niedziela, 12 maja 2013

12. Właściwy krok


 I kolejny rozdział za nami. Ja kompletnie sama już nie wiem, jak to wszystko się potoczy! Pisać w komentarzach jakie wątki chcielibyście zobaczyć! Wszystko da się zrobić, oczywiście w swoim czasie.


Spoglądając na mężczyznę, który próbował doprowadzić się do porządku, klnąc przy tym jak szatan, wiedziałam, że jeszcze sekunda i wybuchnie, biorąc do czeluści wszystko to, co było tu zbędne. A najbardziej zbędnym obiektem w tejże chwili byłam ja. Wstał, chwiejąc się lekko, a na jego policzkach nadal można było zobaczyć spieczone ślady po odczuwaniu bólu. Posłał mi mordercze spojrzenie, próbując się wyprostować.
— Nie konkretnie chodziło mi o taki zwrot sytuacji, panie profesorze...
— MILCZ BLACK!
Widać było, że tym oto zdaniem zakończył nasze dzisiejsze ćwiczenia. Utykając, poszedł prosto przed siebie, a przed głównymi drzwiami, obrócił się na pięcie i na mnie spojrzał.
— Widoki zwiedzasz, czy zamierzasz ruszyć część swojego ciała na cztery litery i wrócić do zamku? Zbiera się na burze  warknął, otwierając wrota. W tej chwili życzyłam mu gorzkiego bólu i jeszcze jednej takiej sytuacji, w której wymanewrowałabym swoją nogą tak, aby kopnęła go z jeszcze większą siłą. Wzięłam głęboki oddech i pomaszerowałam za mężczyzną z miną pełną wściekłości i lekkiego upokorzenia. Stał, czekając na mnie z tym swoim nienawistnym spojrzeniem, a ja szczerze sobie życzyłam, spokoju i harmonii w chwili, gdy palnie jedną ze swoich genialnych sentencji.
— Idź na obiad.
Wybałuszyłam oczy, bo to było jedno z tych zdań, które nie miało w sobie ukrytej kpiny, ani możliwości zrobienia ze mnie idiotki. Skinęłam machinalnie głową i pobiegłam, ledwo unikając upadku na marmurowych schodach. Mój brzuch konał z głodu, dlatego postanowiłam, że na talerz nałożę wszystko, co znajdę pod ręką. Kiedy weszłam, na sali ucichły rozmowy, wszyscy spoglądali na mnie i szeptali złośliwe uwagi. Myślałam, że mnie to nie dotyczy, ale kiedy jeden chłopak bez zahamowania i bezceremonialnie wykrzyknął moje imię w akcie zdziwienia, zorientowałam się, że moja osoba była tematem rozmów praktycznie wszystkich, którzy uczestniczyli w dzisiejszej uczcie. Usiadłam, rzucając wszystkim podejrzliwe spojrzenia, lecz kiedy usłyszałam ciche burczenie w żołądku, uświadomiłam sobie, że niepotrzebnie próbuję wyjść na wróżkę. Może rozmawiali o czymś innym i teraz po prostu na mnie patrzą, bo przyszłam ostatnia? Nałożyłam na talerz nieco puree ziemniaczanego, startą marchewkę z jabłkiem i większy kawał cielęciny i zaczęłam jeść, spoglądając na niektóre osoby, które pod wpływem mojego spojrzenia, odwracały się i udawały, że rozmawiają z towarzyszami. Po piętnastu minutach uporczywego zerkania w moją stronę, rzuciłam widelcem i wstałam.
— O co wam wszystkim chodzi?!
Jeden pierwszoroczniak podszedł do mnie i wręczył zwój dzisiejszego Proroka Codziennego z wielką fotografią Syriusza Blacka na początku. Zaczęłam czytać, chłonąc wyraz, po wyrazie:
Nie od dzisiaj wiadomo, że rzekomy morderca Syriusz Black, uciekinier ze stanowego więzienia w Azkabanie, posiada doskonałe kontakty z ważnymi osobistościami. Naszym zadaniem, jako Ministerstwa Magii jest ponowne wszczęcie dochodzenia, które zezwoliłoby na złapanie uciekiniera, chroniąc przy tym każdego obywatela, któremu grozi z jego strony niebezpieczeństwo. Jedną z osób, które powinny znaleźć się na liście podejrzanych o kontakty z Blackiem, jest jego siedemnastoletnia córka, Jennifer Black, która uczęszcza do Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Panna Jennifer Black zostanie przesłuchana, a następnie poddana specjalnej ochronie, która odseparowałaby ją od rzekomego mordercy tj. Syriusza Blacka.
Wzięłam głęboki oddech, nadal patrząc na każde słowo. Byłam pewna kilku rzeczy naraz. Przede wszystkim tego, że nieopierzona w słowach Rita Skeeter zostanie przeze mnie zamordowana w jak najszybszym tempie, a po drugie zastanawiałam się, jakim prawem Lucjusz Malfoy tak wyrażał się o moim ojcu.
Kto wie, czy siedemnastolatka nie posiada również morderczych skłonności (...) Będę je posiadała, jak cię dorwę... Moim oczom nie umknęła również opinia kilku osób, które były zamieszane w te absurdalne dochodzenie.
Moim zdaniem, jabłko niedaleko pada od jabłoni. Powinno się odizolować córkę od takiego ojca, przecież to podwójne niebezpieczeństwo! Kto wie, czy nie uczył jej czarnej magii, bądź nie umacniał ją w wierze do swojego Pana, powszechnie znanego jako Sami-Wiecie-Kto.
Biedne dziecko pewnie czuje się skrzywdzone, nikt nie wie co się dzieje w takiej głowie nastolatki.
A czy ktoś widział jej matkę? Może to również taki sam potwór, jak i ojciec?!
Odrzuciłam gazetę ze wściekłością patrząc na uczniów. Na Sali nie było tylko Dumbledore'a, Michaela Werenda i Snape'a, którzy weszli akurat w tej chwili, patrząc na wszystko ze zdziwieniem.
— Co? Pewnie każdy z was teraz myśli, że jestem wariatką? Albo, że powinnam iść do Azkabanu za takiego ojca? Nie mało wam? Wierzycie w każdą bzdurę jaką napiszą o mnie, czy o nim i nawet nie zastanawiacie się, czy jest to prawdą, czy nie. Wierzycie w te obłudne schematy, które przedstawiają wam rodzice, o tym, że jak o przeczytałam, nie daleko pada jabłko od jabłoni. Może pokazać wam, czy faktycznie mam Mroczny Znak na przedramieniu? — warknęłam, odsłaniając część ciała, na którym rzekomo każdy zwolennik Czarnego Pana nosił jego symbol. Czysta i nieskazitelna skóra odbiła się w świetle promieni słonecznych i ukazała, że nie byłam potworem. A na pewno nie był nim mój ojciec.
— A teraz wybaczcie, mam spotkanie z moim panem. Jak wiecie, on nie lubi kiedy ktoś się spóźnia. Przeważnie spóźnialskich zjada jego wąż, a ja nie zamierzam zostać przekąską gada. — Wyszłam, próbując unormować swój oddech. Na próżno uczyłam się siły spokoju i równowagi. Teraz miałam ochotę się rozpłakać, usiąść gdzieś w kącie i przekreślić całe swoje życie. Nie byłam jednak na tyle głupia, by dać się ponieść emocjom. Jeżeli ktoś wierzy w te starannie nakreślone kpiny marnej dziennikarki, wiedziałam, że daleko rozumem nie sięga. Nie ma się więc czym przejmować. Zamiast żalu i smutku poczułam w sercu nieprzerwaną nienawiść do całego świata i pojedynczych jednostek, które jedynie stały na drodze mojego spokoju. Odetchnęłam kilka razy, podpierając się ściany i ruszyłam powolnym krokiem do Pokoju Życzeń. Chciałam wszystko spokojnie przemyśleć, popatrzeć na coś, co jest tylko złudzeniem i odseparować się od mściwych spojrzeń ludzi. Wyobraziłam sobie przyjemną polanę, oświetloną diamentową poświatą słońca, pokrytą zieloną i świeżą trawą pokrytą kropelkami rosy oraz bujającą w obłokach huśtawkę zaczepioną pnączami pokrytymi fiołkami, bzami i kwiatami wiśni. Pchnęłam drzwi, kładąc się na wymarzonej trawie i przymykając oczy, wyobraziłam sobie jedynie dobre rzeczy.

*

Po jakichś kilku godzinach poczułam, że coś trąci mnie zimnym nosem. Kiedy podniosłam powieki, zorientowałam się, że nade mną wisiał patronus, a konkretniej patronus Dracona. Przetarłam oczy, żeby nie popaść w paranoję, lecz przezroczyste zwierzę nadal nade mną latało. Usiadłam, nasłuchując, co ma mi do powiedzenia.
— Jennifer, wiem, że pewnie masz lepsze rzeczy do roboty, ale byłbym zobowiązany, gdybyś powstrzymała tą wariatkę od zrobienia czegoś głupiego. Hogsmeade, tylko szybko!
Przez chwilę, siedząc w przysiadzie tureckim, zastanawiałam się, o co tak na prawdę chodziło w przekazie tej wiadomości. Kogo miałam powstrzymać? Kto był wariatką? Co do jasnej cholery miało się dziać w Hogsmeade? Zebrałam się w szybkim tempie i wybiegłam, jak na złamanie karku, pędząc do miasteczka, leżącego nieopodal. Już w oddali oślepił mnie blask zielonych, czerwonych i innych zaklęć, które z pewnością nie były legalne. Spojrzałam za siebie, przygryzając delikatnie wargę. Nie mogłam tam pójść, jeżeli był to jakiś napad. Co by się stało, gdyby Śmierciożercy spotkali mnie na swojej drodze? Wolę nie wiedzieć.

