piątek, 2 listopada 2012

4. Senny koszmar

Świat jest cyniczny. Bezpretensjonalnie pozbawiony uczucia powszechnej szczerości i związania chociażby nici porozumienia. Mijając się na ulicy z ludźmi, czuję ich przemożną nienawiść do samych siebie i brak akceptacji względem swojego serca. Są nieczuli i nie zauważają dobra, które nieustannie wokół nich krąży. Ich spojrzenie na pozór wydaje się wesołe, ale wampiry wyczuwają utkwiony w nich ból. Tak samo było w przypadku Dumbledore'a, który siadając naprzeciw mnie za monumentalnym biurkiem, udawał rozbawionego, lecz w gruncie rzeczy coś go trapiło. Wyprostowałam się w krześle i maksymalnie wytężyłam wzrok. Był zmęczony i powoli blask jego żywiołu się wypalał.
Jak gdyby 150 lat, to był kres młodości.
— Na czym to ja skończyłem? Ach, no tak. Wybacz, Jenny, że musiałaś czekać tyle czasu, ale dla każdego członka musiałem przydzielić sekretne zadanie, a wymaga to nie tylko głębokiego namysłu, ale także roztropnego podejścia — mruknął, gładząc swoją brodę. Przydzielanie takich zadań to nie była sielanka, wiadomo. Dlatego nie miałam najmniejszych pretensji, że zostałam zostawiona na kilkanaście minut nudnego rozglądania się po gabinecie. — Mam do ciebie sprawę, niecierpiącą zwłoki. Otóż znalazłem pewnego człowieka, którego poszukiwałem przez długi okres czasu. Problem tkwi w tym, że sam nie mogę się z nim spotkać, gdyż w tym okresie, kiedy on może mnie przyjąć, jestem na konferencji w Londynie.
— Dlaczego mnie powierza pan tę sprawę? Przecież w zamku są jeszcze inne osoby. Profesor McGonagall, profesor Snape?...
— Minerwa ma wiele innych spraw na głowie. Nie chcę jeszcze jej dokładać zmartwień, sama rozumiesz. A Severus... Ta sprawa między innymi dotyczy niego, więc nie chcę być niedyskretny. 
Kiwnęłam głową, jednak nie uśmiechała mi się wizja błąkania po bezdrożach z nieznajomym mężczyzną. Ale cóż miałam czynić, skoro sam dyrektor wydał rozkaz.
A raczej prośbę.
Chwyciłam zwitek papieru, na którym był napisany adres zamieszkania mężczyzny i schowałam go do kieszeni.
— Czy to już wszystko, profesorze? — spytałam. Wizja przyćmionych powiek i dźwięku budzika o czwartej nad ranem sprowadzała moją duszę jedynie do ciepłego łóżka.
— Tak, panno Black. Myślę, że nie mam do pani już żadnych spraw. Życzę miłych snów i przyjemnego poranka!
Ukłoniłam się grzecznie i podążyłam do Pokoju Wspólnego Gryffindoru.
Zaraz, zaraz...
Gdzie to u diabła jest?!
Podparłam ręce na biodrach i wykręciłam oczyma. Że też nie mogłam pomyśleć o takiej sprawie, kiedy siedziałam na przeciw samego dyrektora. Czy to już wszystko? Żałosne, Jennifer, żałosne.
Ciemne korytarze, oplatane ciszą i spokojem, które jedyne co wytwarzają to zimno i ból w klatce piersiowej.
Zeszłam po stromych schodach, wpadając tym samym na wysokiego blondyna ze stalowymi tęczówkami i drwiącym uśmiechem. Wyglądał na pewnego siebie pyszałka, a jego głos tak przeszywający duszę na wskroś, że przez chwilę poczułam się jak kostka lodu.
Dosłownie.
— Chodzić nie umiesz, czy jak?
— Oczywiście. Zwal na mnie całą winę. Przypomnę ci, że to ty wchodziłeś po schodach i należało wchodzić po drugiej stronie.
— A co za różnica, do cholery jasnej?
— Wielka, Panie-Jestem-Wielki-Ale-Jakoś-Tego-Nie-Widać. Nie wiesz może, gdzie znajdę Pokój Wspólny gryfonów?
— Następna kretynka do kolekcji. Co, Potter Ci nie pokazał jak dotrzeć na szóste piętro? Biedactwo.
Machnęłam na niego ręką i odwróciłam się na pięcie, żeby wejść ponownie na samą górę, ale chłopak uwięził moją rękę w stalowym uścisku.
— A ty gdzie?
