poniedziałek, 29 października 2012

3. Wieczysta przysięga

Czas, jak gdyby stanął w miejscu.
Powietrze kilkakrotnie smagnęło moją twarz, powodując okropny ból i rozdarcie.
Cierpienie.
Krzyk.
— Jennifer! Na Merlina, Jennifer uciekaj! — krzyknął Remus, walcząc z jakimś zamaskowanym człowiekiem. Kiwnęłam pospiesznie głową i już mnie nie było. Zniknęłam w fali wzburzenia i poczęłam uciekać przed siebie, nie oglądając się na boki. Jednak czegoś w tej chwili mi brakowało; jakiegoś małego, istotnego szczegółu. Czegoś po co tutaj przybyliśmy, ale tego nie znaleźliśmy.
Profesora Snape'a.
Zaklęłam w duszy i poczęłam zawracać, chowając się pomiędzy filarami i obserwując, czy gdzieś w pobliżu nie ma czarnej sylwetki. Znalazłam coś w rodzaju czarnej, poszarpanej szmaty, lecz w chwili, gdy miałam ją adekwatnie ominąć i biec dalej, coś szczególnego przykuło moją rozproszoną uwagę. Mianowicie różdżka leżąca obok i blada, obryzgana krwią twarz. Zasłoniłam usta w przerażeniu i przełknęłam ślinę, schylając się ku mężczyźnie. Odgarnęłam lewą część jego peleryny, która nadal osłaniała część twarzy i wyciągnęłam z kieszeni swoją różdżkę, by zacząć uleczać. Wtem, do głowy wpadło mi coś szalonego. Sięgnęłam swoim nadgarstkiem do ust, przegryzłam kawałek by nasączyć krwi całą skórę i przystawiłam do ust nauczyciela. Odskoczył gwałtownie, ale moja siła była znacznie bardziej ważąca i przytrzymałam go w stosownym czasie. Kiedy go puściłam, zaczął wymachiwać rękami.
— ZWARIOWAŁAŚ?! BLACK, CIEBIE TO ŚMIESZY?! — ryknął. Owszem, był zabawny kiedy wymachiwał peleryną jak wariat i skręcał twarz w niewygodnym grymasie. W tej samej chwili, poczułam otępienie, a obok ucha świsnęło jasno-zielone zaklęcie. Poczułam żelazny uścisk na nadgarstku i po chwili biegłam na oślep, zaraz za czarnym punktem przed sobą. Jak na kogoś, kto przed chwilą ledwo co oddychał, wyglądał na całkiem zdrowego i pełnego świadomości. Wzruszyłam więc ramionami i biegłam dalej.
Krzyk.
Ból.
— Profesorze! — krzyknęłam z całej siły. Upadłam na ziemię, trzymając się kurczowo jego peleryny, która powiewała przy każdym ruchu. Strzelał zaklęciami do zamaskowanych, lecz jednocześnie starał się utrzymać mnie poza zasięgiem walki. Spojrzałam na zdrętwiałą rękę i zrozumiałam, dlaczego mnie bolała. Miałam w niej ostrze, nasączone jadem  węża. Takie specyfiki działają na wampiry o wiele mocniej, niż na cokolwiek innego.
— Rusz się, Black. Nie zamierzam cię nosić. Zbyt duża waga. — Otworzyłam usta, by się sprzeciwić, ale w tym samym momencie podbiegł do nas Remus z rudowłosym mężczyzną. Od razu zauważyłam podobieństwo pomiędzy bliźniakami, Ronaldem i inną częścią dzieciaków z rodziny Weasley.
— Pan jest zapewne ojcem bliźniaków i Rona? Miałam zaszczyt ich poznać. Jennifer Black. — Podałam mu dłoń, uśmiechając się przy tym życzliwie. Odwzajemnił gest i w tej samej chwili poczułam znajome szarpnięcie w pępku. Sekundę później leżałam na marmurowym chodniku przy jakimś budynku. Mężczyźni stali, kłócąc się o coś żarliwie. Gdy wstałam mogłam bez przeszkód dosłyszeć o czym owa kłótnia jest.
— Lupin, wy na prawdę myśleliście, że ta dziewucha jest w stanie robić cokolwiek różdżką? Przecież ona do jasnej cholery jest wampirem!
