niedziela, 30 grudnia 2012

8. Rodzinne niesnaski

Ten rozdział poświęcony jest przede wszystkim zadaniom, jakie są podzielone między uczniów i lekcji Snape'a z Jennifer. Wiem, przynudzam, ale następne rozdziały będą zawierać znacznie więcej pikantnych szczegółów. Piszcie w komentarzach, jakie byście chcieli wątki, a zastanowię się nad ich wdrążeniem w życie. Z góry dziękuję za czytanie, pyszczki. 

Niektóre rodziny mają zapisane w historii szczęśliwe zakończenia. Połączone wtedy więzami miłości i radości, wzajemnej akceptacji, dożywają stu lat i umierają z uśmiechem na ustach. Niektóre, na pozór najwspanialsze i nie budzące chociażby podejrzenia katastrofy, kończą się szybciej, niżby myślał najmądrzejszy mędrzec tej ziemi. Tak było w tym przypadku, kiedy Draco stojąc z nieodgadnionym wyrazem twarzy, przyglądał się doprowadzającej się do porządku Narcyzie. Przygryzłam nerwowo wargę i odwzajemniłam zażenowane spojrzenie przyjaciółki, która w razie wypadku, trzymała dłoń na ramieniu blondyna.
Stał nieruchomo, z trudem łapiąc oddech i zerkając to na Rudolfusa, to na swoją matkę.
— Draco, posłuchaj... Na prawdę nie rozumiesz o co chodzi, jesteś jeszcze...
— Za młody? Niedorozwinięty, nieogarnięty, co jeszcze mi powiesz? Że nie jesteś tu z własnej przyjemności? Że nie pieprzysz się z moim wujem, podczas gdy twój mąż siedzi i wita gości? Podczas gdy ciotka siedzi w Azkabanie i usycha z szaleństwa? Oszczędź sobie farmazonów — warknął. Był blady jak ściana, drżał niebezpiecznie i przez moment wydawało mi się, że jego oczy były przeszklone, pełne łez. Ścisnęłam jego dłoń czując, jak wzbiera się w nim fala wściekłości. Wbiłam mu paznokcie w skórę, a kiedy chciał zaprotestować pokiwałam przecząco głową.
— Draco chodźmy, trwa przyjęcie...
— Doprawdy? Wydawało mi się, że urządziliście sobie przyjęcie w gabinecie ojca?
— Nie tym tonem, smarkaczu. — Do rozmowy wtrącił się mąż Lestrange, rozglądając się niespokojnie. Na ścianach wisiały portrety, rodzinne fotografie, dyplomy. Przez moment było mi z tym źle, że pomyliłam drzwi i że w ogóle śmiałam zaprzestać tej ceremonii oddawania sobie czułości na mahoniowym biurku, ale na Merlina, wpadłam w krąg zdrady i trzeba to było oświadczyć niedoinformowanemu jeszcze Lucjuszowi.
— Pójdę do twojego ojca, poczekaj Draco. Zaraz wrócę — powiedziałam spokojnie, puszczając jego dłoń. Narcyza zbladła, podbiegła do mnie i zacisnęła szczupłą, trupią dłoń na moim karku. Pech chciał, że natrafiła na nieodpowiednią przeciwniczkę w efekcie czego sekundę później to ja przyciskałam jej wątłe ciało do ściany. Zaczęła się wyrywać, co dostrzegło bystre spojrzenie ciemnowłosego, który skoczył na mnie i zaczął ciągnąć za włosy. Deborah i Draco nie pozostawali mu dłużni.
— Co tu się do jasnej cholery dzieje? — usłyszeliśmy złowieszczy syk w progu drzwi. — Draco, Deborah? Rudolfusie, bracie mój miły, co tu robisz? Miałeś czekać na mnie obok stołu z ponczem. — Podszedł do niego Lucjusz i poklepał po plecach. Zrobiło mi się niedobrze, bo widok miłujących się szwagrów, z czego jeden z nich ukradkiem spoglądał na rumieniącą się Narcyzę, przywodził na myśl jedynie skręt jelit.
Zbladłam.
— Jennifer? — zatroskany głos Draco i delikatna dłoń Debby przywróciły mi świadomość. Lucjusz był bliżej i oglądał moje źrenice z niewiarygodną czułością.
Albo i pożądaniem.
— Przepraszam, muszę już iść. Zbyt długo tu zabawiłam. Deboarh, pójdziesz ze mną czy zostaniesz tu jeszcze z Draco? — spytałam, świdrując najlepszą przyjaciółkę wzrokiem. Skinęła pospiesznie głową i mrugnęła łobuzersko do chłopaka. Chwyciłam jej rękę i teleportowałam się wprost przed zamczysko Hogwartu. Zaczął padać śnieg, więc nałożyłam kaptur płaszcza i ruszyłam swawolnym krokiem do wejścia. Milczałyśmy, co minuta wzdychając ciężko, prawdopodobnie na myśl o tym samym.
— Debby, posłuchaj... Nie uważasz, że Lucjusz powinien wiedzieć o tym całym zdarzeniu? W końcu nie na co dzień widzi się kochającą rodzinę, a kilka godzin później jedno z nich rujnuje przyszłość wszystkich. Zrozumiałabym, gdyby nie mieli dzieci, ale na litość boską, Draco to wszystko widział! — krzyknęłam, wchodząc po schodach. Po korytarzach przemykały duchy, uczniowie patrolujący korytarze, a kilka razy spostrzegłam nawet pojedynczych nauczycieli. Byłam na tyle wyprowadzona z równowagi, że mojej uwadze umknął fakt, że jutro był dzień praktykowania u Snape'a.
To znaczy dzisiaj, za trzy godziny, gdyż była druga w nocy.
— Nie do nas należy to zadanie, wystarczy, że albo Draco mu powie albo Narcyza, bądź Lestrange się przyzna. Zostawmy to w rodzinie, dobrze?
Skinęłam mozolnie głową, obejmując jasnowłosą. Zawsze wiedziała co w danej chwili powiedzieć, tak, aby załagodzić sytuację. Była niebywale sprytna i wierzyła we wszystko, co dobre.
Oczywiście nie mogłaby być idealna ze swoim wrodzonym darem do denerwowania ludzi. Była moim osobistym szatanem i aniołem w jednym.
Weszłam po marmurowych schodkach, podciągając się na barierce i kiedy tylko wypowiedziałam hasło do wieży, natrafiłam na drzwi własnej sypialni i poczułam pod ciężarem własnego ciała puszystą, flanelową pierzynę, moje powieki opadły i oddały moje ciało po opiekę Morfeusza.

   Słońce przedzierało się przez chmury, rozświetlając wszystko, co jest wokoło zamczyska. Błonia nadal pokryte puszystym śniegiem, były niemalże rzucające się w oczy z najwyższej wieży. Hagrid ciągnął po nim wielkie drzewo, pełniące rolę choinki. Ptaki sunęły przez niebo, opowiadając niesamowitą pieśń w swoim języku, a uczniowie wstawali do życia.
To znaczy, tylko wybrańcy.
Przetarłam zaczerwienione oczy i spojrzałam przez okno. Uśmiech nie był moim sprzymierzeńcem o godzinie czwartej nad ranem, ale nie był też czymś wymuszonym. Wstałam, sięgając po czysty i uprasowany mundurek, spięłam włosy w idealny kok, upewniając się przy tym, czy żaden niesforny kosmyk nie wystaje spod gumki. Spojrzałam ostatni raz na pokój (Muszę wspomnieć, że wszystkie dziewczyny już wstały, bo one również od dzisiejszego dnia zaczynały zajęcia ze swoimi opiekunami.), wzięłam różdżkę ze stolika nocnego i skierowałam się do Wielkiej Sali na wcześniejsze śniadanie. Kiedy przestąpiłam próg jadłodajni, od razu poczułam smak świeżo upieczonych tostów, dżemu malinowego i słodkiej woni miodu. W podskokach obeszłam wszystkie stoły, zasiadając przy Hermionie i Ginny. Spoglądały nerwowo w stronę Lavender Brown, która wbrew pozorom, nie wyglądała najlepiej.
— Czy wszystko w porządku? Co jej jest? — spytałam, lustrując obie dziewczyny. Westchnęły ciężko i obróciły się w moim kierunku.
— Wiesz, że ona także jest w Zakonie Feniksa? — napomknęła Ruda. Skinęłam głową. Prawie każdy gryfon, z którym nawiązywałam kontakt, uczestniczył w pierwszym zebraniu dla młodych.
— Dostała nieciekawe zadanie. Razem z Kingsleyem ma szpiegować pracowników Ministerstwa. Będzie jego prawą ręką, asystentką, która jest na stażu. Przede wszystkim, ma się zatoczyć obok takich szych jak Malfoy i Yaxley — szepnęła brązowowłosa. Nie znałam osobiście charakteru Lavender, jedynie fakt, że mieszka ze mną w dormitorium i przystawia się do Ronalda. Wyglądała na dziewczynę pewną siebie i znającą każdy szczegół dbania o urodę.
— A jak u Ciebie? Jak wczorajszy bal? — Rudowłosa zachichotała. Zesztywniałam i szybko spojrzałam na stół ślizgonów. Draco owszem, nie uczestniczył w naszym zebraniu Zakonu Feniksa, ale miałam nadzieję, że ześlizgnie się z łóżka kilka godzin wcześniej. Ani jego, ani Debory nie mogłam wypatrzeć przy stole Slytherinu.
— Myślę, że doskonale, ale wiecie jak to jest na takich balach. Tańce, rozmowy, plotki, romanse. — Zaczęłam jeść w obawie, że niepowołane informacje wyciekną zbyt szybko i to z moich ust.
— Romanse? Może nasza słodka Jey też z kimś nawiązała miłosny sekrecik? — spytała Miona. Zachłysnęłam się tostem, ledwo oddychając. Co miałam powiedzieć? Całowałam się z Ministrem Magii? Tak, było mi z tym przyjemnie? Po chwili obok nas zjawili się Harry i Ron, z ledwo otwartymi oczyma, zapuchniętymi policzkami i rozczochranymi włosami. Wyglądali na niewyspanych i niezbyt kontaktujących, gdyż Ronald nalał sobie soku do płatków i chciał jeść bułkę z dropsami. Zachichotałyśmy wszystkie równocześnie, także blada jak ściana Lavender, przybliżająca się od tamtejszej odległości.
— Hermiona... Potem musimy porozmawiać na osobności. Chodzi o Rona — wyszeptał Wybraniec, całkiem otrzeźwiały po łyku soku dyniowego. Dziewczyna skinęła głową i zerknęła ukradkiem w moją stronę. Wzruszyłam ramionami, dając jej do zrozumienia, że kompletnie nie wiem o co może chodzić.
— Dobrze, pogaduszki. Harry kiedy pierwsze zajęcia oklumencji? — spytałam, rozluźniając napiętą atmosferę.
— Pojutrze mam się stawić u Snape'a. Dzisiaj z Remusem musimy wybrać się do kilku okolicznych wilkołaków i wypytać ich o stronę, na jaką chcą przejść. Remus twierdzi, że większość wybierze stronę Voldemorta, gdyż jest ona o wiele bardziej opłacalna. Mają przewagę liczebną i nie mają zbyt dużej ilości wampirów w swoich szeregach.
— Wampiry nie chcą współpracować z wilkołakami, to oczywiste. A może hybrydy by współpracowały?
— Wątpię, ale spytać nie zaszkodzi. Nie chcemy mieszać w to każdego napotkanego mieszańca, musimy mieć armię znanych i pewnych ochotników do pokonania czarnej magii.
— A jak z tobą Ron? Gdzie jest Neville?
— Już od godziny sterczy przy wejściu do Domu Węża i próbuje wyłapać jakieś szczegóły dotyczące Malfoy'a i jego przebrzydłej paczki. Słyszałem, że byłaś z nim wczoraj na balu. Mówił coś szczególnego? — spytał zaaferowany.
— Nie. Nie przebywałam z nim, wolałam nie angażować się w sprawy śmierciożerców. Ale mam informację, która może wam pomóc chociaż w niewielkim stopniu. Blaise i Draco są skłóceni, ale na razie zostawcie to w spokoju. Na waszym miejscu przyjrzałabym się bardziej Blaise'owi. Jego rodzina od lat służy Czarnemu Panu i jest na drugim miejscu najwierniejszych — rzekłam, popijając śniadanie sokiem pomarańczowym. Byłam zregenerowana, tylko nogi niemiłosiernie mnie bolały. Spojrzałam przelotnie na Ginny, która razem z Luną miała stawić się dzisiaj u Dumbledore'a w sprawie przepytywania uczennic z poszczególnych domów. Martwiłam się też o Mionę, którą czekał równie ciężki dzień, co mnie.
— Miona? Ty i Profesor McGonagall wybieracie się dzisiaj do Departamentu Tajemnic?
— Prawdopodobnie. Powiedziała, że kiedy skończę śniadanie mam natychmiast zjawić się u niej. Możesz się nas spodziewać w godzinach popołudniowych. Wspominała coś o Eliksirze Wielosokowym — powiedziała. Czyli dzisiaj mam mnóstwo pracy i zajęty cały dzień.
Elegancko.
— Słuchajcie, ja się zbieram. Trzymam za was wszystkich kciuki. — Pomachałam im i czmychnęłam wprost do podziemi. Miałam promyk nadziei w podświadomości, że dzisiejszy dzień przeżyję bez szwanku.

Harry był tego dnia nie do życia, a to z powodu jednej rozmowy ze swoim rudowłosym przyjacielem. Przez całą noc rozmawiali  to o wojnie, to o Zakonie, to o dziewczynach... Po śniadaniu zabrał Hermionę na bok, jednocześnie denerwując się zwiastującą rozmową. Po chwili milczenia przełamał się i zaczął mówić, niespokojnie wymachując rękoma:
— Posłuchaj Miona, dobrze wiesz, jaki jest Ronald — zaczął. Brązowowłosa niezbyt wiedziała co Wybraniec ma na myśli, jednak uważnie wtapiała się w rozmowę. — Czasami w przypływie odwagi coś powie no i tym przysporzy nie tylko sobie wiele kłopotów...
— Harry, do rzeczy, błagam. Mam dzisiaj napięty dzień...
— Tak, tak, przepraszam. Czy... czy ty nadal coś do niego... no wiesz... czujesz? — spytał, spoglądając w ziemię. Dziewczyna zaczerwieniła się, ale nie z przypływu gorąca i motylków w brzuchu, jak to miały teraźniejsze nastolatki. Zaczerwieniła się ze złości, że Harry miał czelność zapytać ją o coś tak nietaktownego.
— Harry przepraszam cię, ale nie z tobą mi dane rozmawiać na takie tematy. Doskonale wiesz, że Ronald jest szczęśliwy z Lavender, nie chcę im psuć tego związku — mruknęła. Czarnowłosy ugryzł się w język, bo wiedział, że nadepnął na odcisk przyjaciółki. Pokiwał delikatnie głową i położył dłoń na jej ramieniu.
— Ja po prostu chcę waszego szczęścia.
— Wiem, Harry. Masz zbyt wielkie serce, by marnować je dla siebie. I wiesz o co dokładnie mi chodzi. Porozmawiaj z Ginny — napomknęła.
— Nie. Ten etap jest już skończony w moim życiu, chyba, że Ginny się rozmyśli i postanowi do mnie wrócić — odparł, wzdychając ciężko. Hermiona pokiwała głową i ucałowała chłopaka na pożegnanie. Wybraniec tymczasem został na korytarzu, myśląc o czerwonych włosach i zawsze uśmiechniętych oczach.
Tak, kochał Ginny.
Tak samo, jak Hermiona kochała Harry'ego.

Ciemne lochy wydawały się jeszcze bardziej przytłaczające, niż opowiadano. Owszem, byłam tutaj zaledwie raz, ale za drugim razem było o wiele gorzej. Kilka razy pomyliłam drzwi, dlatego dzięki Merlinowi wyszłam wcześniej ze śniadania. Na samym końcu korytarza spotkałam Dracona, który wbrew moim myślom, zachowywał się normalnie.
— Cześć — mruknęłam.
— Cześć. Jak po balu? — spytał. Był naturalny  żadnego cienia smutku, rozpaczy czy nawet gniewu. Wzruszyłam ramionami, gdyż nie wiedziałam, co mam mu dokładnie powiedzieć. Że bolą mnie kostki? Że żałuję, że otworzyłam drzwi do gabinetu jego ojca? Że całowałam się z jego ojcem?
— Nijak. A jak z tobą? Wszystko...
— W porządku, Debby pyta mnie o to od kilku godzin.
— Spała z tobą w dormitorium? — spytałam zszokowana. Skinął głową na potwierdzenie, więc na mojej twarzy pojawił się sprytny uśmiech. Wydawało się, że wszystko jest w idealnym porządku i nic nie zakłóci tej harmonii. Nic prócz...
— Dziękujemy Severusie, to nam na prawdę na rękę. — Usłyszałam głos Lucjusza, który wychodził z gabinetu Nietoperza, prowadzony pod rękę z Narcyzą. Poczułam, jak ciało blondyna napręża się, jak gdyby chciał rzucić się jej do gardła. Chwyciłam go za rękę i ścisnęłam ją łagodnie. Oddychał równomiernie, ale jego oczy wodziły za rodzicami jak łapczywe zwierzę, czekające ofiary.
— Draco, kochanie...
— To chyba nie do mnie powinnaś kierować ten zwrot — odwarknął chłopak.
— Ale... — Jego matka wydawała się wstrząśnięta. Blondyn puścił moją rękę i podszedł do niej najszybciej, jak potrafił.
— Jeżeli ty mu nie powiesz, ja to chętnie zrobię... — syknął. Lucjusz patrzył to na niego, to na żonę, aż w końcu zwrócił zaskoczone spojrzenie na mnie. Podeszłam do nich i zwróciłam ciemne tęczówki na starszego mężczyznę.
— Co mi powiesz, Draco? — spytał Lucjusz, nadal mierząc się ze mną wzrokiem. Jak za pewne część z was się nie domyśla, używałam zaklęcia łagodzącego cierpienie. Czekałam na doskonały moment, w którym spotęguję jego działanie.
— Że się pieprzy z Rudolfusem. Prawda, mamo? — warknął, odchodząc. Zaklęcie zostało odepchnięte, a ja wbrew pozorom, wolałam cofnąć się do gabinetu Snape'a. Wyglądał na wyprowadzonego z równowagi, ale przyglądał się całemu zajściu w ciszy. Tak, jak ja.
— Lucjusz... Ja...
— Nie. Nie musisz się tłumaczyć, Narcyzo. To zupełnie zrozumiałe, że Rudolf jest mężczyzną wyjątkowym, przypasowanym do twojego wyrafinowanego gustu. Nie dziwne, że właśnie twoja siostra wybrała go na męża — skomentował, podchodząc do Snape'a.
— Jeszcze raz dziękuję za przysługę. Sam bym tego lepiej nie rozpracował. Jennifer, miłego dnia. — Posłał w naszą stronę uśmiech pokerzysty i ostatni raz zmierzył kpiącym spojrzeniem swoją żonę.
— Nie mam ci za złe. Jesteś kobietą o zbyt wysokim mniemaniu i jedyne, czego mi żal, to Dracona. Wolałbym wiedzieć, że mój ojciec skrzywdził rodzinę, niż matka, która uchodziła za pierwowzór. Teraz tylko czekać na Bellę, która rozwali cały Azkaban, żeby dobrać się do twojego gardła. Żegnam — rzekł i odszedł w stronę światła, dochodzącego z wyższego piętra. Spojrzałam na kobietę w jasnych włosach, która wpatrując się z kamienną twarzą w naszą dwójkę, odeszła za mężem. Czy to normalne, że na pozór idealna rodzina teraz została podzielona na kawałki?
— Długo będziesz tak sterczeć? — warknął Snape. — Nie mam czasu na twoje fanaberie, Black. Mamy mnóstwo pracy.
— Tak, profesorze. Przepraszam, że musiał pan tyle czekać. — Przeszłam przez ogromne, mahoniowe biurko i spoglądałam, jak krząta się po wszystkich półkach w poszukiwaniu czegoś, co uznał za nieważne. Po chwili wrócił z parą rękawic, wyjątkowo ciężko wyglądającym fartuchem i okularami na oczy. Spojrzałam na niego jak na idiotę, nadal nie wiedząc, po co mi to przyniósł.
— Co tak sterczysz i gapisz się jak żaba w smocze jaja? Zakładaj to! — syknął, dochodząc do jednego z kociołków. Pospiesznie nałożyłam wszystkie części kostiumu na siebie, przeklinając w duchu okropnie ciężki fartuch, który zdecydowanie nie nadawał się na moje cierpiące plecy.
— Co dzisiaj robimy? — spytałam zaciekawiona.
— Veritaserum, Eliksir Wielosokowy oraz Wywar Żywej Śmierci. Jak robi się Veritaserum wiesz, a reszta?
— Nie mam zielonego pojęcia o żadnym z tych eliksirów.
— Idealnie, jestem zadowolony z tej współpracy. Śmiem stwierdzić, że Longbottom to prawdziwa gwiazda eliksirów i chyba mu podwyższę stopień, dzięki tobie i twojej głupocie. Wiesz, gdzie są podręczniki, więc zabieraj się do roboty. — Kolejny raz Snape na mnie warknął. Chwyciłam kilka opasłych tomów w dłonie i zaczęłam wertować strony. Eliksir Wielosokowy przebolałam bez piśnięcia, ale Wywar Żywej Śmierci musiałam skomentować.
— Po co wam to świństwo?
— Po pierwsze, zważaj na słownictwo w moim towarzystwie, Black. Po drugie, jeżeli jeszcze do tego nie dojrzałaś, Śmierciożercy mają znacznie lepsze formy zabijania ludzi, więc to jest nasza łagodna odmiana. Uznaj to za wyrok sprawiedliwości ze strony białej magii. Coś jeszcze?
— Nie — mruknęłam, wyciągając pospiesznie dwa kotły i gotując w nich wodę. Wszędzie krążyły opary, niemożliwe do zniesienia. Byłam cała mokra od potu, czułam, że moje płuca zbyt długo nie wytrzymają takiej temperatury. Zaczęłam od Wywaru, krojąc korzeń asfodelusa i piołunu, wrzucając go do kotła i pieczołowicie mieszając. Z korzeniem waleriany było o wiele trudniej, gdyż pachniała w tak odurzający sposób, że moje oczy ledwo trzymały się w oczodołach. Jednak nie to było moją pięto achillesową. Sopophorous był tak twardy, że kilka razy wyślizgnął mi się z dłoni i na moje nieszczęście, za ostatnim razem walnął Nietoperza prosto w czoło.
— Ups...
— Ups to zaraz zrobię, kiedy wywalę ci ten wywar na łeb. Nie przeczytałaś dokładnie instrukcji, kretyńska maso. — Podszedł do mnie, wertując kartki jak opętany. Przysunął mi tekst pod sam nos i nakazał czytać na głos.
— Zgnieść fasolkę sopophorousa tak, aby do wywaru wleciał jedynie sam sok, a nie cała fasolka. — Przeczytałam i przygryzłam wargę. Zrobiłam tak, jak nakazała książka, to oczywiste. Wszystko zamieszałam i przykryłam wiekiem, zmniejszając ogień.
— Ale, Panie Profesorze, ten Wielosokowy warzy się miesiąc... Dzisiaj rozmawiałam z Hermioną i ona powiedziała, że potrzebują go na dzisiaj. — powiedziałam, patrząc na czarnowłosego. Wzbierał się w nim gniew, widziałam to.
— Mam zapas eliksiru na zapleczu. Te, które ty robisz będą potrzebne na potem - powiedział to w miarę spokojnie, więc zignorowałam mordercze spojrzenie i wzięłam się za krojenie składników. Ten eliksir poszedł mi o wiele łatwiej, więc kiedy po godzinie zakrywałam kociołek wieczkiem, postanowiłam zobaczyć co robi Snape.
— Co to? — zapytałam, zerkając mu przez ramię do kociołka z dziwną substancją.
— Nie twój interes — rzucił Skończyłaś?
— Tak. Zamieszałam zgodnie ze wskazówkami, odstawiłam na dziesięć minut, przesączyłam i zostawiłam na ogniu. Wydaje mi się, że do dwóch godzin powinnam przelać do probówek.
— Jednak twój mały mózg coś pojął. Przygotowuje recepturę na podobieństwo wywaru tojadowego. Wampiry mają taki wywar regulujący zmianę w potwora spijającego krew z żyły, czy to przychodzi naturalnie?
— Naturalnie. Nie mamy nic takiego, co zmienia nasze przyzwyczajenia, bądź zatrzymuje wampiryzm. Ale może pan spróbować.
— A co ja robię? Czytam gazetę z nogami na biurku? — odburknął. Wzięłam głęboki oddech i wypowiedziałam pod nosem stertę okropnych nazewnictw dla mojego mentora. Po minucie na jego twarzy pojawił się sarkastyczny uśmieszek.
— Co?
— Właśnie mi uświadomiłaś, że jesteś pod moim nadzorem. Słysząc te jakże zadowalające przekleństwa z twojej strony zatwierdziłaś minus dwadzieścia punktów dla swojego Domu. Zajmij się czymś pożytecznym, bo przy takich wiatrach twój Dom będzie na ostatnim miejscu, a Minerwa już nie będzie się tak chwalić Pucharem Domów. Zhańbisz cały Gryffindor — powiedział, mieszając miksturę o czarnej barwie. Z czasem przybierała inne kolory: zielony, czerwony, niebieski, żółty, a na sam koniec miał barwę podchodzącą pod fiolet.
— Idź na obiad.
— Hm?
— Czy ja muszę powtarzać swoje zdania? Czy tak trudno twojej wysokości odebrać połączenie komunikacyjne? Do jasnej cholery, masz iść na obiad. Dotarło? — ryknął.
— Przecież nie jestem głucha, wiem co pan powiedział!
— Wynocha stąd. I żebym cię tu widział za godzinę, bo jak nie, to ten Wywar Żywej Śmierci, znajdziesz w swoim soku dyniowym — mruknął, zajmując się grzebaniem w jakichś papierach. Wykręciłam oczyma i wyszłam, trzaskając drzwiami. Wspięłam się po schodach i prawie zderzyłam się z mężczyzną.
— Witaj! Jestem Michael Werend, nowy nauczyciel Obrony przed Czarną Magią. — Mężczyzna potrząsnął moją ręką, uśmiechając się pogodnie. — A ty? Widzę, że wychodzisz z lochów, ale krawat masz czerwono złoty. Szlaban u mojego starego przyjaciela?
— Jennifer Black. Nie, jestem podopieczną profesora Snape'a, jeżeli o niego panu chodzi.
— Na Merlina, i jak? Zachodzi za skórę?
— Chyba pod skórę, jak wielki wrzód na tyłku — parsknęłam. Dopiero po chwili zorientowałam się, że mówię o nauczycielu do przyszłego nauczyciela. Jeszcze jego najlepszego przyjaciela.
— Cały Sev. Jest u siebie? Dawno go nie widziałem, muszę mu poopowiadać co u mnie się działo.
— Pewnie, że jest. Miło mi było pana poznać, panie Werend.
— Cała przyjemność po mojej stronie. — Ukłonił się, całując moją dłoń. Zachichotałam i weszłam do Wielkiej Sali, naglona przez zapach soczystych potraw. Usiadłam przy stoliku, witając się z rudowłosą. Zanim usiadłam, oczywiście odmachałam Debby i Draconowi, którzy siedzieli jak na skazaniu.
— Co się dzieje? Czemu nikt nie je?
— Minister Magii zaraz przyjdzie. Ma nam coś ważnego do obwieszczenia. Teraz trwa narada, więc musimy się wstrzymać z jedzeniem. Podobno Czarny Pan ma coś w zanadrzu. Określił to asem w rękawie, więc najprawdopodobniej dzisiaj odbędzie się spotkanie Zakonu. — Westchnęła. Skinęłam pospiesznie głową i wtem do sali wkroczył Lucjusz, za nim Dumbledore i całe grono pedagogiczne, włączając nowego nauczyciela i zniesmaczonego Snape'a, który trwał przy jego ramieniu.
— Kto to? — spytała Ruda, przypatrując się Michaelowi Werendowi.
— Nowy nauczyciel. Ginny? — spytałam, ale Ruda była już całkowicie oczarowana. Moje usta wygięły się w radosnym cieniu, bo Ruda chyba zakochała się w nieodpowiednim człowieku. No, bo błagam, czy mogła istnieć miłość nauczyciela i uczennicy?
Teraz byłam przekonana, że nie.
Ale z czasem mogłam się przekonać, że taka miłość owszem, istnieje.

1 komentarz: