sobota, 1 grudnia 2012

6. Bal u ministra magii

Życie plącze nam się pod nogami. Nie wiadomo skąd pojawiają się obce twarze, śmiejące się i gnające do porażki. Przechodząc pomiędzy ciemnymi sferami świata, można łatwo popaść w samotność, zagubić cząstkę swojego ja. Słońce zachodzi, tworząc jasną smugę na niebie, a woda, w której niegdyś moczyłeś twarz dla ochłodzenia, zamraża się; zamyka przed tobą. Kwiaty opadają pod ciężarem mroku, a zwierzęta uciekają do swoich ciepłych schronisk, by oczekiwać lepszego jutra. Z czasem żałujesz, że to nie ty potrafisz tak sprawnie się ukryć przed ludźmi; przed światem. Że to właśnie ciebie osądzają o popełnienie krzywdy i grzechy, mimo twojej niewinności. Czujesz, że twoje wnętrze rozsypuje się na miliony kawałków, a serce tłucze się jak rozbite lustro.
Wszystko wokoło staje się kruche i ulotne. Wyciągasz ręce, by to chwycić i zachować, a mimo to wszystko ucieka. Twoje oczy zamykają się, a włosy oplatają zastygniętą w śmiechu twarz. Trawa delikatnie szeleści pod naciskiem stóp, niebo przykrywa płachta chmur, a jezioro wyjawia na świat swoje głębinowe sekrety w postaci delikatnych fałd. Wszystkie światła gaszą się, by uświadomić nas w fakcie, że nowy dzień nadejdzie lada chwila, a wspomnienia zamieniają się w ulotny dym, owładnięty tęsknotą.
Tęsknotą człowieka.

Szłam poprzez korytarze, szukając najwyraźniej jakiejś oznaki, że lekcje jeszcze się nie rozpoczęły, a ja zdążę zjeść chociażby minimalny kęs kanapki, rogalika czy chociażby miskę zupy mlecznej. Wygładziłam delikatnie spódnicę, która podwinęła się ukazując koronkę pończochy i ruszyłam biegiem do Wielkiej Sali, której wrota były otwarte na oścież. Westchnęłam głęboko i założyłam niesforny kosmyk rozpuszczonych włosów za ucho. Spojrzałam na puste miejsce obok Seamusa i usiadłam na nim, nakładając na talerz wszystko, co można było zaliczyć pod kategorię śniadania.
Prócz miętowych dropsów. Nadal nie rozumiem kto nawiązał miętowe dropsy do każdego posiłku w ciągu dnia.
— Nie za dużo? Ostatnim razem kiedy tak się najadłaś, Jenny, to podobno leżałaś przez tydzień w mugolskim szpitalu — sarknął chłopak, śmiejąc się tubalnie. Zgromiłam go wzrokiem, by po chwili sama napawać się widokiem jego przerażonej twarzy.
— Wtedy, to było stanowcze przesycenie krwią, Seamus, a nie ludzkim jedzeniem. Ale dziękuję za troskę; wezmę sobie twoje słowa do serca. — Spojrzałam na zegar, nad stołem nauczycielskim i uniosłam delikatnie głowę, by znaleźć w tłoku swoją przyjaciółkę, Hermionę. Nigdzie jej nie zauważyłam toteż, opadłam na stół i wypiłam łyk herbaty.
— Słowo daję, jeszcze jedno słowo, Malfoy, a urwę ci łeb. Nie dociera do ciebie słowo "nie"? A może mam ci to przesłać przez sygnał siniaka pod okiem? — ryknęłam jasnowłosa, popychając blondyna na przeciwległy stół Krukonów. Zachichotałam delikatnie pod nosem, obserwując twarz zniesmaczonego ślizgona, który poprawia krawat. Wyglądał jak wściekły buldożer, z tym, że jego oczy bardziej wykazywały pożądanie. Deborah była jego obiektem westchnień. Draco nie wyglądał na zbyt subtelnego w okazywaniu uczuć, toteż rzadko jakaś dziewczyna zostawała z nim chociażby miesiąc. Gdy wytrwała góra trzy miesiące, był to cud nad cudy. Bynajmniej tak słyszałam z jej ust.
— Jeszcze się przekonasz. Za dużo o sobie mniemasz, Debby — warknął. Spojrzał ukradkiem na mnie, a ja bezceremonialnie postukałam się palcem w czoło. Jak można było być tak obrzydliwie zapatrzonym w siebie egoistą, który nie potrafi spojrzeć głębiej w swoje wnętrze? Od momentu naszego zderzenia na schodach wiedziałam, że coś jest z nim nie tak. Debby poznałam kiedyś przypadkiem, ale nigdy nie wiedziałam, że jest czarownicą.
— Ja?! Chyba ty, przemądrzały pyszałku z włosami bardziej farbowanymi, niż trwała Corneli Bimbsey — ryknęła. Dla przetłumaczenia (Cornelia Bimbsey to dziewczyna z Gryffindoru, ma strasznie kręcone włosy, ale jest to efektem nieudanej wizyty u fryzjera). Naburmuszona dziewczyna usiadła obok mnie, waląc głową w stół. Draco usiadł naprzeciw, spoglądając to na mnie, to na Deborę.
— Zaraz... To ty? Na Merlina, mam szczęście do kretynek...
— Ja mam szczęście do zarozumialców. O co wam poszło? A właściwie powinnam zapytać o co wam idzie? — mruknęłam, krzyżując ręce na piersi. Blondyn machnął rękoma i ruszył do przeciwległego stołu, a Debby podniosła głowę i spojrzała na odchodzącego chłopaka z wyniosłym grymasem na twarzy. Zawsze była zbyt zamknięta w sobie, a jej uczucia robiły w jej sercu prawdziwe tornado, które nieraz zostawało rozwiewane na wszystkie kąty.
— Idiota... Jenny, powiedz mi, czy tak trudno zrozumieć, że jak ktoś mówi, że nie chce iść na jakieś arystokratycznie-idiotyczne przyjęcie, to czy należy go zmuszać kilkanaście razy z rzędu? Jeżeli powiedziałam, że nie pójdę, to znaczy, że nie mam najmniejszej ochoty oglądać pajaców w krawatach, którzy zajadają się kawiorem — fuknęła, rozwalając wszystkie filiżanki w promieniu dziesięciu kilometrów. Przełknęłam ślinę i wstałam od stołu, oddychając równomiernie. Moja przyjaciółka tracąc nerwy posuwała się do rzeczy wyraźnie niebezpiecznych, toteż w takich chwilach wolałam być od niej jak najdalej.
— Jakie przyjęcie?
— W Malfoy Manor. Lucjusz Malfoy urządza jakieś powitalne przyjęcie. No wiesz, został ministrem, musi to jakoś uczcić. Nie zamierzam paradować w sukni rodem z Kopciuszka i przyglądać się jak inni rozprawiają o systemie obrony czarodziei czystej krwi, a skazaniu mugolaków, którzy ich zdaniem, zasługują jedynie na plugawy nagrobek w głębi ziemi pełnej robali — powiedziała, wstając i idąc zaraz za mną. Dzwonek miał zadzwonić lada chwila, a ja wolałam nie opóźniać swojego planu zajęć o kilka minut spóźnienia. Nie w takiej szkole jak Hogwart.
— Nie słyszałam o tym przyjęciu. Pewnie zapraszają najzamożniejszych i najbardziej zadufanych w sobie egoistów.
— Niekoniecznie, Black. Jestem jednak w stu procentach pewien, że nie zapraszają zdrajców krwi bądź dzieci z nich zrodzonych. A jestem pewien, że ciebie już na pewno nie zaproszą. Ugodziłabyś dumę mojego ojca, ukazując chociażby skrawek swojego przeciętnego ciała
— Skończ Draco z tymi swoimi głupimi tekstami i przenieś się do grupy pełnej osób z twoim ilorazem inteligencji. Niektórzy zdecydowanie wolą się kształcić, niż wymuszać pieniądze od swoich zamożnych rodziców.
— A niektórzy mają tych rodziców.
— Czy ty nie odpuszczasz? Daj jej spokój!
— Jeżeli się ze mną umówisz, Debby.
— Nie, ja stąd znikam. Mam cię kategorycznie dość! — ryknęła dziewczyna i wyparowała. Spojrzałam z dezaprobatą na chłopaka i podparłam się pod boki. Kilkakrotnie wspominano mi, że posiadam anielską cierpliwość, ale jeszcze nigdy nikt nie przekroczył jej cienkiej linii. Teraz chłopak stojący przede mną balansował na niej, kilkakrotnie unikając upadku na twarz.
— Mógłbyś jej tak nie dręczyć? Przecież widzisz, że nie chce z tobą pójść. Jeżeli nie masz partnerki, Pansy Parkinson, którą już zdołano mi przedstawić w negatywnym świetle, idealnie by pasowała do twojego samolubnego podejścia względem kobiet. A tak na marginesie, miałam Ci skopać tyłek.
— Serio? Już dawno o tym zapomniałem. Skoro Debby nie chce mi potowarzyszyć, to ty z pewnością uratujesz ją od mojego niestosownego nękania. Mam rację? — spytał. Otworzyłam usta, by nabrać powietrza i krzyknąć, że jakoś nieszczególnie obchodzi mnie przyjęcie pełne nieznanych mi ludzi, ale mój mózg zdecydowanie inaczej wyobraził sobie tą sytuację. Wypuściłam oddech i uniosłam dłonie w poddańczym geście.
Byłam uległa.
— Dobra. Kiedy i gdzie?
— Jutro. Przyjdę po Ciebie... Czekaj na mnie tu, dokładnie w tym miejscu. Chyba, że ci się odwidzi, to wtedy ustąp miejsca komuś znacznie ładniejszemu.
— Mówisz o sobie? Znalazłabym setki mężczyzn, Draco, którzy woleli by iść samemu. I nie mówię teraz o mężczyznach łaknących przygód z kobietami. Teraz jeżeli mi wybaczysz, dżentelmenie od siedmiu krzywd i boleści pójdę na zajęcia, na które ty wolisz nie przychodzić.
— Zdziwiłabyś się. Idziemy. — złapał mnie za ramię i pociągnął w głąb korytarza. Nie wiedziałam, że blondyn może być tak.. inny w stosunku do mnie. Przystanęłam na chwilę by złapać oddech i zmierzyłam go zaciekawionym wzrokiem. Udaje kogoś kim nie jest, dlatego tak bardzo źle traktuje innych. Boi się, czuje, że inni ludzie szepczą za jego plecami. 
Podeszłam do niego.
— Kogo udajesz, Draco? — spytałam. Nie zauważyłam, kiedy urok wampira na niego zadziałał, a z jego ust potoczyła się żwawa historia. Krótka, aczkolwiek tak przejmująca, że na chwilę zrozumiałam dlaczego chłopak był tak cyniczny. Został wychowany na wyrachowanego dupka, który w głębi serca chciał być człowiekiem.
I nim był, w przeciwieństwie do mnie.
Kilkakrotnie żałowałam swojego oddania człowieczeństwa. Oczywiście, nie oddałam go dobrowolnie, a zostało mi ono odebrane siłą i agresją. Nigdy nie prosiłam nikogo o dodatkowe kilka milionów lat, a jednak ktoś postanowił mi je sprawić w prezencie. Dlatego tak bardzo nienawidziłam rodziny swojej matki. Dlatego od niej uciekałam.
Dlatego czułam się tak bezpiecznie nawet przy tym kretynie, który aktualnie starał się nabrać wody sodowej do głowy. Obeszłam go i zapukałam kilkakrotnie w mosiężne drzwi. Pchnęłam je i weszłam do klasy zaklęć, uprzednio obserwując reakcję chłopaka.
— Udaję samego siebie.
— To przestań — mruknęłam, z lekkim uśmiechem. — I tak jesteś dupkiem.
— To samo powinienem powiedzieć o tobie, głupia flądro — parsknął. Wiedziałam, że do Dracona Malfoya nikt nie mógł dotrzeć. Bo co to by był za człowiek, gdyby płakał, śmiał się bez wywyższania na oczach całej szkoły. Weszłam pierwsza, siadając w mrocznym kącie klasy, a Draco sprowokował specjalne wejście, takie, które wzbudziło podziw nawet wśród minimalnej części Gryfonów.
Zdecydowanie Draco Malfoy to najobrzydliwsza kreatura jaką miałam okazję poznać, po moim dziadku.
Z tym, że akurat ta kreatura posiadała serce. I to nie z kamienia, Jennifer - mruknęłam sama do siebie. Tak, zdecydowanie wspomnienia były wyrazem tęsknoty za przeszłością. I nie mówiłam tego z czystego zadowolenia z samej siebie. Lada chwila miałam przyjść na bal, pełen pojedynczych jednostek, będących złączonych z moją krwią, w pięknej sukni balowej. Byłam na tyle podekscytowana, że wychodząc z sali zapomniałam podręcznika i faktu, że nie posiadam żadnych pieniędzy.
Dosłownie, żadnych.
[...]
Jeden ruch ręką, kolejna sukienka leżała na marmurowej podłodze, szukając natchnienia w chłodnych objęciach mojego ciała. Niestety, żadna nie była na tyle galowa i na tyle bogata, że jedyne, co mogłabym w niej zrobić, to utrzeć dynie albo wyprodukować dojrzały eliksir niechlujstwa. Usiadłam na skrawku łóżka, załamując ręce i spoglądając smętnie na taflę okiennicy. Słońce już chyliło się ku zachodowi, a czas naglił jak cholera. Byłam bliska załamania nerwowego, kiedy w przeciągu ułamku sekundy w dormitorium pojawiły się dziewczyny z podekscytowaniem niosąc jakąś paczkę, olbrzymich rozmiarów. Kiedy mnie zobaczyły, zachichotały ze wzruszenia i ułożyły ją przed moimi oczyma.
— Co to jest? — spytałam, patrząc na każdą. Otworzyłam, przyglądając się materiałowi, delikatnie ułożonemu w paczuszce. Był koloru krwistej czerwieni, a na jego brzegach przyszyte były diamenty. Wyciągnęłam suknię z posrebrzanego pudełka i ułożyłam na karmazynowej pościeli, lustrując ją dokładnie w każdym calu. Była idealnie dopasowana do mojego biustu, dosyć średnich rozmiarów; wąskiej talii, a na jej końcu rozpływała się niczym wodospad, marszcząc się jak pognana fala morska. Z zachwytu nad rozpływającym się widokiem mnie samej w tej sukni zapomniałam oddychać, w efekcie czego, Hermiona musiała mnie przytrzymać.
— Od kogo masz to cudo? — spytała Ginny. Była ekspertką w świecie mody. Kiwnęłam głową, na znak, że nie mam zielonego pojęcia i w tym samym momencie moje bystre oczy zauważyły karteczkę, zwiniętą w kącie pudełka. Sięgnęłam po nią i odczytałam:
Mam nadzieję, że nie przesadziłem z kolorem. Wydaje mi się, że idealnie pasuje do twojego usposobienia. 
Czekam. 