— Severus, uspokój się. Wszyscy to wiedzieliśmy...
— I nie zdążyliście mi powiedzieć, rozumiem. — Odwrócił się i po chwili trzymał Remusa za kark. Krzyknęłam i podbiegłam do nich, jednak pan Weasley wyraźnie dał mi do zrozumienia, że to nic nie da. Widocznie porywczy charakter czarnowłosego oddziaływał w każdym momencie.
— Severus! Jennifer jest mądrzejsza niż myślisz. Wziąłem ją, bo Albus tak nakazał. Widocznie wiedział na co się pisze.
—  A TY GO GRZECZNIE WYSŁUCHAŁEŚ, LUPIN?! DO JASNEJ CHOLERY TY JESTEŚ WILKOŁAKIEM, WIESZ JAKIE NIEBEZPIECZEŃSTWO IDZIE ZA ISTOTĄ BYCIA HYBRYDĄ!
Wilkołakiem? Pominęłam jakiś istotny szczegół, czy jak?
Nie ważne.
— Nie mam zamiaru być ratowanym przez jakieś dziewczę, które nie ma nawet pojęcia o magii i jest pospolitym odmieńcem, który zrodził się z brudnego plemienia Blacka. Nie zniżyłem się do tak podłego poziomu.
Jestem twarda, na ogół. Nie wszystko jest w stanie mnie emocjonalnie rozchwiać. Chyba, że ma to wyjątkowo wielką szalę. Tak samo było i tym razem, gdyż słowa Snape'a  tak bardzo mną wstrząsnęły, że kły wydłużyły się, niemiłosiernie przekłuwając wargę. Po brodzie pociekły mi stróżki krwi, a oczy zaszły mgłą. Nie pamiętam ile sekund później przemieściłam się do Lasu obok zamczyska. Usiadłam na pniu i zaczęłam delikatnie łkać.

~*~

Pytają, czy wampir ma uczucia? Na ogół odpowiadam, że nie, ale prawda jest inna. Mają i to strasznie wyczulone. Kiedy czują nienawiść, chcą kogoś zabić. Kiedy czują miłość, nie potrafią żyć bez tej osoby. Kiedy czują szczęście, śmieją się jak wariaci, a kiedy chcą płakać, ryczą bez opamiętania. Nie czują bólu, chyba, że został do nich przystosowany.
— Jenny?
Cisza.
— Jennifer! Proszę, odezwij się!
Nadal cisza.
— Może jej tu nie ma? Przecież nie każdy... no wiecie...
— Chciałeś powiedzieć Ronaldzie, że nie każdy wampir hasa po lesie? Otóż to prawda, ale w tym wypadku geniuszu, Jennifer nie miała gdzie pójść! Jenny, proszę...
Wstałam, chwiejąc się delikatnie. Rozejrzałam się po drzewach i zaroślach i zobaczyłam w gąszczu brązową burzę loków. Wzięłam głęboki oddech i czmychnęłam wprost przed postać dziewczyny. Odskoczyła gwałtownie do tyłu, by potem zacząć się histerycznie śmiać.
— Nie rób tak więcej, Jenny. I nie chodzi mi wcale o straszenie mnie. Dumbledore cię szuka po całym zamku — mruknęła, podchodząc do mnie. Poczułam ciepły uchwyt na ręce i wiedziałam, że tym sposobem dziewczyna chce mnie namówić do powrotu do zamku. Niechętnie się zgodziłam, ale nie chciałam nadwyrężać cierpliwości dyrektora. Poszłam za nimi, spoglądając cały czas w ziemię.
Cisza.
Chyba zbyt krótka.
— Harry! Chłopcze, taki okres czasu! Miło mi cię widzieć! — krzyknął ktoś z prawej strony. Obejrzałam się i do moich oczu dotarł obraz niewysokiego mężczyzny, w wieku około pięćdziesięciu lat z cytrynowo-zielonym melonikiem na głowie. Za nim człapał wysoki, tleniony blondyn. Jego stalowy wzrok spoczął na dłuższej chwili na mojej osobie. Kiwnęłam mu głową i zajęłam się witaniem starszego mężczyzny.
— Panna Black, jeżeli się nie mylę? Te same oczy, słowo daję! Och już pewnie wiecie...
