Zawsze wierzyłam, że świat jest wobec ludzi sprawiedliwy. Że skazuje
tych grzesznych, niemiłosiernych i złych ludzi. Że dobrzy ludzie mają
szczęścia pod dostatek, a ich miłość z każdym dniem rozkwita. Bynajmniej
takie parafrazy znajdywałam w kolejno przeczytanej książce. Gdy byłam
mniejsza, mniej zaopatrzona i mniej doświadczona w ludzki ból,
czytywałam książki dla dzieci. Głównie takie, które zawierały szczęśliwe
zakończenia, dobre dla księżniczek. Kiedy jakaś książka kończyła się
klęską małżeństwa królewny i księcia stukałam koniuszkiem palca w
pergamin i zamieniałam literki, by ułożyło się znacznie inne, mniej
bolesne zdanie. Nie wiedziałam wtedy, że jestem czarownicą. Dla mnie
byłoby to bardziej śmieszne niźli prawdziwe. Moja mama była normalnym
mugolem z mieszanką krwi wampira. Jej rodzina z pokolenia na pokolenie
płodziła coś w rodzaju zarodka człowieka, posiadającego nieśmiertelność.
Ona była jedynym ewenementem i urodziła się... normalna. To samo stało
się ze Mną w wyniku czego, zostałam przemieniona. Dziadek nie tolerowała
normalnych ludzi; gardził nimi. Dlatego przybywając do Syriusza,
wiedziałam, że porywam się na nieszczęśliwe zakończenie. Ale w głębi
serca nadal byłam małą dziewczynką, która wierzyła w sprawiedliwą
sekwencję świata i ludzi. Oczy trójki nastolatków były zwrócone w moim
kierunku. Czułam na każdym nerwie ich znaczenie, każde zastanowienie
było dla mnie czymś zaskakującym. Czytając w myślach każdego kolejno
mogłam śmiało stwierdzić, że żadne z nich nie miało złych intencji.
Brązowowłosa czarownica, która na początku spoglądała na mnie z dystansem, teraz miała ciepły wgląd w sercu. "Wydaje
się być całkiem miła. Skoro jest córką Syriusza, to musi być jakieś
logiczne wytłumaczenie, czemu nie przedstawił jej Harry'emu. Merlinie,
ona jest jak jego druga połowa!" - Jej myśli krzyczały i zdawały się wdzierać w mój mózg niczym piekący od werbeny patyk, rozgałęziony i pocięty przez ostrze.
Czarnowłosy,
z blizną na czole jako pierwszy podszedł i wpatrywał się w moje oczy.
Oddychałam spokojnie, starałam się nie denerwować. "Spokojnie. Syriusz mi to potem wytłumaczy".
— Jestem Harry. Harry...
— Potter, wiem. Czytałam o tobie w gazetach. Jesteś sławniejszy niż
kiedykolwiek myślałam. Wydawałeś się stłamszony przez reflektory w
wywiadzie z Ritą Sketter. Jestem Jennifer. — Podałam mu początkowo rękę,
jednak instynkt potrzeby przyjaźni odezwał się w chwili, gdy już
obejmowałam go w pasie, łkając cicho w mankiet jego koszuli. Poczułam na
włosach delikatny dotyk i już po chwili miarowe przygładzanie moich
włosów, doprowadziło do uspokojenia fali nerwowego napięcia i
zaprzestania robienia z siebie mazgai.
— Wybacz. Nie wiem co mnie
napadło, na prawdę. Ostatni raz płakałam może w wieku lat dziesięciu,
kiedy mama mi powiedziała, że jestem okropnie podobna do ojca i że dla
niej to jest hańbą. Bynajmniej to było coś w tym stylu, dokładnie nie
pamiętam — rzekłam z uśmiechem. Wyminęłam chłopaka i podeszłam do
dwójki, która stała jeszcze na schodach i przyglądała się całej sytuacji
z kamienną twarzą.
— Ty jesteś Hermiona Granger, najwybitniejsza
czarownica Hogwartu. Słyszałam o twoich zdolnościach chyba w całym
stanie. Muszę przyznać jedną rzecz. Masz niebiańskie włosy! —
powiedziałam. Na jej twarzy zlustrowałam wyjątkowo sporych rozmiarów
rumieniec, a szczęście w jej oczach napełniło czarę mojego zadowolenia.
