sobota, 30 marca 2013

9. Tajemnice

Kolejny rozdział, miejmy nadzieję, że nie nudzący. Gdyby były jakieś pytania, prośby dotyczące komentarzy, proszę pisać.

Strach jest czymś normalnym. Czymś, co pobudza nas do wykonania danej czynności, bądź nam odradza jakiekolwiek przywiązanie. Jest silnym napięciem emocjonalnym, które na ogół pojawia się w trakcie zagrożenia, które może odcisnąć niemałe piętno na naszej, już i tak zdrowo rąbniętej psychice. Wiem coś o tym, gdyż strach był nieodłączną częścią mojego życia już od kołyski. Na ogół nie bałam się śmierci czy ciemności, jak większość znajomych mi mugoli. Bałam się przede wszystkim odczytania mojej osobowości, co nie było sztuką łatwą i postrzeganą jedynie poprzez pstryknięcie palca. Strzegłam każdej tajemnicy do cna i wierzyłam, że owe sekrety nigdy nie wyjdą na światło dzienne. Jako mała dziewczynka tłumaczyłam sobie, że strach nie jest czymś złym, a jedynie okrutnym.
Siedząc na drewnianej ławce uświadamiałam sobie, że dzisiejszy dzień rozpoczął się niespodzianką i niespodzianką się zakończy. Lucjusz Malfoy stanął przy ambonie i rozejrzał się po wszystkich. Jego spojrzenie było wyzute z uczuć, pełnie nienawiści i przesączone niewyobrażalnym cierpieniem, jakiego dokonała jego małżonka, po tylu latach małżeństwa i wzajemnej miłości. Usta miał zaciśnięte wąską linię, co sekunda przygryzając wargę. Jego ramiona były sztywne, oddychał równo, lecz płytko i cicho, jak gdyby bał się, że najmniejszy dźwięk wydobywający się z jego ciała, wystraszy zgromadzonych. Spojrzał w dół, jak gdyby nad czymś refleksyjnie się zastanawiał i chrząknął znacząco.
— Drodzy uczniowie. Przybyłem, by podać wam kilka istotnych informacji, z których większość może się wam nie spodobać. Jednak czym byłby świat pełen magii bez odrobiny szczęścia i rozrywki? — dodał, rozpromieniając tym twarze uczniów, a już w największej mierze Ślizgonów. Gryfoni nie byli zachwyceni faktem, że to Lucjusz Malfoy jest Ministrem Magii już od samego początku wyborów.
— Na początek, ja oraz wasz szanowny Dyrektor, przedyskutowaliśmy kwestię Balu Bożonarodzeniowego. Większość z was chciała, aby w tym roku odbył się na tej samej decyzji, jak ten rok temu. Uprzejmie informuję, iż przychyliłem się do tego pomysłu i każde z was powinno wypełnić listę obowiązków, dotyczących tego Balu. Przyjęcie wedle naszych ustaleń odbędzie się równo za tydzień około godziny 19, więc jestem rad, iż zobaczę wiele osób, ubranych w niesamowite kreacje — rzekł, patrząc zbyt wymownie w moją stronę. Może i była to halucynacja, jednak nie umknął mi fakt, że patrzył na stół Gryffindoru. — Druga, nieco mniej szczęśliwa sprawa, to sprawa dotycząca waszego bezpieczeństwa. Mianowicie mam na myśli strażników ciemności, którzy będą na zewnątrz budynku, oddaleni od terytorium szkoły o co najmniej 500m. Mniemam, że nie zaszkodzi to meczom Quiditcha, czy przechadzkach uczniów po Zakazanym Lesie w ramach odbywania szlabanów — dodał. Zauważyłam, że starał się rozluźnić napięcie, panujące w sali. Wszyscy twardo go obserwowali, raz chichocząc pod nosem, a za drugim razem potakując. Nie wiedziałam czyjej strony się mam trzymać.
— Kim są ci strażnicy ciemności? — spytałam szeptem, nachylając się ku Ginny.