— Przecież ci mówiłam. Szukam wieży Gryffindoru. Jesteś głuchy, czy tok pracy twojego mózgu ma problemy z koordynacją? — sarknęłam, wyrywając swoją rękę. Zaśmiał się drwiącym i męskim śmiechem, tym samym sprowadzając moje myśli do głębszych oględzin jego ciała. Jednak po chwili stwierdziłam, że gdybym ja była tak nadęta, a on by do tego dokładał drewna, to wyszlibyśmy gorzej, niż lord i jego małżonka w pałacu z diamentów.
— Wariatka...
— Odezwał się bufon z nosem tak wysoko postawionym, jak czoło — burknęłam i weszłam na samą górę. O dziwo chłopak wcale nie został w tyle i cały czas śledził moje ruchy. Po którymś z kolei zakręcie zrobiło mi się ciepło, a adrenalina doszła do takiego stopnia, że miałam ochotę się odwrócić i popchnąć go na ścianę.
— Dlaczego za mną łazisz? Nie masz gdzie się szwendać?
— Nie. A ty przynosisz mi dodatkową atrakcję. Jak cię zwą?
Idiotka, kretynka, wyuzdana wampirzyca z doborowymi kłami. Zwać, to można psa. Dlaczego ja zawsze muszę trafić na takich palantów z wysokim mniemaniem.
— Jennifer. Jennifer Black. I na marginesie, zwać można psa, albo sowę. Człowiek z góry się jakoś nazywa.
— Dobrze wiedzieć, na przyszłość, mądralińska. Ja jestem Draco Malfoy.
Stanęłam w połowie drogi z wybałuszonymi oczyma. Czyżby pokrewieństwo z tym nowym ministrem magii? Nie, Jennifer, nie pytaj, bo albo się zbłaźnisz, albo przywrócisz nad jego głową aureolę diabła. Stanęło na tym, że się sobie przedstawiliśmy, mijając ciemne korytarze, okna z witrażami w majestatycznych kolorach oraz pozamykane na wszelkie spusty drzwi. W końcu doszliśmy do obrazu, na którym przedstawiona była kobieta o bystrym spojrzeniu i zawadiackim uśmiechu. Zachichotałam delikatnie kiedy spoglądając na Malfoy'a prychnęła niczym rozjuszona kotka i odwróciła się plecami. Ten jeszcze bardziej się naburmuszył i począł wracać z powrotem, za pewne tam, gdzie na niego wpadłam. Pokręciłam głową i zaczęłam szukać klamki, którą przeważnie otwiera się drzwi.
Ani klamki, ani gałki, ani jakiejś cholernej wajchy.
— Ej ty, boski żigolo? Jak mam wejść?
— Jak znasz hasło, bez najmniejszego problemu.
— Że co takiego?! Draco, żartujesz sobie. Wracaj tu natychmiast. Jak nie wrócisz w tej sekundzie, to nazajutrz cię znajdę i potraktuję wyjątkowo mroczną klątwą.
— Nieszczególnie mi się chce. Życzę miłej nocy na ziemi. Tylko uważaj, bo czasami duchy przechodzą korytarzami i straszą tragicznymi opowieściami. Koszmarów, księżniczko z wioski.
Palant.
Zaklęłam pod nosem i zwróciłam się do kobiety na obrazie.
— Przepraszam, ale nieszczególnie uśmiecha mi się noc na podłodze. Wpuścisz mnie?
— Chyba zwariowałaś. O tej godzinie chodzą tylko wampiry.
No co ty nie powiesz. Serio?
Usiadłam pod ścianą i przymknęłam powieki. Byłam zmęczona, nie chciało mi się stać i spekulować z nią na temat czy powinna otworzyć drzwi czy też nie. Moja kraina snów przychodziła znienacka i tylko wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebowałam. Pojawiało się w niej dosłownie wszystko, co przypominało o wewnętrznym spokoju. Las, drzewa, polana oraz czyste niebo.
I o Merlinie! Mój dziadek?!
W tej samej chwili, kiedy dostrzegłam jego sylwetkę; niebo spochmurniało, trawa i polana zastygły w mroku, a las i drzewa zniknęły. Johnatan rozmawiał z jakimś człowiekiem, gestykulując i wrzeszcząc. Poczułam, że jego słowa do mnie docierają, więc podeszłam bliżej i wytężyłam słuch.
— Masz ją znaleźć i przyprowadzić jak najszybciej!
— Ale, John... Ona jest u tego starca, Dumbledore'a. Doskonale wiesz, że on nie odda jej tak dobrowolnie. Można powiedzieć, że on jej nam w ogóle nie odda.
— Twoim zdaniem, Reginard, czy Jennifer miała tam trafić? Przecież Ci mówiłem, tłumaczyłem, że masz mieć na nią oczy otwarte! Ale nie, ty wolałeś iść do baru i schlać się z jakimiś dziwkami..
— John...