— Kupił suknię wartą krocie i podpisał się czekam?! Trafiłaś na multimilionera, któremu najwyraźniej nie szkoda kosztowności. Zaczynam być zazdrosna o własną przyjaciółkę, a to syndrom niezgody i niepowołanego rozszarpania tej sukni. Powiedz mi, że wiesz od kogo ona jest, a zacznę się do niego łasić o taką samą — mruknęła Rudowłosa, spoglądając to na mnie, to na materiał leżący na łóżku. Zaśmiałam się, spoglądając na zegarek, który wskazywał, że jeszcze godzina i będę musiała stanąć przed obliczem innego wymiaru. Nałożyłam suknię na swoje ciało, przybrałam delikatny makijaż na okolice powiek i krwistoczerwoną szminkę, doskonale podkreślającą moją suknię. Włosy pozostawiłam rozpuszczone, więc opadały na moje plecy swobodnie, bez żadnego zbędnego upięcia. Lavender pożyczyła mi swoją brylantową kolie, a Parvati indyjskie srebro, jako kolczyki. Spojrzałam na swoje odbicie po raz kolejny i odmachałam dziewczynom na pożegnanie, gnając w szpilkach na miejsce, uzgodnione z blondynem. Czekał tam, obracając się by na mnie nakrzyczeć.
Nie nakrzyczy. 
— Jesteś...
Jaka? Dziwnie ubrana? Merlinie, czy ja właśnie przejmuję się swoim wyglądem? Samolubna, tak jak i partner, idealnie.
— Pi...piekielnie spóźniona! Widzisz, która jest godzina? Zwariowałaś? Przez ciebie spóźnię się na przyjęcie własnego ojca. Jeżeli odetnie mi dopływ gotówki przez twoje daremne nadrabianie niedoskonałości to przysięgam, że wyrwę Ci wszystkie kończyny.
— Nie zdołasz, chuda imitacjo mięśniaka. Daleko ci do ideału kulturysty. — Parsknęłam śmiechem, łapiąc jego rękę i wychodząc z zamczyska. Wiatr delikatnie roztrzepał moje włosy, tworząc z nich artystyczny nieład, a uczucie wirującego ciała wzdłuż własnej osi przy teleportacji było tak nieznośne, że musiałam przytrzymać się mocniej ciała chłopaka. Zdziwiłam się po raz setny, gdyż nie odepchnął mnie, tak jak miał w myślach i nie powiedział czegoś okropnie niestosownego. Po prostu mnie trzymał, aż do wejścia na dziedziniec rezydencji. Była za żelazną bramą, ozdobiona krzewami róż, głównie koloru czerwonego i czarnego. Przechodziliśmy przez nie, aż do samego wejścia, którego pilnowało dwóch mężczyzn w smokingach. Kiwnęli głowami, na znak akceptacji naszych osobistości, więc podążyłam za chłopakiem, aż do końca schodów. Kiedy ukazaliśmy się w przejściu, każda głowa została na nas zwrócona, a każdy, nawet najmniej dosłyszalny szept brzęczał w mojej głowie jak nieznośny owad.
Jest śliczna.
Najnowsza suknia. Skąd ona ją może mieć?
Wiecie kto to jest? Jest z młodym Malfoy'em. 
— Draco, miło znowu widzieć cię w domu. Jennifer, całkiem obiecująca kreacja — powiedział ktoś obok mnie. Obróciłam się i mój wzrok padł na Lucjusza Malfoy'a; gospodarza wieczoru. Posłałam mu jeden ze swoich uśmiechów i dygnęłam na nodze.
— Pana też miło widzieć w ten przepiękny wieczór. Gratuluję posady ministra magii.
— Moja przyjemność nadal trwa. Czekam jedynie na jedno — powiedział i zszedł ze schodów. Muzyka zaczęła grać, a ja i Draco zaczęliśmy tańczyć powolny taniec wśród snobów i powściągliwych mężczyzn. Jednak nie zauważałam tego. W mojej głowie tkwił jeden wyraz, który powiedział Lucjusz Malfoy przed rozpoczęciem muzyki i tańców.
Czekam.

1 komentarz:

  1. Moja Droga powinnaś wydać książkę, ot co. BRAKUJE MI SŁÓW. *-*

    Spragniona kolejnego wpisu,
    Ciocia B.

    OdpowiedzUsuń