niedziela, 28 października 2012

2. Gryffindor - dom odważnych i szlachetnych

Zawsze wierzyłam, że świat jest wobec ludzi sprawiedliwy. Że skazuje tych grzesznych, niemiłosiernych i złych ludzi. Że dobrzy ludzie mają szczęścia pod dostatek, a ich miłość z każdym dniem rozkwita. Bynajmniej takie parafrazy znajdywałam w kolejno przeczytanej książce. Gdy byłam mniejsza, mniej zaopatrzona i mniej doświadczona w ludzki ból, czytywałam książki dla dzieci. Głównie takie, które zawierały szczęśliwe zakończenia, dobre dla księżniczek. Kiedy jakaś książka kończyła się klęską małżeństwa królewny i księcia stukałam koniuszkiem palca w pergamin i zamieniałam literki, by ułożyło się znacznie inne, mniej bolesne zdanie. Nie wiedziałam wtedy, że jestem czarownicą. Dla mnie byłoby to bardziej śmieszne niźli prawdziwe. Moja mama była normalnym mugolem z mieszanką krwi wampira. Jej rodzina z pokolenia na pokolenie płodziła coś w rodzaju zarodka człowieka, posiadającego nieśmiertelność. Ona była jedynym ewenementem i urodziła się... normalna. To samo stało się ze Mną w wyniku czego, zostałam przemieniona. Dziadek nie tolerowała normalnych ludzi; gardził nimi. Dlatego przybywając do Syriusza, wiedziałam, że porywam się na nieszczęśliwe zakończenie. Ale w głębi serca nadal byłam małą dziewczynką, która wierzyła w sprawiedliwą sekwencję świata i ludzi. Oczy trójki nastolatków były zwrócone w moim kierunku. Czułam na każdym nerwie ich znaczenie, każde zastanowienie było dla mnie czymś zaskakującym. Czytając w myślach każdego kolejno mogłam śmiało stwierdzić, że żadne z nich nie miało złych intencji.
Brązowowłosa czarownica, która na początku spoglądała na mnie z dystansem, teraz miała ciepły wgląd w sercu. "Wydaje się być całkiem miła. Skoro jest córką Syriusza, to musi być jakieś logiczne wytłumaczenie, czemu nie przedstawił jej Harry'emu. Merlinie, ona jest jak jego druga połowa!" - Jej myśli krzyczały i zdawały się wdzierać w mój mózg niczym piekący od werbeny patyk, rozgałęziony i pocięty przez ostrze.
Czarnowłosy, z blizną na czole jako pierwszy podszedł i wpatrywał się w moje oczy. Oddychałam spokojnie, starałam się nie denerwować. "Spokojnie. Syriusz mi to potem wytłumaczy". 
— Jestem Harry. Harry...
— Potter, wiem. Czytałam o tobie w gazetach. Jesteś sławniejszy niż kiedykolwiek myślałam. Wydawałeś się stłamszony przez reflektory w wywiadzie z Ritą Sketter. Jestem Jennifer. — Podałam mu początkowo rękę, jednak instynkt potrzeby przyjaźni odezwał się w chwili, gdy już obejmowałam go w pasie, łkając cicho w mankiet jego koszuli. Poczułam na włosach delikatny dotyk i już po chwili miarowe przygładzanie moich włosów, doprowadziło do uspokojenia fali nerwowego napięcia i zaprzestania robienia z siebie mazgai.
— Wybacz. Nie wiem co mnie napadło, na prawdę. Ostatni raz płakałam może w wieku lat dziesięciu, kiedy mama mi powiedziała, że jestem okropnie podobna do ojca i że dla niej to jest hańbą. Bynajmniej to było coś w tym stylu, dokładnie nie pamiętam — rzekłam z uśmiechem. Wyminęłam chłopaka i podeszłam do dwójki, która stała jeszcze na schodach i przyglądała się całej sytuacji z kamienną twarzą.
— Ty jesteś Hermiona Granger, najwybitniejsza czarownica Hogwartu. Słyszałam o twoich zdolnościach chyba w całym stanie. Muszę przyznać jedną rzecz. Masz niebiańskie włosy! — powiedziałam. Na jej twarzy zlustrowałam wyjątkowo sporych rozmiarów rumieniec, a szczęście w jej oczach napełniło czarę mojego zadowolenia. Wreszcie mogłam poczuć się lubiana i w jakikolwiek sposób akceptowana.
— I wreszcie Ronald Weasley. Poznaję po włosach, jest was strasznie dużo! Poznałam twoich braci. Bardzo mili dżentelmeni. Zdaje się, że wyczułam ich zanim weszłam do tego domu, czyż nie? — po tym pytaniu spojrzałam na rudowłosą czarownicę, która kiwała twierdząco głową. Wszyscy byli podobni do matki, może z wyjątkiem tej dziewczynki o imieniu Ginny. Widywałam ich w Proroku Codziennym na stronie o Ministerstwie Magii i jego pracownikach.
Nagle ogarnęła mnie fala bólu w głowie. Mój dziadek nie próżnował, wolał zabawiać się na odległość. Wolał czuć cierpienie niźli je widzieć. Był wyjątkowo ostrożny w takim stosunku do swoich ofiar. Nagle do drzwi zaczął się ktoś dobijać, a gdy starszy czarodziej poszedł otworzyć moim oczom ukazał się ten sam jasnowłosy czarodziej, który wychodził z budynku kilkanaście minut wcześniej.
— Albusie... Sprawdziłem, oni na prawdę jej poszukują. Trzeba się stąd ewakuować jak najszybciej — mruknął, wchodząc do mieszkania. Od razu podszedł do mnie i wyściskał. — Miło mi cię poznać, Jennifer. Obserwowanie cię przez dokładny miesiąc nie było prostym wyczynem.
— Czyli to ty mnie obserwowałeś?! Wiedziałam, że ktoś na mnie patrzy! — klasnęłam w dłonie, niczym rozbawione dziecko. Czarnowłosy, który dotychczas stał przy framudze i obserwował czułe powitania wywrócił oczyma i parsknął.
— Chyba nie poznałaś jeszcze Severusa i Albusa. Severus Snape to nauczyciel eliksirów w Hogwarcie, a Albus to dyrektor tej szkoły. Miejmy nadzieję, że ci się spodoba. — powiedział i podszedł do mojego ojca. Ogarnęła mną fala niepokoju, bo to wszystko rozwijało się w zbyt szybkim tempie jak dla mnie. W końcu poznałam ojca na żywo, poznałam nowych rówieśników i dodatkowo będę chodzić do szkoły, o której mam jedynie pojęcie z książek.
— Jeśli chcecie być czymś więcej niż kupką zwęglonego szamba, to radzę się ewakuować znacznie szybciej. Wampiry to nie ślimaki, biegać potrafią szybciej niż ty, Lupin, w czasie pełni.
— Severusie... Proszę, nie bądź złośliwy.
— Złośliwy Lupin, to ja dopiero będę. Zbierajcie się, bo nie zamierzam poświęcać się dla bachora, który uciekł spod kontroli dziadka-psychopaty.
Powiedział to w tak zgryźliwy sposób, że miałam ochotę go porządnie kopnąć i wsadzić ten czarny łeb to pudła z krabami. Na swoim ramieniu poczułam rękę i gdy spojrzałam w górę, zauważyłam ojca. Uśmiechał się, ale czułam jak jego krew niespokojnie szumi w żyłach, a serce bije pospiesznym rytmem nie zatrzymując się chociażby na wymianę powietrza.
— Trzymaj się, Jenny. Będzie trochę... niemiłe uczucie.
Poczułam szarpnięcie w okolicach pępka i chwilę później wirowałam w jakiejś mieniącej się różnokolorowymi barwami, poświacie. Wyczuwałam każde ciało, każdy napięty nerw, a mój nos nie potrafił pohamować się od wciągania zapachów. Byłam wampirem, to oczywiste że wyczuwałam znacznie więcej niźli normalny człowiek, czy czarodziej. Po chwili wszystko ustało, a ja wylądowałam na kamiennej podłodze z nosem wbitym w ziemię. Jęknęłam cichutko i zostałam postawiona do pionu, przez Hermionę.