— Dementorzy. Zjawy będące zakapturzone i mające głęboki otwór, zamiast ust. Są nazywani strażnikami, bo większość z nich strzeże Azkabanu, tego więzienia dla niebezpiecznych złoczyńców. Są dumą Ministerstwa i każde ich samowolne przewinienie traktowane jest surową karą. Mój tata twierdzi, że są wysłannikami Voldemorta i za czasów Knota były traktowane jako stwory o sercu z kamienia. Jako, że Lucjusz Malfoy jest brany pod uwagę służby Czarnemu Panu można to potraktować jako jego prezent dla nas. Uwielbia wszystko, co wiąże się z ciemnością i czarną magią — skwitowała. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś o takich manierach, poczuciu humoru i świeżym poglądzie na świat jest jednym ze Śmierciożerców.
Jak mówiłam, życie same niespodzianki w sobie ma.
— Mam nadzieję, że nie jesteście jakoś szczególnie zaskoczeni sprawą Dementorów. W przyszłym tygodniu do waszej szkoły zawitają porucznicy bezpieczeństwa, aby obliczyć ilu strażników z Azkabanu ma zawitać pod wasze mury. Życzę miłego dnia — zakończył i ustąpił miejsca starszemu mężczyźnie.
Dumbledore sprawiał wrażenie zmęczonego. Miał podkrążone oczy, bladą twarz i chwiał się niespokojnie. Już wiedziałam, że albo to skutek zbyt długiego żywota albo coś,co miało się na rzeczy, a mianowicie jakieś tajne zadania, które wykonywał bez porozumienia z nami, członkami Zakonu Feniksa.
— Moi drodzy! Ja mam dla was same, miejmy nadzieję, że dobre informacje. Pierwsza z nich to nowy profesor Obrony przed Czarną Magią, profesor Michael Werend! Pan profesor zgodził się nauczać was i pomagać przy każdej operacji w związku z niebezpieczeństwem, jakie nam zagraża. I nie obawiajcie się, nie straszne mu żadne węże, smoki, trolle czy inne stworzenia. Miejmy nadzieję, że zabawi tutaj dłużej — zachichotał pod brodą, tworząc szum i burzę oklasków, dla nowego nauczyciela.
— Druga i ostatnia sprawa. — teraz ton stał się nieco chłodniejszy, ale uśmiech, jakim operował Dyrektor od razu zapieczętował idealną dla zebranych informację. — Możecie śmiało opróżniać miski z jedzeniem. Smacznego! — krzyknął i wtem każdy zabrał się do nakładania gigantycznych porcji. Przede wszystkim ja, Ginny i reszta, która zjawiła się po całym apelu. Ronald wyglądał jak widmo, Harry jak sflaczałe koło samochodu, a Hermiona jak kościotrup. Spojrzałyśmy po sobie z Rudą i zaczęłyśmy potrząsać każdym z osobna.
— Wszystko w porządku? Wyglądacie jak doskonała imitacja zombie z odległej krainy śmierci. — Zamoczyłam kluseczkę ziemniaczaną w sosie i zjadłam ją ze smakiem. Moje podniebienie od razu poczuło ciepłą konsystencję pokarmu i umiliło mi objadanie się resztą przysmaków. — Tylko mi nie mówcie, że macie ciężej, niż ja. Snape skutecznie daje mi do zrozumienia, że nie spędzimy razem miłych dni.
— W sumie, to ona ma rację — rzekł Ron Nie ma nic gorszego, niż przebywanie z samym Nietoperzem. Śligoni albo mają nierówno pod sufitem albo uwielbiają się znęcać nad równymi sobie. Ledwo uszliśmy z życiem, kiedy Zabini nas zauważył pod garbem jednookiej czarownicy. Neville biega tak powoli, że przez ułamek sekundy zacząłem się modlić, żeby Filch nas wszystkich złapał. Na szczęście pojawiła się McGonagall... 
— Która wróciła z Ministerstwa razem ze mną — dopowiedziała Hermiona Miałyśmy niemiłą pogawędkę z Yaxleyem, którego zdaniem, kobiety nie powinny ingerować w prawo i zarządy terytorialne. Jego zdaniem, ja i profesor McGonagall powinniśmy stanowczo nie wdrążać się w Departament Tajemnic, bo nic prócz zakurzonych przepowiedni tam nie znajdziemy. Ja uważam, że ten cwany lis coś ukrywa i stara się nas odgrodzić od tamtego miejsca. Nie można ufać podopiecznym Lucjusza Malfoy'a, od razu czuć jakiś podstęp.
— Podstęp? Co masz na myśli? — spytałam, mrużąc oczy.