— Zamknij się. Już moja w tym głowa, by mała Jey trafiła pod moją opiekę. Czarny Pan zadeklarował pomoc. Zobaczymy, czy wywiąże się z obietnicy.
— Ale...
— Żadnego ale, Reg. Znajdź ją i tą przeklętą kulę. Nic więcej od ciebie nie oczekuję, bo twój mózg jest zbyt skurczony, by przyjmować więcej niż dwa zadania naraz. Odejdź.
Wszystko zaczęło się rozpływać. Wszystkie kolory rozmywały się jak na palecie barw. Las, polana, drzewa i niebo zniknęły.
Poczułam niemiłe ukłucie w okolicach ramienia.
— Black...
Czyżby ktoś chciał mi coś zrobić?
— BLACK!
A może on mi już coś zrobił i teraz patrzy jak umieram?
— BLACK, DO JASNEJ CHOLERY WSTAWAJ!
Wrzasnęłam, wstając do pozycji pionowej i tym samym zwalając Snape'a z nóg. Przekoziołkował na ziemię, a ja zaczęłam niepohamowanie chichotać. Zaczął strzepywać z peleryny kępki kurzu, a przy tym tak gderał, że kilka razy usłyszałam "głupia", "niedorozwinięta" i "cholerna ziemia".
— Nie wiem z czego się cieszysz, ale -10 punktów da ci wiele do myślenia. Co tu robisz?
— To znaczy?
— Czy ja do cholery mówię po trollańsku? Czemu śpisz na ziemi, przed swoim Pokojem Wspólnym?
— Nie znam hasła.
— Kompletny przykład idiotyzmu.
— Słucham?! 
Załopotał szatami i podszedł do obrazu z Grubą Damą. Coś do siebie powiedzieli, nawrzeszczeli i w końcu portret się usunął, a na jego miejscu powstała dziura. Zajrzałam nieśmiało do środka, bojąc się, że wyskoczy stamtąd jakiś wyjątkowo nieprzyjazny stwór.
— Wchodzisz, czy zostajesz żeby straszyć prefektów?
Sarknął, spoglądając na przejście z obrzydzeniem. Wywróciłam oczyma i weszłam, mijając mężczyznę w przejściu.
— Prof...
— Jutro piąta rano w moim gabinecie. Jak się spóźnisz, zapomnisz, że kiedykolwiek było takie coś jak łóżko. Żegnam.
Odszedł, trzaskając drzwiami. Świetnie, piąta rano, a ja zamiast przewracać się na drugi bok, będę z tym gburem.
Idealnie.
Rozejrzałam się po pokoju. Był urządzony w ciepłych barwach - przeważnie czerwonym i żółtym. Nieopodal świecił kominek, który swoim płomieniem rozświetlał stojące w kątach fotele. Uśmiechnęłam się delikatnie i zerknęłam na marmurowe schody. Wspięłam się po nich i zauważyłam dwie pary drzwi. Na jednych pisało: Mężczyźni, mężni i odważni niczym lwy. Na drugich: Kobiety, wierne i bystre niczym lwice. Otworzyłam rzecz jasna te drugie i zaczęłam poszukiwać swojego nazwiska, wyrytego na jednej z par mahoniowych drzwi. Znalazłam je na samym końcu razem z nazwiskami: Brown, Patil, Weasley, Granger. 
Na garbate gargulce, Hermiona!
Obróciłam gałkę w dłoni i weszłam, lądując w ramionach brązowowłosej.
— Jenny! I jak? Wszystko w porządku? Czego chciał Dumbledore? Dotarłaś tu bez problemu? Spotkałaś kogoś po drodze? Czy...
— Miona! Opamiętaj się. Dumbledore chciał, żebym coś dla niego zrobiła, nic ważnego. Pozwolisz, że się położę? Ledwo żyję...
— Oczywiście. Wybacz, że tak cię zamęczam pytaniami. Twoje łóżko...
Niestety nie zdążyła dokończyć zdania, bo chlasnęłam z impetem na pierwsze lepsze łóżko i zasnęłam.
Ból.
Krzyk.
— Jenny... Biedna, mała Jenny... Wiesz, że ktoś może mieć przez ciebie kłopoty? Znajdę cię...
Znajdę...
Ciemność.
Krzyk.
— Jennifer? Wszystko w porządku? 

2 komentarze:

  1. przepraszam za spam, ale każdy czasem musi...
    zapraszam do mnie na bad-verse.blogspot.com ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Malfoy boski żigolo. Fajnie, że Jennifer mu od razu pokazała, że z nią to akurat zadzierać nie ma co. Może się jeszcze okaże że panna Black jest "godna" jego towarzystwa. Czy już mówiłam, że kocham twojego Snape'a? Nie? To zdecydowanie mówię to teraz. Jest oczywiście co prawda trochę inny niż pierwowzór, ale uważam, że ani odrobinę gorszy. Ma najlepsz teksty z całej tej hogwardzkiej ferajna ;).

    OdpowiedzUsuń