niedziela, 31 marca 2013

10. Cud magii

 "W literaturze jest dużo seksu i nie ma dzieci; w życiu – na odwrót." — David Lodge
Ocknęłam się około godziny szóstej, obudzona krzykiem ciemnowłosej hinduski, która zamiast długiego i wyczerpującego prysznica, brała lekcję krzyku i budzenia wszystkich naokoło. Przetarłam oczy i wyprostowałam plecy zanim doczłapałam się do zakrwawionego łóżka Brown.
— Czemu tak krzyczysz, Parvati? Coś się stało? — spytałam, nadal nie rozumiejąc o co dziewczynie chodzi. Hermiona stała przy oknie, potrząsając ramionami, a Ruda miała zasłonięte usta i rozszerzone źrenice. Dopiero po chwili zorientowałam się, przed czyim łóżkiem stoję i jaka panuje atmosfera. Przykucnęłam delikatnie i dotknęłam manufaktury pościeli o szkarłatnym zabarwieniu. Niegdyś biała, jarząca swoim blaskiem pierzyna, teraz pochłonięta była ciepłą cieczą znajdującą się w żyłach człowieka. 
A raczej poza nimi. 
Zapach roznosił się po całym pokoju, dusząc nas wszystkie swoją wonią. Musiała tutaj być już jakiś czas. Skarciłam się w duchu, że wczorajszego wieczora nic nie poczułam. Byłam tak bardzo zmęczona, że nie spostrzegłam braku koleżanki i czerwonej cieczy na jej pustym posłaniu. Skrzywiłam się i wyprostowałam, mierząc brunetkę zaciekawionym wzrokiem.
— Kiedy ostatni raz widziałaś Lavender? Mówiła coś przed snem, wychodziła gdzieś? Może miała się z kimś spotkać? — Tylko te pytania przychodziły mi na myśl. Pierwsza koncentracja i przemyślenie: Lavender po prostu zacięła się ostrym przedmiotem, wyszła do łazienki i albo się przewróciła, albo zasnęła w rogu nie pamiętając hasła do wieży. Druga myśl, to że po prostu przebudziła ją kobieca i intymna sprawa, również prowadząca do łazienki. A każda z nas wiedziała, do jakiej łazienki sprowadzały się każde doskonałe plany Lavender. 
— Ostatni raz wczoraj na kolacji. Powiedziała, że musi się spotkać z kimś ważnym — odparła Patil.
To nie pasowało do Brown, zawsze mówiła z kim się spotyka, dlaczego i przede wszystkim o której wróci. Była przeczulona na punkcie Śmierciożerców i chciała, aby każdy się nią przejmował, gdyby zniknęła. Przygryzłam delikatnie wargę i oparłam dłonie na biodrach. Flanelowa koszula w kolorze śliwki pomarszczyła się delikatnie. Wzięłam z łóżka szlafrok i zawinęłam go w pasie.
— Ruda, chodź ze mną — ponagliłam przyjaciółkę i razem z nią zeszłam po krętych schodach i wyszłam z Pokoju Wspólnego. — Lavender uwielbia robić wokół siebie zamieszanie, a już na pewno jeżeli wie, że się rozniesie po całym Gryffindorze. Jeżeli Parvati twierdzi, że Brown powiedziała jej tylko, że idzie się z kimś spotkać, to albo oszukuje, albo to nie była Lavender z którą dzielimy pokój. Hermiona mi troszkę o niej opowiadała — stwierdziłam. Wampiry oczywiście miały w swoich nadludzkich cechach zdolność do poznawania ludzi. A właściwie ich charakterów. Lavender była postrzegana jako rozrzutna, kochająca każdego dziewczyna, która sama nie wie czego chce, lecz lubi być w centrum uwagi. Kiedy tak zastanawiałam się nad dalszymi monumentami jej aury, pchnęłam drzwi do Łazienki Prefektów i od razu poczułam metaliczny zapach krwistej cieczy. Przycisnęłam palec do ust i nakazałam przyjaciółce czekać przy drzwiach. Sama zaś przemierzyłam odstęp pomiędzy filarem, a porcelanowym zlewem, znajdując zapłakaną dziewczynę przy łaźni. Siedziała w pozycji embrionalnej, cicho łkając. Zrobiło mi się jej żal, lecz nie dlatego, że płakała. Dlatego, że przez tyle godzin musiała tu siedzieć sama, z zakrwawionym mundurkiem. Jedno mnie zastanawiało: dlaczego Lavender, skoro wyszła z nieznajomym - jak twierdziła jej przyjaciółka, miała zakrwawione łóżko, a w nocy nikt nie wchodził do pokoju? Przykucnęłam przy blondynce, delikatnie głaszcząc jej włosy.
— Lav, wszystko okej? — Ginny zdążyła już podejść i zmierzyć mnie wzrokiem. Była ciekawa, czy już coś wydusiłam z blondynki, jednak ja tylko zbyłam ją spojrzeniem. Zanim dziewczyna zdołała coś z siebie wyrzucić do łazienki wparował dyrektor, opiekunka naszego Domu, Madame Pomfrey, Snape, Michael Werend oraz kilkoro uczniów, zamartwiających się o zdrowie, jak i życie, Brown. W tym także Ronald.
— Black, posuń się, bo kolejnej osobie odbierasz powietrze — warknął czarnowłosy. Wypuściłam powietrze ze zgorszeniem i podeszłam do nauczyciela Obrony. Stał, patrząc na wszystko z daleka. Wiedział, że i tak na nic się nie przyda. Założyłam ręce na krzyż i obserwowałam, jak wyprowadzają roztrzęsioną nastolatkę z łazienki.
— Co jej się stało? — spytał profesor Werend.
— Niech pan mnie nie pyta, sama nie mam bladego pojęcia. Znalazłyśmy zakrwawione łóżko, a ja wpadłam na pomysł, żeby tu zajrzeć. Myśli pan, że ktoś zrobił jej krzywdę? — zapytałam, nie uzyskując odpowiedzi.
Staliśmy tak nieruchomo przez kilka minut, więc ruszyłam do przodu, nadal lustrując sylwetkę nauczyciela, który mijał korytarze razem ze mną. Pora była jeszcze zbyt wczesna na rozchodzenie się uczniów z Domów w kierunku Wielkiej Sali. Ja sama musiałam się jeszcze doprowadzić do porządku: potargane włosy, szlafrok i cienka koszula nocna pod spodem, czarne kapcie i totalny bezład w mózgu.
— Myślę, że ktoś chciał jej zrobić krzywdę, ale nie zdążył. I to nie w celu zaszkodzenia jej psychice, a w celu wyciągnięcia czegoś ważnego, o czym tylko ona miała pojęcie, bądź była w coś zamieszana. Pozostaje nam tylko myśleć. — Skwitował zdanie uśmiechem i ruszył swawolnym krokiem ku swojej sali. Podrapałam się po głowie i ruszyłam samotną drogą do dormitorium.
Bo w końcu gdybym wparowała do Wielkiej Sali w kapciach i piżamie, to jedyne z czym bym wyszła, to wstyd. 
 *
Siedząc w Wielkiej Sali i przeżuwając bułkę, miałam nadzieję na małe tortury ze strony nauczyciela eliksirów. Ostatnimi czasy musiałam się zachowywać ostrożnie, bo dzisiaj miałam załatwić sprawę, która miała z nim coś wspólnego. Ukradkiem przyglądałam się siwobrodemu czarodziejowi, który zlecił mi zadanie. Ciekawiło mnie, dlaczego to właśnie ja zostałam nim obarczona. Moje źrenice mimowolnie przeszły na postać czarnowłosego, który dokańczał posiłek. W głowie było mi tylko jedno: koniec przeklętego dnia i odpoczynek w książkach. Popiłam jednak śniadanie sokiem dyniowym i posłałam uśmiech Deborze, która przyszła w samą porę by mnie pożegnać.