— Wydaje mi się, że Dumbledore słusznie nie mówił nic Malfoy'owi o naszych zadaniach. Jak na razie Lucjusz wie tylko, że mamy prywatnych opiekunów, którzy przygotowują nas do walki ze złem. Nie wie, że robimy coś wbrew prawu. Kiedy Yaxley zobaczył nas przed Departamentem, aż kolory mu odebrało. Co chwila na nas zerkał, żeby się upewnić, co robimy.
— Mój tata mówił, że Yaxley to szumowina — prychnął rudzielec Łazi za Malfoy'em jak wrzut na tyłku. Kiedy go nie ma, wszystkim rozkazuje i każe do siebie mówić "Lordzie Yaxley".
— To wszystko dziwne. Hermiona, powiedz Dumbledore'owi, że wpadnę do niego wieczorem, mam sprawę. A i zapytaj go, czy nie mógłby przywołać taty do zamku, muszę z nim także porozmawiać. Lecę, pa! — krzyknęłam. Biegłam jak na złamanie karku, przeskakując z jednego schodka na drugi, aż w końcu znalazłam się w gabinecie Snape'a.
Czmychnęłam wprost w ramiona kociołków, otwierając każdą pokrywę. Wywar Żywej Śmierci nie miał żadnego zapachu, a jego konsystencja wyglądała jak smoła. Uśmiechnęłam się pod nosem, nucąc piosenkę Sigura Rosa. Kojarzyła mi się szczerze mówiąc z katastrofą, jaką przyniosły hołdy szczęścia. Przelałam delikatnie eliksir do fiolek, korkując je dokładnie z należytą precyzją. Otarłam krople potu, spływające z czoła, albowiem wlewanie takiego typu wywarów było niesamowitym wysiłkiem, mimo że z opisu na to nie wyglądało. Odstawiłam kociołek z Eliksirem Wielosokowym do skrytki z kotłami i westchnęłam cichutko. Snape jeszcze jadł, więc mogłam rozejrzeć się po jego gabinecie, nie narażając się na wrzaski i wymachiwanie rękoma. Na jego biurku były porozwalane papiery, akta, listy, opisy. Wszystko pozapisywane pochyłym, cienkim i zamaszystym pismem. Przeczytałam kilka notatek, dotyczących przede wszystkim jakiś eliksirów.

Ból w okolicy serca. 
Otępienie umysłu. 

Druga kartka zawierała więcej informacji, ale i tak niczego mi nie przywodziła na myśl.

Wampiry mają różne upodobania. Piją krew zwierzęcą lub człowieczą, bez względu na smak, a jedynie na uczucia, wyrzuty sumienia. 
Szybkość. 
Czytanie w myślach.
Wampiry mają uczucia  śmieją się, płaczą, boją, czują ból. 

Czytając to miałam dziwne wrażenie, że Snape prowadzi obserwacje, dotyczące wampirów. Byłam ciekawa, czy wywar na przykładzie tojadowego dla wilkołaków, będzie miał takie same właściwości i konsystencję. Kilka minut czytania i nie usłyszałam, że ktoś schodzi po schodach, by za chwilę wparować bezpretensjonalnie przez drzwi. Snape od razu zabrał się do roboty, nawet na mnie nie zerkając.
— Co mam robić, profesorze? — spytałam, obserwując jego pracę.
— Siadaj i nie oddychaj — warknął.
Czytał kilka razy swoje wypociny, notował coś dodatkowego. Chrząkał, warczał... Nie chciałam mu przeszkadzać, toteż się nie odzywałam.
— Czy wampiry odczuwają jakiegoś rodzaju ból? Wilkołaki podczas pełni mają rozrost kości, które po pewnym czasie łamią się, aby się zregenerować. Czy wampiryzm ma chociaż podobne cechy, czy raczej nie macie ustosunkowanego bólu?
— Czy ja wiem. Zależy od zadawania nam bólu. Werbena, magia... Nie wiem o co może panu dokładnie chodzić. Są różne rodzaju bólu wampirów. Przykładowo werbena, która powoduje pewnego rodzaju oparzenia, które znikają po kilku minutach. Słońce powoduje to samo, tylko w spotęgowanym uczuciu. Werbena ma to do siebie, że może spowodować również utratę przytomności.