*

Nachyliłam się, nadal czując na plecach nieprzyjemny dreszcz, pełen emocji i strachu. Teraz wszystko widziałam dokładnie. Zauważyłam kilkoro mężczyzn w maskach, którzy ciągną po ziemi jakąś kobietę, najwyraźniej w ciąży. Zakryłam usta, żeby nie krzyknąć, i czołgałam się dalej, próbując nie przykuć uwagi żadnym nieproszonym dźwiękiem. Pod moim ciężarem czułam skrzypienie śniegu, dlatego starałam się poruszać jak najwolniej i jak najciszej. W końcu spostrzegłam postać kobiety, rzucającą niepohamowane zaklęcia w kierunku dzieci. Małe, bezbronne dzieciątka kuliły się jeden, obok drugiego, próbując nie dość, że się ocieplić, to jeszcze próbowały oddawać za siebie życie. W mgnieniu oka jedno z nich zginęło pod wpływem zielonej poświaty, która czmychnęła przed moim nosem, zwalając chłopczyka z nóg.
— Ja jestem słaba?! Nieodważna?! To patrz! — Podeszła do jednej dziewczynki, mającej około dziesięć lat i pociągnęła ją za włosy, rzucając na ziemię. To przedstawienie urządzała obok drugiej postaci, stojącej w bezruchu. Domyśliłam się po głosie, że tą ową, bezlitosną kobietą jest moja przyjaciółka, Debby. Trzymała tą bezbronną dziewczynkę w świadomości, że zginie pod ciosem ogromnego zaklęcia.
— A może tobą się pobawię?
— Deborah, przestań. Robisz z siebie...
— Co?! Wariatkę?! No dalej, powiedz światu co jeszcze o mnie sądzisz?! Może jestem zbyt słaba, by zrobić to! — krzyknęła, celując różdżką w kwilącą postać pod jej nogami. — Crucio!
Dziewczynka zaczęła drgać, początkowo niegroźnie. Chwilę później lekkie drgawki, przeszły do poważnych konwulsji, a dziesięć minut później ciało dziewczynki ogarnęła spazmatyczna zapaść. Trzęsła się do momentu, w którym kompletnie przestała reagować, w efekcie czego zmarła. Miałam ochotę podejść do niej, potrząsnąć nią, żeby się opamiętała! Na szczęście, nadchodzący Śmierciożercy kompletnie wybili mi to z głowy.
— CO WY ROBICIE?! Zostawcie moje dzieci! Jak śmiesz ty wredna... — Nim zdążyłam się zorientować, z chatki nieopodal wyskoczyłam kobieta, całkiem młoda, może w wieku trzydziestu lat. Wyskoczyła naprzeciw Debby i rzuciła w nią śmiercionośnym zaklęciem, które ta, zręcznie odbiła, doprowadzając do śmierci kobiety. Myślałam, że jej okrucieństwo zakończyło się w chwili, kiedy mała dziewczynka zmarła, jednak to matka tych dzieci dopełniła krąg śmierci.
— Zadowolony, panie Malfoy?
— Odbiło ci?! Kompletnie straciłaś rozum? Co ci się stało?
— Ty się stałeś! Z tym swoim egoistycznym podejściem do życia, do ludzi! Nic nie traktujesz poważnie, wszyscy są dla ciebie nikim! Świat się nie kręci wokół ciebie, Malfoy. Są też inni ludzie!
— Ci, których w tym momencie zabiłaś? Czujesz się lepiej, mając na rękach krew tych niewinnych dzieci? Czujesz się lepiej, Deborah?!
Spojrzałam w bok, upewniając się, że teren jest bezpieczny. Tamci aportowali się za pewne do kwatery ich Pana, dlatego wyskoczyłam ze swojej kryjówki i stanęłam obok nich.
— Jennifer?! A co ty tu szukasz? Czego chcesz?!
— Uspokój się, Debby. Co jest z tobą nie tak? Nie widzisz co robisz?
— Może ja...
— Wynocha stąd, Malfoy, zanim przystanę na zamordowaniu ciebie przez tą nieokiełznaną psychopatkę. Wynoś się i powiedz temu swojemu władcy, że Deborah zaraz dojdzie, tylko sprzątnie okolicę, żeby nikt się nie zorientował.
Mruknęłam, podchodząc bliżej blondynki. Zsunęła maskę z twarzy i spojrzała na mnie tym swoim wymownym spojrzeniem. Wiedziałam, że nie było jej na rękę żadne osądzanie z mojej strony. Obiecałyśmy się wspierać w każdych wyborach, ale w tamtej chwili nie wiedziałam, że obiecuję zgadzać się na morderstwo.