— Gdzie się wybierasz? — spytała z szelmowskim uśmiechem. To w niej lubiłam, ten optymizm każdego poranka. Zastanawiało mnie czy jak wstawała z łóżka obudzona dźwiękiem budzika, też była tak cholernie zadowolona.
— Do Nietoperza. Muszę z nim odbyć romantyczny spacer wzdłuż roślin w Zakazanym Lesie, a potem do Londynu. Chcesz coś z Pokątnej?
— Nie, dziękuję. Raczej wszystko mam. Jak przyjdziesz, znajdź mnie. Musimy porozmawiać. — Ucałowała mnie na pożegnanie i pognała przez otwarte drzwi Wielkiej Sali. Zmrużyłam delikatnie oczy zastanawiając się, czego blondynka chciała ode mnie i w jakim celu chciała się ze mną potem widzieć. Co prawda dawno nie miałyśmy chwili do rozmowy, a byłyśmy przyjaciółkami i powinnyśmy ją mieć, jednakowoż wiedziała, że każdego dnia jestem nieludzko wyczerpana. Wzruszyłam jednak ramionami pobudzona entuzjazmem dziewczyny. Ruszyłam powolnym krokiem w stronę wyjścia, jednak zagrodziła mi je Złota Trójca z oburzonym rudowłosym na czele, który miał zakrwawioną twarz z obszerną raną przy brwi. Skrzywiłam się, próbując dotknąć rany, jednak złapał moją rękę w połowie za nadgarstek. Moje zdezorientowanie było tak widoczne, że przez chwilę chciałam sobie samej wymierzyć siarczysty policzek.
— Co jest Ron?
— Co jest? Ty się jeszcze pytasz, co jest? — Jego ton był zimny, nie pasujący do kochanego Rona, który przywitał mnie z takim zaangażowaniem za pierwszym razem. Teraz po prostu zachowywał się, jakbym otworzyła Puszkę Pandory i zaatakowała nią całe społeczeństwo. — Pamiętasz, jak radziłaś nam przyjrzeć się Zabiniemu? Dzięki tobie nie dość, że Lavender leży teraz w Skrzydle Szpitalnym, to Neville o mało nie został skopany na śmierć — ryknął. Zauważyłam, że Wybraniec cały czas trzyma go za rękaw, żeby się nie wyrwał i nie skoczył mi do gardła. Stałam i ze stoickim spokojem próbowałam zrozumieć, dlaczego te wszystkie zdarzenia skupiały się na mojej osobie.
Czemu Ronald tkwił w przeświadczeniu, że to moja wina?
— Ale dlaczego twierdzisz, że to wszystko stało się przeze mnie? Przecież to wy tam poszliście, Merlin wie o której godzinie i nie wiadomo co robiliście. Ron na prawdę myślisz, że wiem jaki temperament mają przyjaciele Dracona?
— Bo to ty kazałaś nam się na nim skupić! Nie mieliśmy pojęcia, że skoro tak bardzo zainteresowałaś się przyjaźnią ze Ślizgonami zaczniesz również z nimi współpracować. Oszustwo czasami się obraca z podwojoną siłą — warknął, popychając mnie na ziemię. W mgnieniu oka zjawiłam się przy nim i przycisnęłam do muru, odsłaniając kły. Był przerażony, a z końca sali dobiegł mnie krzyk Dumbledore'a. Po chwili nas rozdzielał, trzymając Rona na bezpieczną odległość ode mnie. Ja natomiast poczułam na swoim ramieniu dłoń Snape'a, który wychodził razem ze mną, zostawiając połowę uczniów w niemałym szoku.
— Czyś ty zwariowała? Na łeb ci poszła para z herbaty, czy za dużo adrenaliny po wczorajszym spotkaniu z ojcem? — warknął, wchodząc do Zakazanego Lasu. Wszędzie pachniało wilgocią, ziemią i runem leśnym. Słyszałam pohukiwania sowy, szelest gałęzi pod kopytami terstali i świergot ptaków, przelatujących nad naszymi głowami. W lesie czułam się najbezpieczniej, a towarzystwo nauczyciela jedynie mi dodawało otuchy. 
— Wylał na mnie część swojej złości. Nie wiem dlaczego wini mnie za wypadek przy pracy. Skoro nie uważali na swoje działania, to dlaczego ja jestem osobą, która ma być obwiniana?
— Bo jesteś głupia, dajesz się i najprawdopodobniej sama skłoniłaś Weasley'a do działania. Patrz pod nogi, depczesz po czymś pożytecznym. — zbierał liście, kawałki patyków, do probówek wlewał smoliste ciecze w kolorze turkusu. — Brown ma silną barierę psychiczną, nie mówi nic o tym, co jej się przytrafiło. Wiemy jedynie, że Weasley nakazał jej bliższe spotkanie z Zabinim i odwrócenie jego uwagi podczas, gdy on i Longbottom będą szperać w jego szufladach. Ryzykowne i niemądre posunięcie — stwierdził.
Złapałam kolejną gałąź, która znalazła się przy moim bucie i westchnęłam cicho. Może to faktycznie było moją winą? Minęła godzina zanim wyszliśmy z lasu z probówkami pełnymi niestworzonych substancji, kieszeniami zapełnionymi przeróżnego rodzaju patykami, listkami, kamykami, orzechami i Merlin wie czym jeszcze. Odstawiliśmy wszytko do Gabinetu Snape'a i wyszliśmy na drogę główną, teleportując się na Pokątną. Ulica była pełna czarodziei, wszędzie dominował gwar. Zachichotałam kiedy spostrzegłam w jednej z szyb szczerzącego się myszoskoczka. Weszliśmy do sklepu aptekarskiego po rękawice ze smoczej skóry, fartuch lekarski, kalosze również ze smoczej skóry i kilka fiolek do eksperymentów. Zakupiliśmy również kilka ingrediencji potrzebnych do wykonywania niektórych mikstur zważywszy na ich przepisy. Nie spodziewałam się, że wszystko tak szybko się potoczy.
— Idź do tamtego baru, przyjdę do Ciebie za godzinę. Muszę załatwić ważną sprawę — warknął, odchodząc w pośpiechu. Stworzyłam niepozorną wizję podchodzącej do lokalu, a kiedy zniknął za zaułkiem, czmychnęłam w inną uliczkę i teleportowałam się pod zapisany na pergaminie adres.

George Prince
Dragon Alley
564-567, London. 

Spojrzałam do góry na potężny dom z zabudowanym murem wokoło i wypuściłam powietrze z ust. Ktoś, kto tu mieszkał musiał być bogaty i niewątpliwie nie lubił niezapowiedzianych wizyt. Pchnęłam metalową bramę i zapukałam nieśmiało w drzwi. Otworzył je mężczyzna ubrany w garnitur z triumfującym uśmieszkiem na twarzy.
— Słucham? W czym mogę panience pomóc?
— Szukam pana... — spojrzałam do torebki na karteczkę i posłałam mężczyźnie zakłopotane spojrzenie. — George'a Prince — mówiąc to cały czas patrzyłam w jego przenikliwe, zielone oczy. Wpuścił mnie do środka i zniknął tak szybko, jak tylko było to możliwe. Po chwili wrócił z mężczyzną o ciemnych włosach i prawdopodobnie nienagannych manierach, skoro ucałował mnie w dłoń i skłonił się nisko.
— George Prince. Mniemam, że to mnie pani poszukuje. Albus mówił mi, że nawiedzi mnie ktoś z jego wybrańców, jednak nie podejrzewałem, że są oni aż tak atrakcyjni. — Typowy amant po trzydziestce, z bogatym domem i brakiem żony. — Proszę za mną — powiedział, prowadząc mnie do obszernego salonu wykonanego w wiktoriańskim stylu. Usiadłam na kanapie i spojrzałam na mężczyznę, który usiadł naprzeciwko mnie.
— Ma mi pan przekazać informacje, których nie mógł pan przekazać panu Dumbledore'owi. Dyrektor nie mógł przybyć z powodu ważnej konferencji, która odbywa się właśnie teraz. A sprawa prawdopodobnie nagli, więc jeżeli byłby pan tak uprzejmy i zaczął od początku do końca, byłabym niezmiernie szczęśliwa. — Nie ukrywałam, że mi również zależało na czasie. Jeżeli nie wróciłabym do godziny, Snape postawiłby całe miasto na nogi, a potem zamordował mnie w jakimś zaułku. A wytłumaczenia na moje zniknięcie nie znalazłabym tak szybko.
— Otóż, chodzi o mojego siostrzeńca, Severusa. Moja siostra, a jego matka przed śmiercią powiedziała coś, co nie do końca potrafię zinterpretować. W krainie zwanej Haslem ukryła tajemną kulę magii, którą posiąść może jedynie prawowity potomek Merlina. Owa kula zwalczy zło i na zawsze zaprzysięgnie mugoli z czarodziejami. Myślę, że miała na myśli właśnie swojego syna — powiedział, popijając kawę z filiżanki. Ja natomiast skupiłam się na szarym dymie, który się z niej unosił. Snape potomkiem Merlina? Zbawcą świata? Gdybym mogła, wybuchłabym śmiechem.  
Gorzkim, nieroztropnym i niepohamowanym śmiechem.
— Więc profesor Snape jest ostatnim żyjącym potomkiem rodu Merlina? Skąd pan ma tę informację?
— Eileen była skrytą dziewczyną, ale doskonale potrafiła manewrować swoimi tajemnicami. Ostatnią wydusiła przed śmiercią tuż przy moim uchu.
— Ale to było lata temu. Czemu nie przekazał pan tej informacji dyrektorowi bądź samemu profesorowi Snape'owi? Mniemam, że byłoby łatwiej i mogliby opanować świat przed złem zanim powstał Voldemort i jego chore pomysły na zamordowanie większości mugoli.
— Nie o to chodzi. Nie mogłem wcześniej tego wyjawić, bo nie wiedziałem, że będzie to miało takie znaczenie. Albus może i wygląda na porządnego człowieka, aczkolwiek ostatnio zdaje się sam sobie nie ufać. A Severus powinien dowiedzieć się w odpowiednim czasie, a jak na razie niestety taki nie nadszedł, drogie dziecko. Mam nadzieję, że Albus przekaże mu tą informację łagodnie i postara się, aby mój siostrzeniec wypełnił swoje powołanie należycie — mruknął, wstając i podchodząc do okna. — Jeżeli to wszystko, co chciał dyrektor, to chciałbym zakończyć tą niezdrową rozmowę. Mam nadzieję, że spotkamy się ponownie, panno...
— Black. Miło było z panem porozmawiać. — Skwitowałam uśmiechem i ruszyłam do drzwi. Minęłam dwóch mężczyzn, z których jeden taksował mnie badawczo, a drugi posłał mi ciepłe spojrzenie. Wiedziałam jedno  jeżeli Snape dowie się, że jest Zbawicielem naszego świata i bohaterem przestworzy, prędzej stanie się dla mnie miły, niż w to uwierzy.
A to wierzcie mi, musiałby być największy cud na tym świecie.

2 komentarze:

  1. Voldemort drugim Hitlerem, hahah. Szybko Ci poszło napisanie tego rozdziału, mała. Zgrabnie to wyszło, nie spodziewałam się tego z Lavender, myślałam, że... Coś innego myślałam. :c
    W każdym razie Snape potomkiem Merlina?! Kompletnie się nie spodziewałam! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. I zapomniałam o najważniejszym! Ach, to moje roztargnienie... Do czego odnosi się cytat? :> Mój geniusz nie sięga tak daleko w zakamarki Twojego geniuszu, haha. <3

    OdpowiedzUsuń