— A magia? Jaki ból odczuwacie przy pomocy magii?
— Tętniaki. Małe guzy, które rosną z wypowiedzianym zaklęciem, oczywiście takim, które jest do tego celu przeznaczone. Bolą i z każdym następnym słowem powodują otępienie umysłu — mruknęłam. Skinął głową i znowu nachylił się nad eliksirem. Spojrzałam na marmurowe ściany, gdyż bardzo brakowało mi tu okna, z widokiem na horyzont. Westchnęłam cicho i przyjrzałam się jego pracy. Kroił szybko, równomiernie i nie patrzył na rany, jakie czasami sobie zadawał. Wrzucał do kociołka, mieszał energicznie... Przy okazji czytał i pisał, więc już po jakimś czasie stwierdziłam, że nie bez przyczyny nosi miano Mistrza Eliksirów. Był przy tym tak męski i tak hipnotyzujący, że wpatrywałam się w niego jak w boski obraz. Nie wykazywał cienia przejęcia, nie spoglądał na mnie. Kiedy skończył, poprawił mankiet koszuli i przekręcił karkiem.
Był wycieńczony.
— Na dzisiaj koniec — powiedział.
— Już? — zdziwiłam się.
— Nie, pojutrze. Idź spać. Nad ranem wybierzemy się do Zakazanego Lasu. Nie mamy połowy składników, więc zapewne nie ominie nas wyprawa do Londynu. I ubierz coś normalnego, jesteś cała poplamiona.
— Pan nie wygląda lepiej — zauważyłam.
— Jeżeli masz mieć przytyk do mojego ubioru to zaznaczę, że zrobiłem znacznie więcej, niż ty. Jutro razem z tobą zajmę się resztą eliksirów.
— Po co?!
— Żebyś miała po co się głupio pytać.
— Też mi coś...
— Minus dwadzieścia punktów dka Gryffindoru. I zejdź mi sprzed oczu, bo będę miał koszmary. Uwierz mi, wole spać spokojnie i widywać cię jedynie nad ranem, niż widzieć twoje Black'owe rysy nawet wieczorami — powiedział z sarkastycznym uśmiechem, chowając ingrediencje do schowka.
— Black masz zamiar zrobić mi posłanie, czy wyjdziesz w końcu? Chyba, że chcesz dodatkowy szlaban, to służę z przyjemnością.
— Nie, podziękuję za tą przecudowną propozycję.
— Minus trzy...
— Dobrej nocy, Profesorze! — ryknęłam i uciekłam najszybciej jak się dało. Idąc do dormitorium zobaczyłam Lucjusza, opierającego się o ścianę. Kiedy mnie dostrzegł, od razu się rozpromienił i ucałował moją dłoń na powitanie.
— Co tu robisz? Już jest późno. Myślałam, że poszedłeś już do domu — mruknęłam. Nie wyglądał na wykończonego, ale ja owszem. Cały dzień w lochach dał mi się we znaki i czułam, że moje kończyny chciałyby jak najszybciej wylądować pod pierzyną.
— Chciałem cię zobaczyć. Masz ochotę na spacer? — spytał. Cholera nie, nie mam. Jak mu powiedzieć, że czuję się jak flegmatyczna, stara baba, która ledwo widzi na oczy i ma ochotę wylądować nie tylko w ciepłym łóżku, ale też w gorącej wodzie, pełnej bąbelków?
— Oczywiście — rzekłam, łapiąc go za ramię.
Wyszliśmy na błonia, spowite światłem przyćmionego księżyca, który nawoływał o późnej porze. Śnieg tak bardzo raził moje oczy, że przymrużałam je co chwila. Dopiero teraz się zorientowałam, że za niedługo Wigilia i Boże Narodzenie. Uśmiechnęłam się i zlustrowałam postać mężczyzny, który już od pewnego czasu przyglądał mi się badawczo. Nie speszył się moją gwałtowną reakcją, wręcz przeciwnie, przechylił głowę na bok i nadal taksował moją sylwetkę.
— Czemu tak mi się przyglądasz? — spytałam.
— Zastanawiam się co jest w tobie takiego, że nie potrafię oderwać wzroku. Czy to ta wiecznie rozpromieniona twarz, czy wybuchowy charakter, który objawia się jedynie w momentach, kiedy jesteś przy mnie. Słyszałem, jak kłóciłaś się z Severusem. Coś poważnego? — Podsłuchiwał nas. To świadczy o jego zaangażowaniu w nie swoje interesy.
— Nie. Po prostu był dzisiaj jakiś zmieszany i nie bardzo wiedział, do czego byłabym mu potrzebna. Chciał, żeby mu posortować kociołki według rozmiarów, a ja wolałam według odcieni, nic ciekawego. — Nie chciałam, żeby ktokolwiek z Ministerstwa dowiadywał się o naszych działaniach, a już zwłaszcza nie sam minister. W pewnym momencie spojrzałam na zegarek, który wskazywał dokładnie porę wieczorną, czyli godzinę, w której miałam się udać do Dyrektora. Przygryzłam nerwowo wargę i spojrzałam na mężczyznę. — Muszę iść. Dyrektor mnie wzywał, pewnie chodzi o coś ważnego.
— Skoro tak. — Wziął moja dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek. Zarumieniłam się, lecz starałam się to zatuszować kamienną postawą. Odszedł, przechodząc przez bramę i teleportował się. Zaklinałam w duchu wszystkie istoty odpowiadające za zbyt szybki upływ czasu! Weszłam do zamczyska i w wampirzym tempie znalazłam się przy kamiennej chimerze. Wypowiedziałam gładko hasło i zapukałam w mosiężne drzwi.
— Proszę. — Usłyszałam radosny dźwięk głosu Dumbledore'a, więc stwierdziłam, że nasza rozmowa nie będzie czymś posępnym. Kiedy drzwi się otworzyły, spojrzenie na świat zasłoniła mi postać mojego ojca. Objął mnie w pasie i zakręcił delikatnie.
— Nic ci nie jest? Jak się czujesz?
— Syriusz, minęło kilka dni od ataku. Skoro jeszcze żyję, to znaczy, że absolutnie nic mi nie dolega. A teraz jeżeli wybaczysz, chciałabym usiąść. Moje nogi powoli drętwieją od codziennego schodzenia i przesiadywania w lochach. Dyrektorze, przyszłam w sprawie tego adresu, który mi pan podał ostatnim razem.
— O co chodzi, Jennifer?
— Jutro wybieram się z Profesorem Snapem do Londynu, aby wykupić kilka potrzebnych przedmiotów na Pokątnej. Chciałabym, aby zlecił mu pan coś, co nakaże nie pójście z nim. W tym samym czasie, ja mogłabym udać się do tego człowieka i z nim porozmawiać. — Wymyśliłam ten plan już w lochach. Nie dość, że do Pokątnej miałabym zapewnione bezpieczeństwo, to jeszcze nie musiałabym wracać sama. Czysto, klarownie i łatwo.
— Zgadzam się. Porozmawiam z Severusem nad ranem.
— Jaka to sprawa, Albusie? Chwila, czy ja o czymś nie wiem? — Syriusz był zaciekawiony, lecz przez całą naszą krótką wymianę zdań milczał, jak gdyby wszystko kalkulując. Wybuchnął dopiero po oznajmieniu werdyktu. Cały Black.
— Powiem ci później. Jennifer, o czymś chciałaś porozmawiać z ojcem? — spytał Dyrektor, w nadziei, że wybawię go od sterty pytań, układających się w głowie ojca. Zachichotałam delikatnie i posłałam czarodziejowi uśmiech.
— Tato? Chodzi przede wszystkim o wsparcie finansowe. Nie mam tutejszych galeonów, a nie chciałabym narażać sakiewki profesora na drastyczny spadek. Mógłbyś zezwolić na otworzenie twojego sejfu? — musieliśmy kupić wiele przyborów, a to graniczyło z ogromnymi kosztami. Ja nie miałam nic, a co dopiero Nietoperz.
— Oczywiście. Lecz czy wytłumaczycie mi proszę... — zaczął, jednak ucałowałam go i posłałam wymowne spojrzenie Dyrektorowi. Skinął głową i odprowadził mnie wzrokiem do drzwi. Pożegnałam się i wybiegłam niczym torpeda, w minucie znajdując się w swoim dormitorium, ściągając ciuchy z siebie i zakładając piżamę. Byłam tak bardzo zmęczona, że nie zauważyłam braku jednej osoby w łóżku.
Mianowicie Lavender.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz