I kolejny rozdział za nami. Ja kompletnie sama już nie wiem, jak to wszystko się potoczy! Pisać w komentarzach jakie wątki chcielibyście zobaczyć! Wszystko da się zrobić, oczywiście w swoim czasie.
Spoglądając na mężczyznę,
który próbował doprowadzić się do porządku, klnąc przy tym jak szatan,
wiedziałam, że jeszcze sekunda i wybuchnie, biorąc do czeluści wszystko to, co
było tu zbędne. A najbardziej zbędnym obiektem w tejże chwili byłam ja. Wstał,
chwiejąc się lekko, a na jego policzkach nadal można było zobaczyć spieczone
ślady po odczuwaniu bólu. Posłał mi mordercze spojrzenie, próbując się
wyprostować.
— Nie konkretnie chodziło mi o
taki zwrot sytuacji, panie profesorze...
— MILCZ BLACK!
Widać było, że tym oto zdaniem
zakończył nasze dzisiejsze ćwiczenia. Utykając, poszedł prosto przed siebie, a
przed głównymi drzwiami, obrócił się na pięcie i na mnie spojrzał.
— Widoki zwiedzasz, czy
zamierzasz ruszyć część swojego ciała na cztery litery i wrócić do zamku?
Zbiera się na burze — warknął, otwierając wrota. W
tej chwili życzyłam mu gorzkiego bólu i jeszcze jednej takiej sytuacji, w
której wymanewrowałabym swoją nogą tak, aby kopnęła go z jeszcze większą siłą.
Wzięłam głęboki oddech i pomaszerowałam za mężczyzną z miną pełną wściekłości i
lekkiego upokorzenia. Stał, czekając na mnie z tym swoim nienawistnym
spojrzeniem, a ja szczerze sobie życzyłam, spokoju i harmonii w chwili, gdy
palnie jedną ze swoich „genialnych” sentencji.
— Idź na obiad.
Wybałuszyłam oczy, bo to było
jedno z tych zdań, które nie miało w sobie ukrytej kpiny, ani możliwości
zrobienia ze mnie idiotki. Skinęłam machinalnie głową i pobiegłam, ledwo
unikając upadku na marmurowych schodach. Mój brzuch konał z głodu, dlatego
postanowiłam, że na talerz nałożę wszystko, co znajdę pod ręką. Kiedy weszłam,
na sali ucichły rozmowy, wszyscy spoglądali na mnie i szeptali złośliwe uwagi.
Myślałam, że mnie to nie dotyczy, ale kiedy jeden chłopak bez zahamowania i
bezceremonialnie wykrzyknął moje imię w akcie zdziwienia, zorientowałam się, że
moja osoba była tematem rozmów praktycznie wszystkich, którzy uczestniczyli w
dzisiejszej uczcie. Usiadłam, rzucając wszystkim podejrzliwe spojrzenia, lecz
kiedy usłyszałam ciche burczenie w żołądku, uświadomiłam sobie, że
niepotrzebnie próbuję wyjść na wróżkę. Może rozmawiali o czymś innym i teraz po
prostu na mnie patrzą, bo przyszłam ostatnia? Nałożyłam na talerz nieco puree
ziemniaczanego, startą marchewkę z jabłkiem i większy kawał cielęciny i
zaczęłam jeść, spoglądając na niektóre osoby, które pod wpływem mojego
spojrzenia, odwracały się i udawały, że rozmawiają z towarzyszami. Po piętnastu
minutach uporczywego zerkania w moją stronę, rzuciłam widelcem i wstałam.
— O co wam wszystkim chodzi?!
Jeden pierwszoroczniak
podszedł do mnie i wręczył zwój dzisiejszego Proroka Codziennego z wielką
fotografią Syriusza Blacka na początku. Zaczęłam czytać, chłonąc wyraz, po
wyrazie:
„Nie od dzisiaj wiadomo,
że rzekomy morderca Syriusz Black, uciekinier ze stanowego więzienia w
Azkabanie, posiada doskonałe kontakty z ważnymi osobistościami. Naszym
zadaniem, jako Ministerstwa Magii jest ponowne wszczęcie dochodzenia, które
zezwoliłoby na złapanie uciekiniera, chroniąc przy tym każdego obywatela,
któremu grozi z jego strony niebezpieczeństwo. Jedną z osób, które powinny
znaleźć się na liście podejrzanych o kontakty z Blackiem, jest jego
siedemnastoletnia córka, Jennifer Black, która uczęszcza do Szkoły Magii i
Czarodziejstwa. Panna Jennifer Black zostanie przesłuchana, a następnie poddana
specjalnej ochronie, która odseparowałaby ją od rzekomego mordercy tj. Syriusza
Blacka.”
Wzięłam głęboki oddech, nadal
patrząc na każde słowo. Byłam pewna kilku rzeczy naraz. Przede wszystkim tego,
że nieopierzona w słowach Rita Skeeter zostanie przeze mnie zamordowana w jak
najszybszym tempie, a po drugie zastanawiałam się, jakim prawem Lucjusz Malfoy
tak wyrażał się o moim ojcu.
„Kto wie, czy
siedemnastolatka nie posiada również morderczych skłonności (...)” Będę je
posiadała, jak cię dorwę... Moim oczom nie umknęła również opinia kilku osób,
które były zamieszane w te absurdalne dochodzenie.
„Moim zdaniem, jabłko
niedaleko pada od jabłoni. Powinno się odizolować córkę od takiego ojca,
przecież to podwójne niebezpieczeństwo! Kto wie, czy nie uczył jej czarnej
magii, bądź nie umacniał ją w wierze do swojego Pana, powszechnie znanego jako
Sami-Wiecie-Kto.”
„Biedne dziecko pewnie
czuje się skrzywdzone, nikt nie wie co się dzieje w takiej głowie nastolatki.”
„A czy ktoś widział jej
matkę? Może to również taki sam potwór, jak i ojciec?!”
Odrzuciłam gazetę ze
wściekłością patrząc na uczniów. Na Sali nie było tylko Dumbledore'a, Michaela
Werenda i Snape'a, którzy weszli akurat w tej chwili, patrząc na wszystko ze
zdziwieniem.
— Co? Pewnie każdy z was teraz
myśli, że jestem wariatką? Albo, że powinnam iść do Azkabanu za takiego ojca?
Nie mało wam? Wierzycie w każdą bzdurę jaką napiszą o mnie, czy o nim i nawet
nie zastanawiacie się, czy jest to prawdą, czy nie. Wierzycie w te obłudne
schematy, które przedstawiają wam rodzice, o tym, że jak o przeczytałam, nie
daleko pada jabłko od jabłoni. Może pokazać wam, czy faktycznie mam Mroczny
Znak na przedramieniu? — warknęłam, odsłaniając część ciała, na którym rzekomo
każdy zwolennik Czarnego Pana nosił jego symbol. Czysta i nieskazitelna skóra
odbiła się w świetle promieni słonecznych i ukazała, że nie byłam potworem. A na
pewno nie był nim mój ojciec.
— A teraz wybaczcie, mam
spotkanie z moim panem. Jak wiecie, on nie lubi kiedy ktoś się spóźnia.
Przeważnie spóźnialskich zjada jego wąż, a ja nie zamierzam zostać przekąską
gada. — Wyszłam, próbując unormować swój oddech. Na próżno uczyłam się siły
spokoju i równowagi. Teraz miałam ochotę się rozpłakać, usiąść gdzieś w kącie i
przekreślić całe swoje życie. Nie byłam jednak na tyle głupia, by dać się
ponieść emocjom. Jeżeli ktoś wierzy w te starannie nakreślone kpiny marnej
dziennikarki, wiedziałam, że daleko rozumem nie sięga. Nie ma się więc czym
przejmować. Zamiast żalu i smutku poczułam w sercu nieprzerwaną nienawiść do
całego świata i pojedynczych jednostek, które jedynie stały na drodze mojego
spokoju. Odetchnęłam kilka razy, podpierając się ściany i ruszyłam powolnym
krokiem do Pokoju Życzeń. Chciałam wszystko spokojnie przemyśleć, popatrzeć na
coś, co jest tylko złudzeniem i odseparować się od mściwych spojrzeń ludzi.
Wyobraziłam sobie przyjemną polanę, oświetloną diamentową poświatą słońca,
pokrytą zieloną i świeżą trawą pokrytą kropelkami rosy oraz bujającą w obłokach
huśtawkę zaczepioną pnączami pokrytymi fiołkami, bzami i kwiatami wiśni.
Pchnęłam drzwi, kładąc się na wymarzonej trawie i przymykając oczy, wyobraziłam
sobie jedynie dobre rzeczy.
*
Po jakichś kilku godzinach
poczułam, że coś trąci mnie zimnym nosem. Kiedy podniosłam powieki,
zorientowałam się, że nade mną wisiał patronus, a konkretniej patronus Dracona.
Przetarłam oczy, żeby nie popaść w paranoję, lecz przezroczyste zwierzę nadal
nade mną latało. Usiadłam, nasłuchując, co ma mi do powiedzenia.
— Jennifer, wiem, że pewnie
masz lepsze rzeczy do roboty, ale byłbym zobowiązany, gdybyś powstrzymała tą
wariatkę od zrobienia czegoś głupiego. Hogsmeade, tylko szybko!
Przez chwilę, siedząc w
przysiadzie tureckim, zastanawiałam się, o co tak na prawdę chodziło w
przekazie tej wiadomości. Kogo miałam powstrzymać? Kto był wariatką? Co do
jasnej cholery miało się dziać w Hogsmeade? Zebrałam się w szybkim tempie i
wybiegłam, jak na złamanie karku, pędząc do miasteczka, leżącego nieopodal. Już
w oddali oślepił mnie blask zielonych, czerwonych i innych zaklęć, które z
pewnością nie były legalne. Spojrzałam za siebie, przygryzając delikatnie
wargę. Nie mogłam tam pójść, jeżeli był to jakiś napad. Co by się stało, gdyby
Śmierciożercy spotkali mnie na swojej drodze? Wolę nie wiedzieć.
*
Nachyliłam się, nadal czując
na plecach nieprzyjemny dreszcz, pełen emocji i strachu. Teraz wszystko
widziałam dokładnie. Zauważyłam kilkoro mężczyzn w maskach, którzy ciągną po
ziemi jakąś kobietę, najwyraźniej w ciąży. Zakryłam usta, żeby nie krzyknąć, i
czołgałam się dalej, próbując nie przykuć uwagi żadnym nieproszonym dźwiękiem.
Pod moim ciężarem czułam skrzypienie śniegu, dlatego starałam się poruszać jak
najwolniej i jak najciszej. W końcu spostrzegłam postać kobiety, rzucającą
niepohamowane zaklęcia w kierunku dzieci. Małe, bezbronne dzieciątka kuliły się
jeden, obok drugiego, próbując nie dość, że się ocieplić, to jeszcze próbowały
oddawać za siebie życie. W mgnieniu oka jedno z nich zginęło pod wpływem
zielonej poświaty, która czmychnęła przed moim nosem, zwalając chłopczyka z
nóg.
— Ja jestem słaba?!
Nieodważna?! To patrz! — Podeszła do jednej dziewczynki, mającej około dziesięć
lat i pociągnęła ją za włosy, rzucając na ziemię. To przedstawienie urządzała
obok drugiej postaci, stojącej w bezruchu. Domyśliłam się po głosie, że tą ową,
bezlitosną kobietą jest moja przyjaciółka, Debby. Trzymała tą bezbronną
dziewczynkę w świadomości, że zginie pod ciosem ogromnego zaklęcia.
— A może tobą się pobawię?
— Deborah, przestań. Robisz z
siebie...
— Co?! Wariatkę?! No dalej,
powiedz światu co jeszcze o mnie sądzisz?! Może jestem zbyt słaba, by zrobić
to! — krzyknęła, celując różdżką w kwilącą postać pod jej nogami. — Crucio!
Dziewczynka zaczęła drgać,
początkowo niegroźnie. Chwilę później lekkie drgawki, przeszły do poważnych
konwulsji, a dziesięć minut później ciało dziewczynki ogarnęła spazmatyczna
zapaść. Trzęsła się do momentu, w którym kompletnie przestała reagować, w
efekcie czego zmarła. Miałam ochotę podejść do niej, potrząsnąć nią, żeby się
opamiętała! Na szczęście, nadchodzący Śmierciożercy kompletnie wybili mi to z
głowy.
— CO WY ROBICIE?! Zostawcie
moje dzieci! Jak śmiesz ty wredna... — Nim zdążyłam się zorientować, z chatki
nieopodal wyskoczyłam kobieta, całkiem młoda, może w wieku trzydziestu lat.
Wyskoczyła naprzeciw Debby i rzuciła w nią śmiercionośnym zaklęciem, które ta,
zręcznie odbiła, doprowadzając do śmierci kobiety. Myślałam, że jej
okrucieństwo zakończyło się w chwili, kiedy mała dziewczynka zmarła, jednak to
matka tych dzieci dopełniła krąg śmierci.
— Zadowolony, panie Malfoy?
— Odbiło ci?! Kompletnie straciłaś
rozum? Co ci się stało?
— Ty się stałeś! Z tym swoim
egoistycznym podejściem do życia, do ludzi! Nic nie traktujesz poważnie,
wszyscy są dla ciebie nikim! Świat się nie kręci wokół ciebie, Malfoy. Są też
inni ludzie!
— Ci, których w tym momencie
zabiłaś? Czujesz się lepiej, mając na rękach krew tych niewinnych dzieci?
Czujesz się lepiej, Deborah?!
Spojrzałam w bok, upewniając
się, że teren jest bezpieczny. Tamci aportowali się za pewne do kwatery ich
Pana, dlatego wyskoczyłam ze swojej kryjówki i stanęłam obok nich.
— Jennifer?! A co ty tu
szukasz? Czego chcesz?!
— Uspokój się, Debby. Co jest
z tobą nie tak? Nie widzisz co robisz?
— Może ja...
— Wynocha stąd, Malfoy, zanim
przystanę na zamordowaniu ciebie przez tą nieokiełznaną psychopatkę. Wynoś się
i powiedz temu swojemu władcy, że Deborah zaraz dojdzie, tylko sprzątnie
okolicę, żeby nikt się nie zorientował.
Mruknęłam, podchodząc bliżej
blondynki. Zsunęła maskę z twarzy i spojrzała na mnie tym swoim wymownym spojrzeniem.
Wiedziałam, że nie było jej na rękę żadne osądzanie z mojej strony. Obiecałyśmy
się wspierać w każdych wyborach, ale w tamtej chwili nie wiedziałam, że obiecuję
zgadzać się na morderstwo.
— Słuchaj, nie zamierzam
odwiedzać cię w Azkabanie. Powiedz mi, czy wszystko jest...
— NIE, NIE JEST! Czy chociaż
raz możesz się nie wtrącać i przestać być taką dobrą dla wszystkich?! -
warknęła, aportując się z hukiem. Opadły mi ręce, lecz kiedy zorientowałam się,
że stoję w miejscu masowego mordu, postanowiłam czym prędzej wrócić do zamku,
udając, że nic się nie stało. Tyle martwych ciał, oczy tej dziewczynki, krzyk
tego chłopca, a w efekcie odejście ich matki. Moja najlepsza przyjaciółka
zamordowała dotychczas szczęśliwą rodzinę. Przypomniałam sobie, że ostatnim
razem na mojej drodze nie spotkałam takiej pełnej rodziny. Pod moimi nogami
walały się ciała mężnych i silnych chłopów, pięknych kobiet i małych,
bezbronnych dzieci, które nie spodziewały się tak szybkiej śmierci. Owszem,
była ona nieuchronna, lecz dla kogoś tak niepewnego w kwestii życia i
umierania, była czymś okropnym. Poczułam wiatr, który bawił się moimi włosami i
na chwilę zatraciłam się w tym rozkosznym tańcu. Moje zbłąkanie wybudził jednak
dźwięk głosu, którego w tej chwili najmniej się spodziewałam.
— Wybierasz się dokądś?
Uniosłam głowę, napotykając
magnetyczne spojrzenie dwóch, jasnoniebieskich tęczówek. Otworzyłam usta, by
coś powiedzieć, lecz znajomy mi jegomość ubiegł mnie w tym czynie u pocałował z
namiętnością i pasją. Poczułam, jak nasze języki ponownie się rozgrzewają i
wirują, bawiąc się sobą tak, jak wiatr bawił się moimi włosami. Kiedy
zorientowałam się, czemu uległam, odepchnęłam się, spoglądając z urazą na
blondyna.
— Możesz tak nie robić? Co by
było, gdyby ktoś nas zauważył? — warknęłam, ruszając do drzwi. Lucjusz szedł za
mną, swobodnym krokiem, przypatrując się mojej sylwetce. Oceniał i nie mógł dać
wiary, jak siedemnastolatka mogła mieć tak zabójcze ciało.
I jak ktoś taki jak on, mógł
je bezkarnie ominąć i pozwolić oglądać je komuś innemu.
— Mówiłem już, jak pięknie dziś
wyglądasz?
Spytał, podchodząc do mnie i
mrucząc do ucha. Obróciłam się na pięcie, taksując mężczyznę wzrokiem. Czy było
możliwe, aby był pijany i miał zbyt dużo stężenia procentowego w ciele, czy był
aż tak głupi, by wyjawiać swoje uczucia na szkolnym korytarzu? Wepchnęłam go do
pierwszej lepszej Sali i podeszłam, rozszerzając źrenice. Nic nadzwyczajnego,
oprócz jego przylgnięcia do mnie.
— Lucjuszu... — zaczęłam, ale
był szybszy. Błyskawicznie zatkał mi usta swoimi, idealnie wykształconymi
wargami, przesuwając językiem po nich, niczym po miodzie. Jego ręce powędrowały
na moje biodra, trzymając w szczelnym uścisku. Podniósł mnie, sadzając na ławce
i ustawił się pomiędzy moimi nogami. Ta na pozór perwersyjna pozycja, opiętnowana
była namiętnością i złączeniem dwóch ciał w magiczne sedno. Po chwili poczułam,
jak jego silne ramiona ściągają ze mnie ubrania, powodując gęsią skórkę i
dreszcze na ciele. Jęknęłam, kiedy poczułam jak ssie mój kark, odchylając
delikatnie głowę w tył. Zaczęłam rozpinać mu guziki, krawat, rozpinać spodnie w
efekcie czego obydwóch pochłonęło żmudne zajęcie. Kiedy pozbywał się mojej
bielizny, poczułam, że drewno obciera moją skórę, więc zeskoczyłam pchając go
tym samym na chłodną podłogę, wyłożoną od stóp do głów marmurem. Nim zdążyłam
się zorientować, poczułam, że odpływam w cieniu niesamowitej rozkoszy i naszych
jęków, połączonych z uczuciem.
*
Obudziłam się, kiedy pierwsze promienie słońca wtargnęły do moich źrenic. Wygięłam się w łuku i oparłam głowę na ręce, rozglądając się wokoło. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że Lucjusz już dawno wyszedł, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Przykryłam swoje nagie ciało koszulą z dnia wczorajszego i zaczęłam się szykować do wyjścia. Kiedy byłam już gotowa, czmychnęłam do Wielkiej Sali na śniadanie, nie patrząc po zaskoczonych minach uczniów. Wzięłam tost, posmarowałam go twarogiem i ruszyłam do lochów, na spotkanie z Nietoperzem. Włosy spięłam klamrą, a ponieważ były nieco rozczochrane przed ich ułożeniem, rzuciłam zaklęcie, która trzymało je w porządku. Pchnęłam drzwi i znalazłam się w samym środku oparów.
— Co pan tu robi, łaźnię?!
— Tak, zamierzam odpocząć.
Nawdycham się trochę i od razu poczuję się lepiej, doskonałe wyjście z opresji.
Tak poza tym, spóźniłaś się — warknął, wchodząc do składzika. Miał na sobie gogle
ochronne, a nim zdążyłam się zorientować, mi również rzucił jedną parę. Nałożyłam
je na oczy i kichnęłam.
— Obrzydliwy zapach.
— Nikt nie mówił, że wszystkie
eliksiry są przyjemne dla nosa. Dzisiaj znowu zrobisz porcję Eliksiru
Wiggenowego.
Stanęłam w bezruchu. Nie
mogłam go zrobić, nie byłam już... czysta. Spojrzałam na swoje dłonie i zaczęłam
delikatnie wykręcać palcami, próbując wybić się ponad całe te opary. Na moje
nieszczęście Snape chyba zauważył moje zakłopotanie i podszedł, dzieląc
pomiędzy nami jedynie milimetry.
— Jeżeli to, co chcesz mi
teraz powiedzieć ma związek z twoją niedyspozycją, to lepiej, żeby to była
konkretna wymówka.
— Bo... ja nie mogę zrobić tego
eliksiru.
— Dlaczego? — przeciągnął
słowo, jak gdyby nadal nie wiedząc, na co się pisze. Przełknęłam ślinę, która
zalegała mi w ustach i wzięłam kilka głębszych oddechów, mając w nadziei, że
chociaż to uchroni mnie przed utratą przytomności. — Black?
— Bo ja nie do końca jestem
już... dziewicą.
Jego spojrzenie stało się
rozmyte, ale nie dlatego, że chciał na mnie wrzasnąć, czy coś podobnego. Po
prostu nie zauważył bulgoczącego za nim kotła, który podczas naszej wymiany
niekonkretnych zdań, zaczął kipieć, w wyniku czego nastąpiła eksplozja. Poczułam
jedynie, jak jego ciało wali się na moje, a ja ginę w mroku, podczas gdy moja
głowa zahuczała, nie wiedzieć czy pod wpływem takiego hałasu, czy pod wpływem
zbyt mocnego uderzenia o posadzkę. Nie czułam konkretnego bólu, czy czegoś na miarę umierania i głębokiego światła w tunelu. Czułam jedynie w nozdrzach smród spalenizny i kawałki sufitu czy jakiejś ściany spadające na moje nogi. W tle słyszałam Snape'a, którego życie chyba w tej chwili najbardziej mnie obchodziło, bo to przeze mnie siedział bądź leżał teraz ranny, Merlin jeden wie gdzie. Nie potrafiłam sobie tylko przypomnieć, jak otworzyć oczy, jak popatrzeć. Po kilku chwilach nie czułam żadnego konkretnego zapach, w ustach zaschło mi niczym na pustyni, a moje palce u rąk przestały drgać, jakby straciły czułość. Usłyszałam tylko szept, szept mojego nazwiska i ogłuchłam.
Może to kwestia wiary, ale zupełnie straciłam wiarę.
I orientację w świecie.
OSŁODKIADLERZE!
OdpowiedzUsuńTo może ja zacznę od początku... Snape nie za bardzo się wkurzył, myślałam, że dojdzie do ostrzejszej wymiany zdań, bo jakby nie patrzeć wampirzyca kopnęła go w jaja, a to powinno cholernie boleć. :D Szybko się chłopak pozbierał! ^^
PSYCHICZNA DEBORAH POZIOM HARD, czyli coś, co nieprzystosowana do życia w społeczeństwie, socjopatka Karolina uwielbia. ♥ Nie wiem czemu z Draco taka pizda i nie potrafił sam jej powstrzymać, powiedzieć, że ją kocha, boi się tego uczucia, bo zawsze był egoistą, czy coś... Tak, to równocześnie jest odpowiedź na Twoje pytanie, czyli co chcielibyśmy przeczytać. :3 Och, znasz mnie, kocham ich!
Wooow... Dżeni i Lucek - nie wiem co mam powiedzieć, bo nie spodziewałam się, że to wyjdzie tak szybko, no i przecież on kazał napisać Prorokowi Codziennemu tyle bzdur o jej ojcu! : O Zszokowali mnie! NIE MOŻE ROBIĆ MIKSTUREK DLA SNAPE'A! XD Cóż...
Wielki Wybuch podsumował wszystko. :D
Jeszcze, kochanie, chciałam Ci powiedzieć, że musisz poprawić to: "— Nie możesz tak robić? Co by było, gdyby ktoś nas zauważył?" Na: "— Możesz tak nie robić? Co by było, gdyby ktoś nas zauważył?" ;)) Lepiej brzmi i sensowniej. XD
G D Z I E M O J E A K A P I T Y ?! Bo wyjustowanie widzę - elegancko. ^^
Na koniec powiem, że znów mnie wyprzedasz z pisaniem i super Ci to idzie, oby tak dalej. Ale co ja gadam, przecież jesteś genialną pisarką! :* W niedługim czasie powinnam się odezwać - szkoła mnie pochłania! Wczoraj po szkole przespałam resztę dnia i byłam nie do życia. :D
Mam nadzieję, że nie będziesz mi kazała długo czekać na nowy? :*
WYŁĄCZ WERYFIKACJĘ OBRAZKOWĄ!
SZABLON! O KURCZĘ! *_________________*
OdpowiedzUsuńAJajajajjajajajjaja w końcu! Lucjusz <333 Debora... no niezła akcja nie powiem... Niech ją Draco jakoś ogarni, i siebie od razu również.
OdpowiedzUsuń