— Słuchaj, nie zamierzam odwiedzać cię w Azkabanie. Powiedz mi, czy wszystko jest...
— NIE, NIE JEST! Czy chociaż raz możesz się nie wtrącać i przestać być taką dobrą dla wszystkich?! - warknęła, aportując się z hukiem. Opadły mi ręce, lecz kiedy zorientowałam się, że stoję w miejscu masowego mordu, postanowiłam czym prędzej wrócić do zamku, udając, że nic się nie stało. Tyle martwych ciał, oczy tej dziewczynki, krzyk tego chłopca, a w efekcie odejście ich matki. Moja najlepsza przyjaciółka zamordowała dotychczas szczęśliwą rodzinę. Przypomniałam sobie, że ostatnim razem na mojej drodze nie spotkałam takiej pełnej rodziny. Pod moimi nogami walały się ciała mężnych i silnych chłopów, pięknych kobiet i małych, bezbronnych dzieci, które nie spodziewały się tak szybkiej śmierci. Owszem, była ona nieuchronna, lecz dla kogoś tak niepewnego w kwestii życia i umierania, była czymś okropnym. Poczułam wiatr, który bawił się moimi włosami i na chwilę zatraciłam się w tym rozkosznym tańcu. Moje zbłąkanie wybudził jednak dźwięk głosu, którego w tej chwili najmniej się spodziewałam.
— Wybierasz się dokądś?
Uniosłam głowę, napotykając magnetyczne spojrzenie dwóch, jasnoniebieskich tęczówek. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, lecz znajomy mi jegomość ubiegł mnie w tym czynie u pocałował z namiętnością i pasją. Poczułam, jak nasze języki ponownie się rozgrzewają i wirują, bawiąc się sobą tak, jak wiatr bawił się moimi włosami. Kiedy zorientowałam się, czemu uległam, odepchnęłam się, spoglądając z urazą na blondyna.
— Możesz tak nie robić? Co by było, gdyby ktoś nas zauważył? — warknęłam, ruszając do drzwi. Lucjusz szedł za mną, swobodnym krokiem, przypatrując się mojej sylwetce. Oceniał i nie mógł dać wiary, jak siedemnastolatka mogła mieć tak zabójcze ciało.
I jak ktoś taki jak on, mógł je bezkarnie ominąć i pozwolić oglądać je komuś innemu.
— Mówiłem już, jak pięknie dziś wyglądasz?
Spytał, podchodząc do mnie i mrucząc do ucha. Obróciłam się na pięcie, taksując mężczyznę wzrokiem. Czy było możliwe, aby był pijany i miał zbyt dużo stężenia procentowego w ciele, czy był aż tak głupi, by wyjawiać swoje uczucia na szkolnym korytarzu? Wepchnęłam go do pierwszej lepszej Sali i podeszłam, rozszerzając źrenice. Nic nadzwyczajnego, oprócz jego przylgnięcia do mnie.
— Lucjuszu... — zaczęłam, ale był szybszy. Błyskawicznie zatkał mi usta swoimi, idealnie wykształconymi wargami, przesuwając językiem po nich, niczym po miodzie. Jego ręce powędrowały na moje biodra, trzymając w szczelnym uścisku. Podniósł mnie, sadzając na ławce i ustawił się pomiędzy moimi nogami. Ta na pozór perwersyjna pozycja, opiętnowana była namiętnością i złączeniem dwóch ciał w magiczne sedno. Po chwili poczułam, jak jego silne ramiona ściągają ze mnie ubrania, powodując gęsią skórkę i dreszcze na ciele. Jęknęłam, kiedy poczułam jak ssie mój kark, odchylając delikatnie głowę w tył. Zaczęłam rozpinać mu guziki, krawat, rozpinać spodnie w efekcie czego obydwóch pochłonęło żmudne zajęcie. Kiedy pozbywał się mojej bielizny, poczułam, że drewno obciera moją skórę, więc zeskoczyłam pchając go tym samym na chłodną podłogę, wyłożoną od stóp do głów marmurem. Nim zdążyłam się zorientować, poczułam, że odpływam w cieniu niesamowitej rozkoszy i naszych jęków, połączonych z uczuciem.

*

Obudziłam się, kiedy pierwsze promienie słońca wtargnęły do moich źrenic. Wygięłam się w łuku i oparłam głowę na ręce, rozglądając się wokoło. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że Lucjusz już dawno wyszedł, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Przykryłam swoje nagie ciało koszulą z dnia wczorajszego i zaczęłam się szykować do wyjścia. Kiedy byłam już gotowa, czmychnęłam do Wielkiej Sali na śniadanie, nie patrząc po zaskoczonych minach uczniów. Wzięłam tost, posmarowałam go twarogiem i ruszyłam do lochów, na spotkanie z Nietoperzem. Włosy spięłam klamrą, a ponieważ były nieco rozczochrane przed ich ułożeniem, rzuciłam zaklęcie, która trzymało je w porządku. Pchnęłam drzwi i znalazłam się w samym środku oparów.
— Co pan tu robi, łaźnię?!
— Tak, zamierzam odpocząć. Nawdycham się trochę i od razu poczuję się lepiej, doskonałe wyjście z opresji. Tak poza tym, spóźniłaś się — warknął, wchodząc do składzika. Miał na sobie gogle ochronne, a nim zdążyłam się zorientować, mi również rzucił jedną parę. Nałożyłam je na oczy i kichnęłam.
— Obrzydliwy zapach.
— Nikt nie mówił, że wszystkie eliksiry są przyjemne dla nosa. Dzisiaj znowu zrobisz porcję Eliksiru Wiggenowego.
Stanęłam w bezruchu. Nie mogłam go zrobić, nie byłam już... czysta. Spojrzałam na swoje dłonie i zaczęłam delikatnie wykręcać palcami, próbując wybić się ponad całe te opary. Na moje nieszczęście Snape chyba zauważył moje zakłopotanie i podszedł, dzieląc pomiędzy nami jedynie milimetry.
— Jeżeli to, co chcesz mi teraz powiedzieć ma związek z twoją niedyspozycją, to lepiej, żeby to była konkretna wymówka.
— Bo... ja nie mogę zrobić tego eliksiru.
— Dlaczego? — przeciągnął słowo, jak gdyby nadal nie wiedząc, na co się pisze. Przełknęłam ślinę, która zalegała mi w ustach i wzięłam kilka głębszych oddechów, mając w nadziei, że chociaż to uchroni mnie przed utratą przytomności. — Black?
— Bo ja nie do końca jestem już... dziewicą.
Jego spojrzenie stało się rozmyte, ale nie dlatego, że chciał na mnie wrzasnąć, czy coś podobnego. Po prostu nie zauważył bulgoczącego za nim kotła, który podczas naszej wymiany niekonkretnych zdań, zaczął kipieć, w wyniku czego nastąpiła eksplozja. Poczułam jedynie, jak jego ciało wali się na moje, a ja ginę w mroku, podczas gdy moja głowa zahuczała, nie wiedzieć czy pod wpływem takiego hałasu, czy pod wpływem zbyt mocnego uderzenia o posadzkę. Nie czułam konkretnego bólu, czy czegoś na miarę umierania i głębokiego światła w tunelu. Czułam jedynie w nozdrzach smród spalenizny i kawałki sufitu czy jakiejś ściany spadające na moje nogi. W tle słyszałam Snape'a, którego życie chyba w tej chwili najbardziej mnie obchodziło, bo to przeze mnie siedział bądź leżał teraz ranny, Merlin jeden wie gdzie. Nie potrafiłam sobie tylko przypomnieć, jak otworzyć oczy, jak popatrzeć. Po kilku chwilach nie czułam żadnego konkretnego zapach, w ustach zaschło mi niczym na pustyni, a moje palce u rąk przestały drgać, jakby straciły czułość. Usłyszałam tylko szept, szept mojego nazwiska i ogłuchłam. 
Może to kwestia wiary, ale zupełnie straciłam wiarę.
I orientację w świecie.

