mniej czułam. W końcu do moich uszu doszedł cichy szept, a oczy Profesora skierowane były na mnie. Odsunęłam nadgarstek, który już zaczął się samoistnie leczyć, po czym posłałam mu niewygodny uśmiech. Byłam pełna żalu i współczucia, a jednocześnie sama obwiniałam się za to, co się wydarzyło.
— Już wszystko w porządku. Wyzdrowieje pan — powiedziałam, przykrywając go i odeszłam, próbując nadal się uspokoić i pozbierać wszystkie myśli, które rozlały się w mojej głowie. Spojrzałam na zegarek. 10:16 wspaniała pora na drugie śniadanie. Ruszyłam powoli, a kiedy napotkałam przy drzwiach Lucjusza, próbowałam go ominąć.
— Unikasz mnie?
— Nie skądże. Nie wiem o czym mówisz.
— Jennifer, przestań udawać — pociągnął mnie za ramię i wszedł do pierwszej sali, która była pusta. —Doskonale wiesz, co się między nami stało i to jest pierwszym powodem, dla którego powinniśmy ze sobą porozmawiać.
— Wytłumacz mi jedno: jak mam cię unikać, skoro to ty czmychnąłeś nad ranem, zostawiając mnie kompletnie samą, w dodatku w pustej sali, do której każdy mógł wejść? Myślałeś przynajmniej o tym, jak ja się poczuję? Przede wszystkim, nie mam teraz czasu na rozmowy, jestem zajęta.
— Czym takim jesteś zajęta, że nie potrafisz poświęcić mi odrobiny czasu?
— Nie twój interes.
— Mylisz się — powiedział, przyciągając mnie do siebie i całując namiętnie. Pech jednak chciał, że nie mieliśmy pojęcia, że w sali przebywała już jedna osoba, a tą osobą był nie kto inny, jak Draco, który przyglądał się całej sytuacji, siedząc nieopodal i zastanawiając się, dlaczego każda osoba, którą kochał i na której mu zależało, okazywała się kłamliwym zdrajcą, przepełnionym pustymi uczuciami i równie pustymi obietnicami, którymi go raczyła przez większość życia.
— Nie przeszkadzajcie sobie. Widzę, że nie tylko matka jest obłudna. Szybko sobie znalazłeś pocieszenie. I widzę, że nawet preferujesz młodsze. Wiedziałem, że od dawna ciągnęło Cię do Blacków, ale żeby aż do takiego stopnia, to nawet mi się nie śniło — warknął, podchodząc do ojca. Spojrzał na mnie przelotnie, jednak i tak poczułam nienawiść, jaką w tej chwili do mnie palił. Ojciec i syn spoglądali na siebie w milczeniu, jak gdyby licząc sekundy, w których starali się zgadnąć najgorsze namiastki swoich myśli. Stałam tam, patrząc to na jednego to na drugiego i zastanawiałam się w którym momencie jeden z nich wybuchnie, prezentując swoją nieco mniej szarmancką postawę.
— Nie waż się tak do mnie odzywać!
— Bo? Jej jakoś nie karzesz specjalnie. Dlaczego ja mam się bać? Bo się z tobą nie pieprzę?
Zasłoniłam usta, a kiedy senior przyłożył się do uderzenia syna, postanowiłam wkroczyć, rozdzielając ich obu.
— Draco, daj spokój, przecież nic się nie stało...
— Nic?! Jesteś pewna, że nic się nie stało? Zaufałem ci, starałem się zrozumieć, dlaczego jesteś taka dobra dla nas wszystkich, dla ślizgonów. Wydawało mi się, że jesteś po prostu inna niż Potter, czy ten nędznik Weasley, że potrafisz nas zrozumieć. Ale nie, dla ciebie się liczy jedynie własne dobro. Prorok Codzienny ma rację, tak samo mój ojciec, który teraz próbuje pokazać jaki jest wielki i świetny, broniąc ciebie. Nie pamiętasz co powiedział w wywiadzie? Powinnaś siedzieć zamknięta w izolatce i nie powinnaś być wśród ludzi. Takie potwory, jak ty powinny gnić w Azkabanie, razem ze swoimi parszywymi rodzinami! — powiedział, wybiegając z zaciśniętymi pięściami z klasy. Spojrzałam na blondyna, próbując przypomnieć sobie jeden ważny szczegół.
— Jak mogłam o tym zapomnieć? No dalej, Lucjuszu, jak mogłam zapomnieć, że jestem na ciebie wściekła z powodu artykułu? Wyjaśnisz mi to?