— Wiemy co? — spytała Hermiona. Jak zwykle, chciała wszystko wiedzieć. Bynajmniej tak przedstawiała ją Rita Skeeter w jakimś artykule.
— Że Lucjusz jest nowym ministrem magii. Właśnie mamy przekazać tą wiadomość Albusowi.
Wszyscy westchnęli ciężko, a blondyn uśmiechnął się cierpko. Najwidoczniej cieszył się z tej informacji. Nie musiałam długo czekać na wyjaśnienie.
— Również mi miło, że będę nadzorował cały Hogwart. Radzę wam się mieć na baczności.
— Baczność jest dla żołnierzy, Lucjuszu. Dla moich uczniów jest raczej odwaga i wierność. No, wiesz sprawa Gryffindoru. Panno Black, panno Granger, panowie Potter i Weasley, proszę za mną. Korneliuszu, panie Malfoy. — Profesor McGonagall miała to do siebie, że pojawiała się zawsze w odpowiednim miejscu, o odpowiednim czasie.
I całe szczęście!
Szliśmy mniej więcej przez kilkanaście minut w gęstej ciszy, oblanej przedsmakiem niecierpliwości. Miałam nadzieję, że dyrektor nie spędził dużo czasu na mym poszukiwaniu.
— Albus szukał cię ponad pięć godzin, moje dziecko. Jakież to szczęście, że nic ci nie jest — powiedziała McGonagall.
Po co ja się łudziłam!
Nawet nie zauważyłam, kiedy wszyscy dotarliśmy do gabinetu w kształcie półkola, w którym znajdował się nie tylko Dumbledore, ale również Snape i Remus. Od razu podbiegłam do dyrektora z wyrazami szczerej skruchy.
— Przepraszam, panie profesorze. Chciałam po prostu zostać sama, pomyśleć...
— Ty nie myślisz, Black. Jedyne co robisz to...
— Severusie! — stalowa nuta w głosie siwego starca rozproszyła moje mętne spojrzenie. Nie wiedziałam, że potrafi być aż tak groźny. — Nic się nie stało, moja droga. Ważne, że nic ci nie jest i jesteś tu z nami.
Uśmiechnął się od ucha do ucha i stanął przy kominku, który zaczął mienić się na turkusowo. A bynajmniej płomienie, które z niego wyskakiwały. A nie były to zwyczajne iskierki ognia, a...
— Zakon Feniksa. Najwidoczniej teraz tu będą się spotykać! — rzekła Hermiona, stając obok mnie. Wyszedł Remus, różowo-włosa czarownica, mężczyzna z ruchomym okiem, tata, pani Weasley i pan Weasley i wielu innych, których nie miałam przyjemności spotkać. Zauważyłam, że wszyscy siadają na wyczarowanych krzesłach, więc podążyłam za ich przykładem i zajęłam miejsce obok Syriusza.
— Wszystko w porządku?
— Oczywiście — odrzekłam. Zapanowała cisza, ponownie. Dyrektor stanął przy swoim biurku i wydał wrażenie zmartwionego. Poczułam na ramieniu ścisk, więc zwróciłam oczy na krwistoczerwonego ptaka.
— Fawkes nie wybiera sobie byle kogo. Jak widać, wybrał właśnie ciebie na dzisiejsze posiedzenie. Wiedz, że to nie lada zaszczyt — powiedział dyrektor. Fawkes, jak zdążyłam się zaznajomić był feniksem. Uwielbiałam te ptaki nie tylko ze względów na interesujące ubarwienie, lecz ze względu na sposób logiki, uparte dążenie do celu i chęć niesienia pomocy innym. Wyjątkowo odważne ptaki.
— Jak już wiecie, Lucjusz objął stanowisko ministra. To jest na prawdę niepokojące zarówno dla Hogwartu, jak i dla całego społeczeństwa czarodziei. Remusie? Jak stoi sprawa w Ministerstwie? Ty, Moody, Artur i Tonks macie coś ciekawego?
— Odwołuje wszystkich aurorów. Chce mieć przy sobie tylko szychy. Już zdążył powiadomić mnie i Tonks, że nie jesteśmy mile widziani i mamy przynieść jak najszybciej odwołanie.
— Alastorze? Widziałeś się z Kingsleyem?
— A i owszem. Schackelbot twierdzi, że jesteśmy bezpieczni. Przynajmniej na razie... — po tym stwierdzeni, spojrzał na mnie plastikowym okiem. Wzdrygnęłam się delikatnie i spojrzałam na dyrektora.
— Niedobrze. Na tym spotkaniu, jak pewnie zauważyliście, wezwałem również młodzież. Otóż, oni również wstąpią w szeregi Zakonu by mężnie służyć dla dobra naszej szkoły jak i społeczności czarodziei.
— ALBUSIE!
— Molly, spokojnie. Podejdźcie do mnie. Harry, Hermiona, Ron, Jennifer, Luna, Neville... — zaczął wymieniać po kolei imiona, których nie znałam, a nawet nie wiedziałam, że takie osoby są obecne. Stanęliśmy w rzędzie przed stopniem do biurka, zwróceni twarzami do zebranych. Tata posyłał mi uszczęśliwione spojrzenie.
— A teraz Opiekunowie...
Błagam...
— Harry, Remus.
Wykluczone.
— Hermiona, Minerwa.
Jeżeli dla mnie przydzieli kogoś o dosłownie odmiennym poglądzie życia, chyba skoczę z klifu.
— Ronald, Moody.
— Lepsze, to niż Snape. Na garbate gargulce, ciekawe kogo mu przydzieli! — mruknął Rudzielec. Chyba, wiedziałam. Dyrektor coś wspominał, ale nie miałam pojęcia, że mówił poważnie. Wszystko działo się tak szybko. Jeszcze kilka godzin temu byłam zabłąkaną nastolatką szukającą ojca, która wiedziała o Hogwarcie tyle, co nic.
— Jennifer, Severus.
Ciszę zagłuszyła moja krew, szumiąca w żyłach jak opętana. Kilka godzin i stałam się całkiem innym człowiekiem. Ciemnowłosy stanął za mną i położył prawą rękę na moim prawym ramieniu. Był nienaturalnie zimny i oczywiście skrzywiony. Ale nie to mnie przeraziło. Przeraziła mnie zawartość jego myśli. Jego cierpienie; ból. Zapomniałam nawet o tym, jak mnie nazwał i nie podziękował za pomoc.
— Dobrze. Wytłumaczę w czym rzecz polega. Otóż, każde z was ma swojego opiekuna, który będzie was kształcił w dziedzinie przedmiotu, którego naucza. Mentor ten was będzie kształcił, wyznaczał zadania. Doskonale wiecie, że zbliża się wojna, a Voldemort nie poprzestanie na jednej ofierze. Mam nadzieję, że wybór waszych opiekunów wam w pełni pasuje.
— Oczywiście — odrzekli wszyscy.
Oprócz mnie.
— Jennifer, mam do ciebie sprawę. Zostaniesz później?
Kiwnęłam głową. Po chwili poczułam ciepło na prawym ramieniu. Zerknęłam na Snape'a, który natychmiast mnie obrócił.
— Przysięga.
— Co?
— Jajco.
Zamorduję...
— Dobrze. Teraz następuje forma przysięgi — powiedział Dumbledore i wyciągnął swoją różdżkę. Inni nauczyciele również. 
— Czy przysięgacie służyć dobru Zakonu?
— Tak, przysięgamy.
— Czy przysięgacie trwać w nim aż do końca swoich dni, działać w imieniu dobra i nigdy się od niego nie odwrócić?
— Przysięgamy.
— Czy przysięgacie pomagać swojemu mentorowi i na odwrót; mentor przysięga pomagać swojemu podopiecznemu, nie ważne w jak ciężkiej sprawie?
 Nie.
— Przysięgamy.
— Ogłaszam was pełnoprawnymi członkami Zakonu Feniksa. Mam nadzieję, że się cieszycie? — spytał. Uśmiechaliśmy się, spoglądaliśmy po sobie. Przez moment poczułam nieprzyjemne wibracje przy nadgarstku. Może to skutki przysięgi?
— Teraz formalności. W sprawie waszych zadań, rzecz jasna. Harry, oklumencja. Przy okazji pomagasz Remusowi sporządzać listy do wilkołaków i pytasz każdego gryfona o powiązania rodzinne. Ronald razem z Nevillem, masz za zadanie szpiegować Dracona Malfoy'a oraz ślizgonów. Hermiono, do ciebie mam prośbę szczególnej wagi. Ty oraz Minerwa musicie bardziej wtłoczyć się w Ministerstwo i Departament Tajemnic. Jest to dla mnie niebywale ważne, a wiem, że obydwie pałacie energią i wyjątkowo obszerną gamą wiedzy. Jennifer, ty i Severus sporządzacie eliksiry dla Zakonu. Masz się go słuchać, to samo tyczy się ciebie Severusie. Ginevra, ty będziesz wraz z Tonks i Poopy opatrywała rannych i za zadanie masz z Luną dowiedzieć się o więzi rodzinne z Ravenclawu, Hufflepuffu oraz Gryffindoru. Mam nadzieję, że macie obszerne kontakty. Reszta zgłosi się do mnie później, jak na razie nie macie żadnych określonych przeze mnie zadań. Jennifer, zostań. reszcie dziękuję za uwagę — powiedział i zaczął żegnać się ze wszystkimi. Odmachałam Hermionie, Harry'emu i Ronowi na pożegnanie i kiwnęłam głową do taty.
— Jutro punkt piąta obok mojego gabinetu. Jeżeli się spóźnisz, na następny dzień będzie czwarta. Jak się zgubisz w korytarzach, lepiej dla mnie — sarknął i zniknął mi z oczu. Prychnęłam niczym rozjuszona kotka i zwróciłam oczy ku Dyrektorowi.
— Jaką ma pan do mnie sprawę, profesorze?
Miałam jedynie nadzieję, że jutro wstanę i dotrę do gabinetu Snape'a.
Przede wszystkim muszę zapytać Dumbledore'a, gdzie to jest. Inaczej będę skazana na wstawanie o godzinę wcześniej każdego poranka.

3 komentarze:

  1. Przeczytam do podusi i napiszę Ci ogromny komentarz :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz tak sobie siedzę, jem placek i zastanawiam się, co Ci tu napisać. Dawno nie pisałam jakiś bardzo rozwiązłych komentarzy, więc z góry przepraszam. :C
    Znam trochę Jenifer głównie z naszej historyjki na nk, jednak tutaj wydaje mi się ona trochę inna. Może to tylko mój wymysł, ale jest chyba bardziej... Wrażliwa? Mój wymysł... Przejdę do tego rozdziału, bo mnie jak na razie najbardziej zainteresował. Pierwszy był chyba o tym dziadku psycholu, później słodka scenka z Syriuszem... Nienawidzę tych dobrych postaci, one są takie słodkie i dobre i nic się nie dzieje. :c XD WIĘCEJ DZIADZIUSIA, DRACUSIA I LUCJUSZA! ♥ I VOLDKA DAJ ♥! Ano... Co do Lucjusza - WSPANIALE, ŚWIETNIE!!! Zawsze marzyłam o tym, żeby zobaczyć tego życiowego niedojdę u szczytu tak upragnionej władzy. Nieźle pozmieniałaś spryciulo :D. Baaardzo mi się podoba. <3 Severus nie jest zachwycony pracą z Blackówną, jednak myślę, że wymyślisz coś, co ich do siebie zbliży, ba! Jestem tego pewna. Snape zna się na oklumencji, wykorzystaj to. ; )
    Kochanie, wkurza mnie, że piszesz ja, mnie, moje itd. z dużej litery. Jest to zwykły zaimek, więc z małej literki. Zwroty do adresata piszemy z dużej litery, ale w opowiadaniach raczej z małej, chyba, że zwracasz się do czytelnika. No, już się nie wymądrzam. :D
    To chyba tyle. Nie mam nic więcej do powiedzenia. Pisz 4 rozdział i reklamuj się, bo wieje tu pustkami, a to jest naprawdę świetne!

    OdpowiedzUsuń
  3. "Przysięga, co? jajco" Hahah xd. Oczywiście, oczywiście Jennifer ze Snapem to było do przewidzenia.
    Mistrz ELiksirów plączący się w szacie na początku rozdziału... toż to musi być bezcenny widok. I te kłótnie z Remusem, no kocham po prostu.
    Ah no i pojawił się Lucek... Wyczuwam jakąś większą akcję, ahh.

    OdpowiedzUsuń