— Dzięki — mruknęłam. Wytrzepałam resztki kurzu z ubrania i zaczęłam rozglądać się wokoło. Wszystko wyglądało jak kamienne wnętrze lochów, a może i nawet zamczyska o którym mi opowiadali. Na ścianach wisiały zapalone pochodnie, a pomiędzy nimi obrazy, w których (Merlinie!) ludzie się poruszali! Do naszej grupki podbiegła starsza czarownica ubrana w szmaragdowo zieloną szatę. Gestykulowała, krzyczała i wyrażała szczerą dezaprobatę w stosunku do siwobrodego czarodzieja.
— Chodź, Jenny. Jesteś pewnie zmęczona; pokażemy ci Pokój Wspó...
— Harry, nie bądź niemądry. Tiara Przydziału najpierw musi podjąć decyzję o przydziale Jennifer do Domu. Jednak jestem pewny, że trafi do Domu, który tkwi w jej podświadomości. — Starszy czarodziej uśmiechnął się w moim kierunku i wskazał drogę przed sobą. — Chodźmy. Pewnie jeszcze nie śpi, ale znając jej przywilej "krótkiej drzemki" możemy doprowadzić ją do wyjątkowo wulgarnej postawy.
Zaśmiał się i poszedł przodem. Już na początku sprawiał wrażenie osoby ekscentrycznej i wyjątkowo nasączonej humorem. Podobało mi się to, gdyż przy nim czułam się mniej zagubiona. Mężczyzna w czarnej pelerynie podążał przy nas, tak samo z czarownicą w szmaragdowo zielonym płaszczu. Ustawiliśmy się przed kamienną chimerą, czekając, aż ta się obróci. Na hasło „musy-świstusy” (na garbate gargulce kto wymyśla takie hasła) chimera obróciła się, ukazując marmurowe schodki. Weszliśmy po nich, by znaleźć się w gabinecie nie z tej ziemi. Wszystko znajdowało się w kulistym pomieszczeniu. Na ścianach wisiały portrety staruszków, na biurku leżały metalowe przedmioty i instrumenty, a szklanej gablotce umieszczona była misa, napełniona po brzegi srebrzystą wodą. Usiadłam na pozłacanym krześle i spojrzałam na siwobrodego starca, który sięgnął po spiczastą tiarę i otrzepał ją z kurzu. Ta na domiar złego kichnęła, obsypując całą ziemię szarym popiołem. Zachichotałam delikatnie, jednak kiedy Tiara obudziła się, zamilkłam. Nałożył mi ją na głowę i odszedł kilka kroków dalej.
— Kolejna z rodu Black’ów. Widać to po aurze. Masz wielką moc, ale jesteś na tyle mądra, że dałabyś sobie radę wszędzie, nie tylko w Slytherinie — mruczała, cmokała i doprowadzała mnie tym do awersji względem czapek. Jeszcze chwila i stracę całą cierpliwość do tego kaszkietu, a dużo mi do tego czynu nie brakuje.
— Niech, będzie. GRYFFINDOR!
Nie wiedziałam czym jest „Gryffindor”, dlaczego wszyscy poklaskują, prócz ciemnowłosego, który miał minę jakby wszyscy umarli w promieniu paru metrów i nie miałam zielonego pojęcia co to dla mnie oznaczało.
Nie byłam dzieckiem wyjątkowo wykształconym. Uczyłam się dla samej siebie, zdobywałam coraz to nowsze doświadczenia, a mimo tego wiedziałam o istnieniu Hogwartu jedynie z książek historycznych. Czułam się wyjątkowo odmienna, jednak ich ciepło i zamiłowanie do młodych osób było tak wyczuwalne, że każde ich spojrzenie wpływało na mój uśmiech.
— Albusie...
— Och, Severusie zapomniałem. Oczywiście, możesz już iść. Nie zapomnij potem do mnie wpaść, muszę ci coś przekazać.
Kiwnęłam młodemu czarodziejowi na pożegnanie, z czego mimowolnie się skrzywił.
— On tak zawsze? Zawsze jest taki...gburliwy? — spytałam.
— Życie go tego nauczyło, moje dziecko — odrzekła czarownica i spojrzała na Dyrektora. — O czym chciałeś mu powiedzieć, Albusie?
— To wie tylko on, ja i Jennifer. Minerwo prosiłbym abyś na razie udała się do swojego Gabinetu i posłała list do naszego nowego nauczyciela Obrony przed Czarną Magią. Ja z Jennifer muszę uciąć sobie małą pogawędkę. Chyba nie masz nic przeciwko, młoda damo?
Pokiwałam głową, posyłając mu radosny uśmiech. Byłam ciekawa, o co może mu chodzić i co ja mam reprezentować w tejże sytuacji. Profesor McGonagall wyszła, a ja zostałam sam na sam w krępującej ciszy z profesorem.
— Otóż, opowiem ci wszystko i odpowiem na każde pytanie. Przede wszystkim, musisz mieć całodobową ochronę, gdyż twój dziadek jest nieprzewidywalny. Jako twojego opiekuna, wyznaczyłem Severusa, bo ma najwięcej czasu. Dla wyjaśnienia, to ten ciemnowłosy czarodziej, który twoim zdaniem jest gburliwy. — Zachichotał i podszedł do okna. Słońce chyliło się ku zachodowi, deszcz zaczął siekać po parapetach, a mój nastrój z każdą chwilą zaczął się pogarszać. — Drugie wyjaśnienie. Trafiłaś do Gryffindoru nie bez powodu. Otóż twój ojciec w nim był, a najwyraźniej Tiara zauważyła podobne cechy charakteru. To by wyjaśniało...
— Profesorze! Mój tata, czy on...
— Wszystko z nim w porządku. Teleportował się z Remusem do Muszelki. Powinien do godziny wrócić. Jak już mówiłem...
I wtem ktoś wparował przez drzwi. Był to Remus, którego poznałam w kwaterze głównej. Jego twarz była blada, wystraszona. Wstałam, przewracając do tyłu krzesło. Mężczyzna wszedł i oparł się na mahoniowym biurku. 
— Albusie... Zajęli całą Kwaterę Zakonu Feniksa. Przeszukali każdy skrawek. Trzech naszych zginęło. Severus też tam jest. Wydaje mi się, że Syriusz zbyt mocno go potraktował. Trzeba go przenieść do Hogwartu.
— A tata? 
— Z Syriuszem wszystko w porządku, Jenny. Zaraz się tu zjawi. 
— Jennifer idź z Remusem, pomożesz mu przenieść Severusa do zamku. Zawiadomię Poppy, żeby szykowała łóżko. 
— Ale, Albusie... Ona jest stanowczo...
— Remusie. Córka Syriusza Blacka, która przed chwilą trafiła pod ramiona Gryffindoru miałaby być zbyt młoda i niedoświadczona?  Idź dziecko, dasz sobie radę. 
I odszedł, cały czas mrucząc coś pod nosem i głaszcząc się po długiej brodzie. Spojrzeliśmy po sobie i chwilę później zniknęliśmy w płomieniach kominka. 
Czy wiedziałam co zastanę po wyjściu z płomieni?
Czy byłam pewna, że postąpiłam dobrze idąc za prośbą starszego profesora? 
Czy na prawdę byłam tak głupia by pchać się w szpony Śmierciożerców na własne życzenie, by ratować człowieka, który najwyraźniej nie wiedział, że ja go ratuję i że to dzięki mnie jeszcze żyje. Który parę godzin później nawrzeszczałby na mnie, że źle zrobiłam i nie powinnam się wtrącać w nieswoje sprawy. 
Nie.

1 komentarz:

  1. Ah Gryffindor! Wiadomo było w końcu Syriuszowe geny są silne :D. Mam nadzieję, że jeśli o zachowanie w Hogwarcie chodzi również pójdzie w ślady swojego ojca. Tylko teraz akcja na Grimmauld Place... Oby dali sobie na spokojnie radę ze wszystkim. Dziadek Jennifer rzeczywiście, ja widać, ma nierówno pod sufitem odrobinę...
    Tak teraz zauważyłam, że masz mnie w linkach tylko czemuś ja tu wcześniej nie trafiłam noo? :D

    OdpowiedzUsuń