Wreszcie mogłam poczuć się lubiana i w jakikolwiek sposób akceptowana.
— I wreszcie Ronald Weasley. Poznaję po włosach, jest was strasznie dużo!
Poznałam twoich braci. Bardzo mili dżentelmeni. Zdaje się, że wyczułam
ich zanim weszłam do tego domu, czyż nie? — po tym pytaniu spojrzałam na
rudowłosą czarownicę, która kiwała twierdząco głową. Wszyscy byli
podobni do matki, może z wyjątkiem tej dziewczynki o imieniu Ginny.
Widywałam ich w Proroku Codziennym na stronie o Ministerstwie Magii i jego pracownikach.
Nagle
ogarnęła mnie fala bólu w głowie. Mój dziadek nie próżnował, wolał
zabawiać się na odległość. Wolał czuć cierpienie niźli je widzieć. Był
wyjątkowo ostrożny w takim stosunku do swoich ofiar. Nagle do drzwi
zaczął się ktoś dobijać, a gdy starszy czarodziej poszedł otworzyć moim
oczom ukazał się ten sam jasnowłosy czarodziej, który wychodził z
budynku kilkanaście minut wcześniej.
— Albusie... Sprawdziłem, oni
na prawdę jej poszukują. Trzeba się stąd ewakuować jak najszybciej —
mruknął, wchodząc do mieszkania. Od razu podszedł do mnie i wyściskał. — Miło mi cię poznać, Jennifer. Obserwowanie cię przez dokładny miesiąc
nie było prostym wyczynem.
— Czyli to ty mnie obserwowałeś?!
Wiedziałam, że ktoś na mnie patrzy! — klasnęłam w dłonie, niczym
rozbawione dziecko. Czarnowłosy, który dotychczas stał przy framudze i
obserwował czułe powitania wywrócił oczyma i parsknął.
— Chyba
nie poznałaś jeszcze Severusa i Albusa. Severus Snape to nauczyciel
eliksirów w Hogwarcie, a Albus to dyrektor tej szkoły. Miejmy nadzieję,
że ci się spodoba. — powiedział i podszedł do mojego ojca. Ogarnęła mną
fala niepokoju, bo to wszystko rozwijało się w zbyt szybkim tempie jak
dla mnie. W końcu poznałam ojca na żywo, poznałam nowych rówieśników i
dodatkowo będę chodzić do szkoły, o której mam jedynie pojęcie z
książek.
— Jeśli chcecie być czymś więcej niż kupką zwęglonego
szamba, to radzę się ewakuować znacznie szybciej. Wampiry to nie
ślimaki, biegać potrafią szybciej niż ty, Lupin, w czasie pełni.
— Severusie... Proszę, nie bądź złośliwy.
— Złośliwy Lupin, to ja dopiero będę. Zbierajcie się, bo nie zamierzam
poświęcać się dla bachora, który uciekł spod kontroli
dziadka-psychopaty.
Powiedział to w tak zgryźliwy sposób, że
miałam ochotę go porządnie kopnąć i wsadzić ten czarny łeb to pudła z
krabami. Na swoim ramieniu poczułam rękę i gdy spojrzałam w górę,
zauważyłam ojca. Uśmiechał się, ale czułam jak jego krew niespokojnie
szumi w żyłach, a serce bije pospiesznym rytmem nie zatrzymując się
chociażby na wymianę powietrza.
— Trzymaj się, Jenny. Będzie trochę... niemiłe uczucie.
Poczułam
szarpnięcie w okolicach pępka i chwilę później wirowałam w jakiejś
mieniącej się różnokolorowymi barwami, poświacie. Wyczuwałam każde
ciało, każdy napięty nerw, a mój nos nie potrafił pohamować się od
wciągania zapachów. Byłam wampirem, to oczywiste że wyczuwałam znacznie
więcej niźli normalny człowiek, czy czarodziej. Po chwili wszystko
ustało, a ja wylądowałam na kamiennej podłodze z nosem wbitym w ziemię.
Jęknęłam cichutko i zostałam postawiona do pionu, przez Hermionę.
— Dzięki — mruknęłam. Wytrzepałam resztki kurzu z ubrania i zaczęłam
rozglądać się wokoło. Wszystko wyglądało jak kamienne wnętrze lochów, a
może i nawet zamczyska o którym mi opowiadali. Na ścianach wisiały
zapalone pochodnie, a pomiędzy nimi obrazy, w których (Merlinie!) ludzie
się poruszali! Do naszej grupki podbiegła starsza czarownica ubrana w
szmaragdowo zieloną szatę. Gestykulowała, krzyczała i wyrażała szczerą
dezaprobatę w stosunku do siwobrodego czarodzieja.
— Chodź, Jenny. Jesteś pewnie zmęczona; pokażemy ci Pokój Wspó...
— Harry, nie bądź niemądry. Tiara Przydziału najpierw musi podjąć decyzję
o przydziale Jennifer do Domu. Jednak jestem pewny, że trafi do Domu,
który tkwi w jej podświadomości. — Starszy czarodziej uśmiechnął się w
moim kierunku i wskazał drogę przed sobą. — Chodźmy. Pewnie jeszcze nie
śpi, ale znając jej przywilej "krótkiej drzemki" możemy doprowadzić ją
do wyjątkowo wulgarnej postawy.
Zaśmiał się i poszedł przodem. Już na początku sprawiał
wrażenie osoby ekscentrycznej i wyjątkowo nasączonej humorem. Podobało mi się
to, gdyż przy nim czułam się mniej zagubiona. Mężczyzna w czarnej pelerynie
podążał przy nas, tak samo z czarownicą w szmaragdowo zielonym płaszczu. Ustawiliśmy
się przed kamienną chimerą, czekając, aż ta się obróci. Na hasło „musy-świstusy”
(na garbate gargulce kto wymyśla takie hasła) chimera obróciła się, ukazując
marmurowe schodki. Weszliśmy po nich, by znaleźć się w gabinecie nie z tej
ziemi. Wszystko znajdowało się w kulistym pomieszczeniu. Na ścianach wisiały
portrety staruszków, na biurku leżały metalowe przedmioty i instrumenty, a szklanej
gablotce umieszczona była misa, napełniona po brzegi srebrzystą wodą. Usiadłam
na pozłacanym krześle i spojrzałam na siwobrodego starca, który sięgnął po
spiczastą tiarę i otrzepał ją z kurzu. Ta na domiar złego kichnęła, obsypując
całą ziemię szarym popiołem. Zachichotałam delikatnie, jednak kiedy Tiara
obudziła się, zamilkłam. Nałożył mi ją na głowę i odszedł kilka kroków dalej.
— Kolejna z rodu Black’ów. Widać to po aurze. Masz wielką
moc, ale jesteś na tyle mądra, że dałabyś sobie radę wszędzie, nie tylko w
Slytherinie — mruczała, cmokała i doprowadzała mnie tym do awersji względem
czapek. Jeszcze chwila i stracę całą cierpliwość do tego kaszkietu, a dużo mi
do tego czynu nie brakuje.
— Niech, będzie. GRYFFINDOR!
Nie wiedziałam czym jest „Gryffindor”, dlaczego
wszyscy poklaskują, prócz ciemnowłosego, który miał minę jakby wszyscy umarli w
promieniu paru metrów i nie miałam zielonego pojęcia co to dla mnie oznaczało.
Nie byłam dzieckiem wyjątkowo wykształconym. Uczyłam się
dla samej siebie, zdobywałam coraz to nowsze doświadczenia, a mimo tego
wiedziałam o istnieniu Hogwartu jedynie z książek historycznych. Czułam się
wyjątkowo odmienna, jednak ich ciepło i zamiłowanie do młodych osób było tak
wyczuwalne, że każde ich spojrzenie wpływało na mój uśmiech.
— Albusie...
— Och, Severusie zapomniałem. Oczywiście, możesz już iść.
Nie zapomnij potem do mnie wpaść, muszę ci coś przekazać.
Kiwnęłam młodemu czarodziejowi na pożegnanie, z czego
mimowolnie się skrzywił.
— On tak zawsze? Zawsze jest taki...gburliwy? — spytałam.
— Życie go tego nauczyło, moje dziecko — odrzekła
czarownica i spojrzała na Dyrektora. — O czym chciałeś mu powiedzieć, Albusie?
— To wie tylko on, ja i Jennifer. Minerwo prosiłbym abyś
na razie udała się do swojego Gabinetu i posłała list do naszego nowego
nauczyciela Obrony przed Czarną Magią. Ja z Jennifer muszę uciąć sobie małą
pogawędkę. Chyba nie masz nic przeciwko, młoda damo?
Pokiwałam głową, posyłając mu radosny uśmiech. Byłam
ciekawa, o co może mu chodzić i co ja mam reprezentować w tejże sytuacji. Profesor
McGonagall wyszła, a ja zostałam sam na sam w krępującej ciszy z profesorem.
— Otóż, opowiem ci wszystko i odpowiem na każde pytanie.
Przede wszystkim, musisz mieć całodobową ochronę, gdyż twój dziadek jest
nieprzewidywalny. Jako twojego opiekuna, wyznaczyłem Severusa, bo ma
najwięcej
czasu. Dla wyjaśnienia, to ten ciemnowłosy czarodziej, który twoim
zdaniem jest gburliwy. — Zachichotał i podszedł do okna. Słońce chyliło
się ku zachodowi, deszcz zaczął siekać po parapetach, a mój nastrój z
każdą chwilą zaczął się pogarszać. — Drugie wyjaśnienie. Trafiłaś do
Gryffindoru nie bez powodu. Otóż twój ojciec w nim był, a najwyraźniej
Tiara zauważyła podobne cechy charakteru. To by wyjaśniało...
— Profesorze! Mój tata, czy on...
— Wszystko z nim w porządku. Teleportował się z Remusem do Muszelki. Powinien do godziny wrócić. Jak już mówiłem...
I
wtem ktoś wparował przez drzwi. Był to Remus, którego poznałam w
kwaterze głównej. Jego twarz była blada, wystraszona. Wstałam,
przewracając do tyłu krzesło. Mężczyzna wszedł i oparł się na mahoniowym
biurku.
— Albusie... Zajęli całą
Kwaterę Zakonu Feniksa. Przeszukali każdy skrawek. Trzech naszych
zginęło. Severus też tam jest. Wydaje mi się, że Syriusz zbyt mocno go
potraktował. Trzeba go przenieść do Hogwartu.
— A tata?
— Z Syriuszem wszystko w porządku, Jenny. Zaraz się tu zjawi.
— Jennifer idź z Remusem, pomożesz mu przenieść Severusa do zamku. Zawiadomię Poppy, żeby szykowała łóżko.
— Ale, Albusie... Ona jest stanowczo...
— Remusie. Córka Syriusza Blacka, która przed chwilą trafiła pod ramiona
Gryffindoru miałaby być zbyt młoda i niedoświadczona? Idź dziecko, dasz
sobie radę.
I odszedł, cały czas
mrucząc coś pod nosem i głaszcząc się po długiej brodzie. Spojrzeliśmy
po sobie i chwilę później zniknęliśmy w płomieniach kominka.
Czy wiedziałam co zastanę po wyjściu z płomieni?
Czy byłam pewna, że postąpiłam dobrze idąc za prośbą starszego profesora?
Czy
na prawdę byłam tak głupia by pchać się w szpony Śmierciożerców na
własne życzenie, by ratować człowieka, który najwyraźniej nie wiedział,
że ja go ratuję i że to dzięki mnie jeszcze żyje. Który parę godzin
później nawrzeszczałby na mnie, że źle zrobiłam i nie powinnam się
wtrącać w nieswoje sprawy.
Nie.
Ah Gryffindor! Wiadomo było w końcu Syriuszowe geny są silne :D. Mam nadzieję, że jeśli o zachowanie w Hogwarcie chodzi również pójdzie w ślady swojego ojca. Tylko teraz akcja na Grimmauld Place... Oby dali sobie na spokojnie radę ze wszystkim. Dziadek Jennifer rzeczywiście, ja widać, ma nierówno pod sufitem odrobinę...
OdpowiedzUsuńTak teraz zauważyłam, że masz mnie w linkach tylko czemuś ja tu wcześniej nie trafiłam noo? :D