3 komentarze:

  1. OSŁODKIADLERZE!
    To może ja zacznę od początku... Snape nie za bardzo się wkurzył, myślałam, że dojdzie do ostrzejszej wymiany zdań, bo jakby nie patrzeć wampirzyca kopnęła go w jaja, a to powinno cholernie boleć. :D Szybko się chłopak pozbierał! ^^
    PSYCHICZNA DEBORAH POZIOM HARD, czyli coś, co nieprzystosowana do życia w społeczeństwie, socjopatka Karolina uwielbia. ♥ Nie wiem czemu z Draco taka pizda i nie potrafił sam jej powstrzymać, powiedzieć, że ją kocha, boi się tego uczucia, bo zawsze był egoistą, czy coś... Tak, to równocześnie jest odpowiedź na Twoje pytanie, czyli co chcielibyśmy przeczytać. :3 Och, znasz mnie, kocham ich!
    Wooow... Dżeni i Lucek - nie wiem co mam powiedzieć, bo nie spodziewałam się, że to wyjdzie tak szybko, no i przecież on kazał napisać Prorokowi Codziennemu tyle bzdur o jej ojcu! : O Zszokowali mnie! NIE MOŻE ROBIĆ MIKSTUREK DLA SNAPE'A! XD Cóż...
    Wielki Wybuch podsumował wszystko. :D
    Jeszcze, kochanie, chciałam Ci powiedzieć, że musisz poprawić to: "— Nie możesz tak robić? Co by było, gdyby ktoś nas zauważył?" Na: "— Możesz tak nie robić? Co by było, gdyby ktoś nas zauważył?" ;)) Lepiej brzmi i sensowniej. XD
    G D Z I E M O J E A K A P I T Y ?! Bo wyjustowanie widzę - elegancko. ^^
    Na koniec powiem, że znów mnie wyprzedasz z pisaniem i super Ci to idzie, oby tak dalej. Ale co ja gadam, przecież jesteś genialną pisarką! :* W niedługim czasie powinnam się odezwać - szkoła mnie pochłania! Wczoraj po szkole przespałam resztę dnia i byłam nie do życia. :D
    Mam nadzieję, że nie będziesz mi kazała długo czekać na nowy? :*
    WYŁĄCZ WERYFIKACJĘ OBRAZKOWĄ!

    OdpowiedzUsuń
  2. SZABLON! O KURCZĘ! *_________________*

    OdpowiedzUsuń
  3. AJajajajjajajajjaja w końcu! Lucjusz <333 Debora... no niezła akcja nie powiem... Niech ją Draco jakoś ogarni, i siebie od razu również.

    OdpowiedzUsuń