Mężczyzna patrzył na mnie, przechylając głowę i uśmiechając się kpiąco. Był obłudny, ale coś w nim dawało taką cząstkę nadziei. Czułam się przy nim nieco większa, ale i tak nie rozumiałam, dlaczego owego wieczoru zapomniałam, co o mnie powiedział dla Rity Skeeter. Może rzucił na mnie zaklęcie zapomnienia, bądź jakieś uczucie, które między nami rosło, przeradzało się w niewidzialna barierę, nieprzepuszczającą złych postępków. Nie miałam pojęcia, co mogło wpłynąć na moje zachowanie, ale wiedziałam, że muszę się od niego oddalić, raz na zawsze.
— Gdzie idziesz?
— Jak najdalej od ciebie.
Mruknęłam, wybiegając z pomieszczenia. Cała ta farsa, jaka między nami narastała była nie do zniesienia, a te wszystkie spojrzenia, jakie mi rzucano na korytarzach, były jeszcze gorsze. Stałam się obiektem kpin i wyzwisk, a to tylko dlatego, że powinnam była być zamknięta.
W klatce.
Samotnie.

*

Siedząc samotnie przy stole, próbowałam pozbierać myśli. Pierwsze, co było moim priorytetem, było oczywiście zapewnienie Zakonowi dostatecznej ilości Eliksirów, pod nieobecność Snape’a. Drugim, było odnalezienie Dracona i wytłumaczenie mu pewnych niedomówień. Był rozgoryczony i jedyne o czym myślał, to pewnie nienawiść zarówno do matki, jak i do ojca. I oczywiście do mnie. Moje myśli tak bardzo mnie pochłonęły, że nie zauważyłam Ginny, która siadła obok mnie, wpatrzona i pochłonięta moją osobą. Zwróciłam ku niej swoje tęczówki, po czym spytam:
— Coś nie tak, Ginny?
— Nie, po prostu... Jenny, ja tak dłużej nie mogę. — Objęła mnie, próbując stłumić płacz. Położyłam dłoń na jej plecach i postarałam się myślami ją uspokoić.
— Ale o co chodzi, powiedz.
— Rozmawiałam z Neville’em, powiedział, że niepotrzebnie zrobiliśmy ci wykład i teraz się od ciebie odwróciliśmy. Gdybyś widziała, jaki był wściekły! 
Neville i wściekła osoba to już coś wartego zobaczenia. Byłam wdzięczna, że przekonał chociaż Rudą na moją stronę. Teraz brakowało mi przyjaciół.
— Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy! — Objęłam rudowłosą i z uśmiechem na twarzy, spojrzałam na nią. — Pomożesz mi? Snape wylądował w Skrzydle Szpitalnym, a ja mam masę roboty, którą muszę za niego odrobić.
— Pewnie. Tylko pójdę spotkać się z Tonks i za godzinę będę w Gabinecie Nietoperza — mruknęła i uciekła, nim zdążyłam się zorientować. Była szybka, niewinna i bardzo dziewczęca. Zupełnie, jak jej matka w jej wieku. Bynajmniej tak opowiadał pan Weasley, lecz czy było to prawdą, to wiedziała tylko ta dwójka. W oddali spostrzegłam Deborę, która stała samotnie obok filaru, jedząc tost z dżemem. Miałam nadzieję, że przynajmniej ona nie jest na mnie zła. Kto wie, co Draco jej naopowiadał. Zbliżyłam się do przyjaciółki, próbując jak najłagodniej zacząć rozmowę.
— Debby...
— Jenny? Wszystko w porządku? Słyszałam o wypadku... Jak się czuje Snape? — Wyglądała na normalną, dlatego w głębi serca dziękowałam Merlinowi za troskę, jaką mnie obdarzył. Miałam już stanowczo zbyt wiele wrogów.
— Tak, w porządku. Snape ma się lepiej, ale myślę, że wyjdzie dopiero pod koniec tygodnia. Muszę się uzbroić w cierpliwość. Jak z tobą? Rozmawiałaś z Draco?
— Oczywiście, że tak. Nadal cię nienawidzi — mruknęła blondynka, lecz jej uśmiech nie zmienił się nawet o cal. — Przejdzie mu, zobaczysz. Jego ojciec prędzej czy później musiał sobie kogoś znaleźć, a że trafiło na ciebie, nie poradzisz nic.
— To nie tak... To nawet nie jest nic większego...
— Okej, Jenny. Nie mnie się tłumacz — mruknęła, kiedy podszedł do niej nieoczekiwanie Draco. Spojrzał na mnie nienawistnym spojrzeniem, mierząc mnie od stóp do głów. Był rozgoryczony, nie miał już w nikim oparcia. Jego matka zraniła go pierwsza, była największą przeszkodą do jego szczęścia. Potem, jego ojciec, który zakochał się w jego przyjaciółce, którą miał za kogoś normalnego. Byłam dla niego jedyną Black, która nie była zdrajcą, ani po jednej, ani po drugiej stronie. Byłam neutralna i to mu we mnie odpowiadało. Wyglądał na zmęczonego. Miał podkrążone oczy, ale był w nich smoczy zapał. Jego usta były ustawione w cienką, praktycznie niewidoczną linię.
— Co, Black? Nie masz już kogo zaczepiać?
— Draco, proszę cię. Nie rób z tego afery, przecież to nic wielkiego...
— Nic wielkiego, że spałaś z moim ojcem.
— Przynajmniej daj mi wytłumaczyć, dlaczego. To znaczy, pozwól mi wyjaśnić parę szczegółów. Nie wiesz wszystkiego.
— Wystarczająco dużo się dowiedziałem, żeby wiedzieć, że jesteś skreślona — powiedział, omijając mnie razem z Debby, która w drodze do stołu starała mu się wytłumaczyć, dlaczego nie powinien się tak zachowywać. Lecz Malfoy, zawsze był butnym Malfoy’em. Bez względu na wszystko, to przecież zawsze on musiał mieć rację. Opuściłam ręce w geście poddańczym. Nie miałam już siły się bronić, ani usprawiedliwiać. Ruszyłam powolnym krokiem do pracowni Snape’a i zaczęłam robić eliksiry, które były zapisane w jego notatniku. Oczywiście, gdyby tu był nie pozwoliłby mi go tknąć, ale niestety Nietoperz leżał w łóżku szpitalnym kilka pięter nade mną, więc nie posiadał boskiej władzy. Godzinę później pojawiła się Ruda, która pomogła mi przy prostszych formułkach, a kiedy skończyłyśmy, wybiła godzina kolacji. Nie załapałyśmy się nawet na obiad, z czego mój żołądek na pewno nie był zadowolony.
— Chodźmy. Nie chcę cię zagłodzić na śmierć. — Parsknęłam śmiechem. — Jak Harry? Słyszałam na korytarzu pogłoski, że znowu śnił mu się koszmar. Voldemort nie próżnuje.
— A jak myślisz? Harry może i jest dumny, ale nie przewiduje kiedy nastąpi kolejna penetracja jego umysłu. Gdyby pozwolił Snape’owi na współpracę i rozpoczęcie nauk oklumencji, z pewnością opanowałby ten koszmar — Miała kompletną rację. Bałam się o Wybrańca. Był z nas wszystkich jedynym celem Czarnego Pana i to tym najsłabszym. Zresztą, nie tylko Harry był moim priorytetem w ratowaniu. Chciałam wszystkich ocalić przed gniewem mroku. Ginny, Harry’ego, Hermionę, Rona, Dracona, Debby, Snape’a, nawet Snape’a! Owszem, mogłam się wydawać lekko nienormalna, ale byłam w zupełności przeświadczona, że uratuję ich wszystkich. Kiedy znalazłyśmy się w Wielkiej Sali, postanowiłam, że wypiję jedynie ciepłą herbatę. Bolała mnie głowa, czułam się coraz słabsza, ale mimo to, musiałam zachować resztki energii na całą noc.
— Masz jakiś pomysł na zwalczenie migreny? Czeka mnie cała noc z oparami, a nie zamierzam zasnąć przy którymś z nich i obudzić się martwa. — Zachichotałam.
— Może idź do Skrzydła po smocze łuski? Na mnie działają.
Skinęłam głową. Może i miała rację? Kiedy skończyłam, ucałowałam przyjaciółkę i pobiegłam do lochów. Zrobiłam pięć kociołków amortencji, dziesięć płynnego szczęścia, dwadzieścia veritaserum i o dziwo wzięłam się również za Eliksir Wiggenowy. Myślałam, że skoro do wypowiedzenia formuły jest potrzebna dziewica, eliksir powinien mieć inną barwę, czy coś odbiegającego od normy. Lecz wyglądał tak samo, jak przedtem. Pracowałam do trzeciej nad ranem, kiedy poczułam, że moje powieki stają się jak z metalu, a ja sama zasypiam. Odłączyłam palnik pod kociołkiem i położyłam się na zimnej podłodze.
Nie obchodziło mnie, że zachoruję.
Ważny był sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz